Redakcja: Na początek gratulujemy zakończenia budowy siedliska, jest naprawdę piękne! A chyba przede wszystkim winszujemy odwagi w spełnianiu marzeń. Gdyby nie pandemia, czy zdecydowałabyś się na ten krok?

Anna Dereszowska: Myślę że tak, ale wydarzyłoby się to zapewne trochę później. Pandemia z pewnością przyspieszyła wiele naszych działań, realizację marzeń. Tak zupełnie szczerze, to troszkę inaczej wyobrażaliśmy sobie naszą intensywność pobytów w siedlisku, ale okazało się, że ze względu na córkę, która gra w siatkówkę zawodniczo, trudno nam wyjeżdżać na każdy weekend. Gdy była w trakcie nauczania zdalnego, to wyobrażaliśmy sobie, że będziemy spędzać tydzień tutaj, tydzień tam. Ze względu na dzieci, bo dwójkę mamy w szkole, jednak jest to bardzo trudne. Niemniej ciągnie nas bardzo w tamte okolice i jak tylko możemy jeździmy na Mazury nawet w tygodniu. To są 3h, ale okazuje się, że te 3h można wypełnić przemiłą rozmową w samochodzie, albo słuchać podcastów, jak już nie chce się rozmawiać. Na szczęście nowy członek naszej rodziny jest świetnym podróżnikiem. Te 3h to jest idealny czas, bo jest karmienie, wsiadamy w samochód i dokładnie pod bramą na miejscu synek się budzi i ma następne karmienie, jest to więc idealnie wyliczone.

Odkurzacz Jet 90 Premium VS20R9048T3/GE

A dlaczego akurat Mazury? Jak zaczęła się fascynacja tym zakątkiem Polski?

Mój Daniel pochodzi z Warmii i wciąż ciągnęło go bardzo nad jeziora. Jeździliśmy często do rodziców Daniela do Tomaszkowa pod Olsztyn, ale myśleliśmy o naszej własnej przestrzeni. Ja  zastanawiałam się nad górami – mam sentyment do Beskidów, ponieważ mieliśmy tam domek. W każde wakacje, póki moja mama żyła, a później jeszcze 3 lata po jej śmierci, jeździliśmy na Mazury w troszkę inne miejsce, bo w okolice Iławy, nad jezioro Jeziorak do Siemian. Jeziora Mazurskie mam głęboko we krwi i mam piękne wspomnienia związane z mamą, ze zbierania grzybów w mazurskich lasach. Moje pierwsze przejażdżki konne, nauka jazdy samochodem - to są wspomnienia związane właśnie z Mazurami. Żegluję, uczyłam się windsurfingu, pływam, więc jeziora zawsze były mi bardzo bliskie. Rozmawialiśmy z Żakami (przyp. red. Cezary i Katarzyna Żak), którzy mają dom na Mazurach i oni rzeczywiście się w nim totalnie zakochali. Jeżdżą tam w każdym wolnym momencie. Tak sobie pomyśleliśmy, że to zdecydowanie jest dla nas, szczególnie teraz – ja dobiegałam do 40-stki, Daniel dobiega do 40-stki, a to jest fajny czas na podejmowanie różnych życiowych decyzji, troszkę wyzwań, bo wiadomo, że to było duże wyzwanie, ale też wiedzieliśmy już jak to będzie wyglądało, bo nie był to nasz pierwszy dom. To nawet nie był pierwszy dom budowany w trakcie mojej ciąży! Ciąża jest bardzo ważnym czynnikiem, bo rzeczywiście hormony szaleją, więc to trudny czas. No i budowa na odległość nas trochę przerosła ze względu na dojazdy. Daniel musiał tam bywać. Spał na betonie, na gołej ziemi, żeby móc o 6 rano być z pracownikami na budowie i podejmować różne decyzje.

Faktem jest, że gdyby nie nasza architektka Ania Kuk-Dutka to z całą pewnością to by się nie udało. Uwielbiam Anię, mamy ze sobą dużo wspólnego, obie jesteśmy Koziorożcami.

Abstrahując od tego, to jest tak wysokiej klasy specjalistka, która ma wszystko dokładnie poukładane - wszystko jest w tabelkach, wyliczone, faktury na czas. Bez tego wszystkiego nie miałoby to prawa się wydarzyć. Jestem bardzo wdzięczna losowi, że trafiliśmy do Ani. A stało się tak dzięki Pawłowi Ewiakowi. To jest ciąg zbiegów okoliczności. Paweł jako przedstawiciel Anegre (pracownia meblarska) był sponsorem jednego z festiwali filmowych, konkretnie we Wrocławiu, którego zamknięcie ja prowadziłam. Wpadłam na chwilę na bankiet, choć naprawdę nie miało mnie na nim być. Zgadałam się tam z Pawłem, że będziemy budować dom na Mazurach, a on powiedział, że ma dużo znajomości, zna architektów, podesłał nam kilka kontaktów. Anka jest czołgiem, bulterierem. Wszyscy na budowie się jej bali (śmiech). Bywało tak, że w jednym momencie było 8 ekip: tynkarze, hydraulicy, elektrycy… Jeszcze okna nie były zamontowane i nie zdążyły przyjechać, a już były panie do mierzenia karniszy. Jedna z nich płakała przy pustej dziurze na okno, że za tydzień niby ma być wszystko skończone i gotowe. W związku z programem mieliśmy deadliny, więc po prostu wszystko musiało się wydarzyć. Takich cudów na budowie u nas było dużo. Dzięki programowi z całą pewnością akcja z domem przyspieszyła, Ania nas pilnowała i pilnowała terminów. Musieliśmy to skończyć. Z jednej strony było to stresujące i frustrujące często, bo robiliśmy niektóre rzeczy w zupełnie błędnej kolejności. Oczywiście potem trzeba było to robić jeszcze raz. Na potrzeby programu trzeba było pomalować ścianę, która była ścianą w jeszcze niewykończonym, niegotowym pokoju. Później, gdy panowie ją wykańczali i kładli tynk na ścianie obok, to wiadomo że ją pochlapali i trzeba było to robić ponownie. Było jak było, ale dzięki temu już na Święta możemy tam pojechać.

Lodówka Samsung Family hub RF56N9740SG; Piekarnik kompaktowy Infinite Line™ z funkcją mikrofali; Płyta z wbudowanym wyciągiem NZ84T9747VK

Kiedy pojawią się pierwsi goście? Jaką stronę Mazur chcielibyście im pokazać?

Pierwsi goście w głównych dwóch domach - bo też było takie założenie, że oba będą również wynajmowane - w zasadzie pojawią się już teraz. Chcieliśmy bardzo skończyć elewację, żeby ta przestrzeń była domknięta. Zieleni wokół nie będzie, bo nie zdążyliśmy czasowo, ale i finansowo. Wiem po naszym ogródku na Wawrze, który jest mikroskopijny, że jak chce się zasadzić naprawdę piękne rośliny, to koszt jest spory. Dużo zakupów nie musimy tak naprawdę robić, bo sama przestrzeń z lasem wokół siedliska jest przepiękna, tylko trzeba to uporządkować. Podsumowując, goście do domów mogą przyjechać już teraz, a reszta - domki, namioty - będą dostępne dla gości od wiosny. Dwa namioty kempingowe już stoją. Sami po sobie i znajomych widzimy, że glamping robi się bardzo popularny. To się tak mówi „namioty” – nasi znajomi, jak do nas przyjechali, zapewne spodziewali się takich namiotów, jakie kojarzymy z naszego dzieciństwa. A są to takie namioty, które naprawdę posiadają wszystko! Jest salon, kuchnia, w pełni wyposażona łazienka, 2 sypialnie. Jest to takie złudzenie bycia pod namiotem, ale z pełnym komfortem.  

Od czego zaczęły się prace nad projektem? Czy było to zaprezentowanie tablic na Pintereście w biurze Anny Kut Dutki, architektki wnętrz i projektantki mebli? A może w pierwszej rozmowie padły luźne skojarzenia lub filmowe inspiracje?

Jeśli chodzi o porozumienie kobieta-kobieta, to od razu złapałyśmy flow, a jeśli chodzi o wykończenie wnętrz i styl, w którym chcieliśmy urządzić siedlisko, to na początku kompletnie się różniłyśmy. Ania projektuje piękne wnętrza, ale takie bardzo hotelowe, które dla mnie i Daniela są trochę pozbawione duszy. To takie wnętrza, do których każdy mógłby wejść, dodać kilka swoich dodatków i gotowe. Z kolei my chcieliśmy bardzo, żeby ta przestrzeń była od razu taka bardzo nasza, gotowa, bardzo określona. Najpierw oczywiście poczytaliśmy o Ani, obejrzeliśmy jej realizacje. Spotkaliśmy się, daliśmy jej projekt, zobaczyła nasz dom w Warszawie, opowiedzieliśmy jej o tym, co lubimy, a czego nie, co chcielibyśmy wprowadzić. Na bazie naszego warszawskiego domu i doświadczeń, jakie z nim mamy wiemy, które kąty lubimy, które nas frustrują, co poszło nie tak. Dużo o tym opowiadaliśmy. Ania jest bardzo doświadczona, wiedziała jakie pytania zadawać, ale pierwsza propozycja projektu wnętrz była nietrafiona. Od razu też zapowiedziała nam, że tak właśnie będzie i  że przedstawi nam ze 2-3 projekty zanim znajdziemy ten właściwy. Okazało się, ze już 2-gi projekt był strzałem w dziesiątkę. Wiadomo, że w trakcie realizacji mieliśmy dużo zmieniać. 

Bardzo dużo inspiracji mieliśmy właśnie z Pinteresta. Daniel siedział nocami, wkręcił się totalnie i wyszukiwał.

Jego must-have stał się drewniany sufit - zachwycony podsyłał mi aranżacje z nim. Przyznam szczerze, że ja się trochę tego bałam, bo chociaż są tam bardzo duże witryny okienne, to jest też spadzisty dach w części salon-jadalnia-kuchnia i to dość wysoki, a do tego zalesiona działka. Przez to bałam się, że będzie po prostu ciemno. Ania też się tego bała, ale poszukaliśmy kompromisu. Tak naprawdę uważam, że cały charakter domu to zasługa Regalia (przyp. red. manufaktura mebli). Wojtek Sobierajski dostarczał nam deski i robił część mebli. Poprosiliśmy Wojtka, aby te dechy nie były zbyt ciemne. Aby osiągnąć taki efekt wybiera się deski z odpowiedniego drewna - mówię drewno, a nie drzewo, ponieważ jest to stare drewno z rozbiórki ze starych stodół. Musiała to być strona bardziej północna, ponieważ z tej strony dechy są bardziej szare, a ze strony południowej wypalone słońcem. A my chcieliśmy właśnie, żeby były bardziej szare, z większą ilością światła. Za tym drugim razem Ania nam przysłała projekt i on rzeczywiście był bardzo bliski tego, co chcieliśmy osiągnąć. Tak jak mówiłam później, w trakcie realizacji projektu, jeszcze sporo zmian w nim zaszło, ale mam wrażenie, że ten charakter drugiego projektu zaproponowanego nam przez Anię był trafiony. Zresztą porównując salon na wizualizacji Ani i jego realizację trudno zorientować się który jest który, bo są tak bliskie. Oczywiście dzbany, które stoją na półce nie są identyczne z tymi, które Ania zaproponowała, ponieważ te były robione w manufakturze na Mazurach. Ale to wnętrze jest bardzo podobne do tego, które Ania zaprojektowała.

Zmywarka DW6KR7051BB

Porównując odrzucony i ostatecznie zrealizowany projekt, zauważyć można jeszcze większy zwrot w stronę surowych materiałów, prostoty i naturalnych barw. Czy wnętrze domu miało jak najbardziej nawiązywać do mazurskiej przyrody?

Bardzo zależało na tym, żeby ta przestrzeń z zewnątrz, za sprawą dużych witryn okiennych,  niejako wchodziła do środka, żeby te przestrzenie wzajemnie się przecinały i stanowiły jedność. Udało się to osiągnąć, głównie właśnie dzięki zastosowanym materiałom. W domu jest bardzo dużo drewna, nad czarnym kominkiem, który stanowi bardzo mocny element naszego domu są płytki wypalane. Nie kupiliśmy takich, jakie nam się podobały, tylko siedzieliśmy z Justyną, która wypalała płytki i kombinowaliśmy, przynosiła nam różne próbki. Bardzo dużo wykorzystanych materiałów pochodzi stamtąd – z Mazur, Warmii. To też nadało ten rys i sprawiło, że przestrzeń jest tak bardzo integralna. To było naszym celem. W pewnym momencie zawiesiliśmy się na kuchni w domu gościnnym. Był pomysł, żeby wykorzystać w niej nie kamień, a konglomerat. W moim poprzednim mieszkaniu mam właśnie konglomerat i on bardzo dobrze się sprawuje - wygląda jak kamień - niemniej jednak w dotyku to nie jest „to”. I myślę sobie teraz, że dobrze, że nie poszliśmy w tą stronę, bo później bym tego żałowała. Na etapie budowania czasem się idzie na kompromisy. Wcześniej miałam myśl „no dobrze, skoro mamy tyle czasu czekać na kamień albo będzie to nas kosztowało dużo więcej, to już zróbmy to z konglomeratu”. Wiem, że potem by mnie to frustrowało, że poszłam na ten kompromis. Więc cieszę się bardzo, że Daniel z Anią założyli mi cugle i powiedzieli „stop, bo później będziesz mówiła, że można było jednak użyć kamienia”. (śmiech)

A propos jadalni – jaka była historia ze stołem? Pamiętam z instastory, że to wielka, drewniana bryła. Jaka jest jej historia i jakie jeszcze elementy takiego lokalnego rzemiosła zastosowaliście we wnętrzu?

Stół jest dziełem właśnie Wojtka Sobierańskiego z Regalii. Wojtka znamy od bardzo dawna, bo już w naszym warszawskim domu mamy deski od niego i łóżko przez niego zrobione. Z tymi deskami, tak jak łupkiem w łazience, to są takie nasze ulubione punkty w domu. One się po prostu nie nudzą. Patrzy się na nie jak na obraz. Uwielbiam ścianę z łupka w łazience, dzieci również, a szczególnie Maks. Jest tam złoty wystający kwadracik i Maks zawsze pyta, czy będzie mógł go kiedyś wykuć, bo na pewno to złoto i jest bardzo cenne. Ma to swoją duszę i bardzo chcieliśmy jak najwięcej takich elementów przeszczepić do naszego mazurskiego domu. Wracając do stołu, skontaktowaliśmy się z Wojtkiem, że mamy taki projekt domu na Mazurach i czy on nie pomógłby nam w realizacji tego projektu. 

Po czym tydzień/dwa tygodnie później zadzwonił, że już coś ma dla nas, coś wokół czego będziemy teraz wszystko budować. Ania też tak mówiła. Zresztą mamy takie doświadczenie z domu w Warszawie – ten stół, przy którym teraz siedzę, to był pierwszy mebel, który kupiliśmy do tego domu.

Podobnie ze stołem było właśnie tam. Wojtek wysłał nam zdjęcie blatu, to znaczy wielkiego kawałka drewna, jednego, litego, olbrzymiego kawałka drewna. Znaleziony został w jakiejś stodole. Zadzwonił do Wojtka jej właściciel i powiedział, że tu stoi coś przez kilkadziesiąt lat oparte o ścianę stodoły i żeby może je wziął i coś z tym zrobił. I rzeczywiście, ja takiego dębu dawno nie widziałam. Faktycznie musi mieć z kilkadziesiąt lat, jest długi na bodajże na 3,2 m. Wojtek powiedział, że zrobi nam z tego piękny stół, żebyśmy przyjechali to zobaczyć, podotykać i że wokół tego możemy robić resztę drewna i dodatków. Wnosili ten stół we 4 chłopów, był piekielnie ciężki. Zrobił nam cały dom i faktycznie wszystko wokół niego się kręci. I lampy, które odlewała Justyna (ta sama Justyna, która wypalała nam płytki na kominek). Pokazywaliśmy stół i mówiliśmy, że musi pasować do niego. Te dzbany, które stoją z tyłu, wszystko musi się kręcić wokół tego stołu. Cała historia została zbudowana wokół niego.

Odkurzacz Jet 90 Premium VS20R9048T3/GE

Rozmawiamy o surowych materiałach, naturalnym drewnie, które ma kilkadziesiąt lat, naturalnym kamieniu, wypalanych płytkach. Mimo tego w domu w Siedlisku nie brakuje nowoczesnego sprzętu. Jak udało się to w tak harmonijny sposób połączyć?

Absolutnie nie chcieliśmy uzyskać efektu rustykalnego wystroju. To było bardzo ważne, żeby przez dużą ilość drewna nie zrobiło się bardzo ciężko. Dlatego na przykład zdecydowaliśmy się nie robić kuchni z takiego litego, starego drewna, tylko tę kuchnię zrobić jednak nowoczesną, użyć innych materiałów. Takie połączenie starego drewna z nowymi meblami, nową technologią jest widoczne również u nas w sypialni i to pięknie razem funkcjonuje. Tutaj zresztą Anerge współpracowało z Regalią. 

W tą przestrzeń bardzo pięknie wpisały się sprzęty Samsung. I to naprawdę super gra z tym starym drewnem. Zresztą takie było założenie, żeby z jednej strony ta przestrzeń była bardzo bliska natury, a z drugiej strony bardzo nowoczesna, ekologiczna i ekonomiczna.

Taki miał być dom – jak najbardziej samowystarczalny i nie ingerujący w przyrodę. Dlatego jest pompa ciepła, fotowoltaika, bardzo nowoczesne sprzęty oszczędzające energię i wodę, a jednocześnie dające ogromną frajdę z użytkowania, bo te wszystkie sprzęty dzięki telefonowi można połączyć ze sobą i nadzorować je z telefonu. Ja na przykład teraz mogłabym stąd włączyć nasz odkurzacz, który ma kamerę. Naprawdę mnie to tak bawiło, jak byliśmy ostatnio na Mazurach i uruchomiliśmy ten odkurzacz. Raz, że Maks miał totalną frajdę, bo można nim sterować za pomocą telefonu a dwa, że ma tę kamerę i sobie pomyśleliśmy, że możemy w ten sposób nadzorować pracę naszych pracowników, którzy ciągle tam jeszcze wykańczają różne rzeczy. Oni tam przyjeżdżają i oczywiście wyłączają system alarmowy, ale nie wiedzą, że w odkurzaczu mamy kamerę, więc możemy widzieć wszystko, co się dzieje.

Śmiechy, żarty, ale tak jest faktycznie, że te sprzęty dają ogromną frajdę z użytkowania. To naprawdę dom inteligentny, dzięki temu że sprzęty komunikują się ze sobą.

Myślałam na początku, że to jest troszkę przesada, np. lodówka z ekranem dotykowym. Teraz, kiedy z niej korzystam i gdy wchodzę do kuchni, a ona odpala od razu ten swój interfejs, kiedy mnie wita i pojawiają się na niej zdjęcia z naszych podróży i kiedy leci z niej super muzyka, to po prostu uprzyjemnia życie. Jest to naprawdę super-wygodne. Dawno niczego nie urządzaliśmy, więc nie śledziłam tego jak rozwija się technologia, telewizora nie mieliśmy od wielu, wielu lat. Ale jeszcze o tym AGD. Piekarnik, który ma podzieloną przestrzeń na dwie niezależne komory, co sprawia że zapachy przyrządzanych w nim dwóch różnych potraw jednocześnie się nie mieszają – to rzeczywiście jest świetne rozwiązanie. Sama widzę tutaj u nas w Warszawie, że bardzo dużo korzystamy z piekarnika, grilla, termoobiegu, a często robimy bardzo małe rzeczy, np. ciasto francuskie. Często wystarczyłaby mi tylko ta jedna komora piekarnika, żeby nie zużywać energii na całą przestrzeń. Super, że Samsung coś takiego wymyślił. Z kolei RTV to jest nasze odkrycie, bo rzeczywiście nie mamy telewizora odkąd wprowadziliśmy się tutaj, a to będzie jakieś 6 lat, zresztą w naszym poprzednim mieszkaniu na Bajońskiej wisiał telewizor, ale nie był podłączony, a mieszkaliśmy tam 5 lat. Czyli od przeszło 10 lat nie mieliśmy tv i w tej chwili to, jaki jest obraz, dźwięk, jakie dobry tv daje możliwości, że z każdego kąta obraz jest naprawdę doskonały. Mimo dużych przeszkleń w ciągu dnia można normalnie oglądać telewizję. Jest to super wygoda. Oczywiście trzeba uważać, żeby nie dać się wciągnąć totalnie. Na szczęście Mazury są tak piękne, że w ciągu dnia z całą pewnością nie będziemy siedzieć przed tv, tylko raczej będziemy dużo spacerowali, spędzali czas na zewnątrz. Natomiast te wieczory, kiedy można sobie odpalić coś na jakiejś platformie streamingowej i w super jakości to oglądać – mega to jest dla nas odkrycie i super sprawa.

Lodówka Bespoke, 2 moduły: Twin i Combi, kolor: proszkowana stal, beżowy; Piekarnik kompaktowy z grilem i mikrofalą black NQ50J3530BB

Wydaje się, że cały proces budowy domu jest już wystarczająco stresujący, a tutaj doszła do tego jeszcze obecność kamer, które wszystko dokumentowały, harmonogram nagrań…

I to właśnie było najbardziej stresujące, ten harmonogram i to, że były w nim wpisane zobowiązania względem sponsorów programu i wiadomo, że było to bardzo istotne zarówno dla stacji, jak i dla nas, żeby wszystko planowo zrealizować. Wszyscy, którzy cokolwiek, kiedykolwiek budowali wiedzą, że budowa rządzi się swoimi prawami i że wystarczy jedna kostka domina i niestety wszystko się sypie. U nas też to się wydarzyło, np. nie przyjechali elektrycy. W piątek poinformowali nas, że w poniedziałek jednak nie przyjadą, że może w następny piątek. Z kolei w następny piątek dali znać, że w ogóle się nie pojawią, bo mają robotę w bazie wojskowej w Piszu. Szukanie nowych elektryków zajęło nam miesiąc. Wiadomo, że jak nie ma elektryki, to nie można położyć tynków, jak nie ma tynków to nie można malować, nie można podłogi kłaść itd. itd. Rzeczywiście w takich momentach to było bardzo stresujące i bardzo się tym denerwowaliśmy, byliśmy na gorącej linii cały czas ze stacją, a potem byliśmy na takim etapie, że po prostu rozkładaliśmy ręce i mówiliśmy, że zrobiliśmy, co mogliśmy, bo w istocie tak było. Pewne rzeczy, siła wyższa, nie byliśmy w stanie ich przeskoczyć, przewidzieć, przyspieszyć. 

Na szczęście wszystko się udało, choć przyznam, że ten ostatni czas był bardzo stresujący i sam moment kręcenia sceny finałowej, czyli gotowego domu, był dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Daniel wiedział o wszystkim na bieżąco, bo był cały czas zaangażowany w ten proces. Natomiast ja byłam tam 2 tygodnie wcześniej i nadal był to plac budowy. Dostawałam tylko zdjęcia jak to wygląda i naprawdę byłam przekonana, że to się nie uda, że będzie można pokazać jakieś fragmenty, które są niby wykończone. Natomiast to, jak dom wyglądał, kiedy mnie tam wpuścili w końcu, te łzy wzruszenia i zaskoczenia, które są zarejestrowane są absolutnie prawdziwe. Weszłam do środka i naprawdę nie chciało mi się wierzyć. To było dla mnie niemożliwe, że udało się to w takim tempie zrealizować, że wisiały te zasłony, które 2 tygodnie wcześniej były mierzone w miejscach, w których nie było jeszcze okien itd. Same kamery dla mnie nie były jakieś specjalnie stresujące, bo jestem do nich przyzwyczajona. Już nawet nie mówię o swoich fabularnych doświadczeniach, ale takich dokumentalnych, z prowadzenia różnych programów. Ale dla Daniela z całą pewnością tak. On tego nie lubi. Na początku go to na pewno stresowało. Nie jest fanem bycia po tej stronie obiektywu. Z wykształcenia jest fotografem, wprawdzie już od lat nie pracuje w tym zawodzie, i zdecydowanie stanie po drugiej stronie jest dla niego bardziej naturalną sytuacją i myślę, że nie będzie chciał już powtórzyć takiej przygody.

Najlepszy i najgorszy moment budowy?

Jeśli chodzi o te złe strony to rzeczywiście sytuacja z elektrykami i już nawet nie chodzi o ten moment, gdy odmówili, ale sam proces poszukiwania nowej ekipy, bo trwało to długo i mieliśmy wrażenie, że to się po prostu nie uda. Kilka ekip przyjechało, ale nikt nie chciał robić po kimś, a to jeszcze my zastaliśmy dom, który część elektryki miał zrobioną, potem panowie, którzy nam odmówili, coś zaczęli, rozgrzebali i zostawili. Po 2 ekipach naprawianie czegoś, zwłaszcza gdy nie do końca jest do tego dokumentacja, jest bardzo trudne. Ciężko było znaleźć kogoś, kto się tego podejmie. Udało nam się to dzięki pomocy lokalnych mieszkańców. Szefowa Jasamu podzwoniła do swoich znajomych, a ponieważ jest to duży market budowlany, to w przeciągu 2 dni w zasadzie mieliśmy już w domu elektryków. Ale było to naprawdę ogromnie stresujące, bo ciągłe telefony od stacji i produkcji, kiedy będzie można kręcić, kiedy wszystko będzie gotowe, a bez elektryki wszystko stanęło i nie byliśmy w stanie nic robić. Z kolei ten najbardziej przyjemny moment to ten, kiedy uwierzyłam, że to się wszystko uda, czyli po położeniu podłóg. To zaczęło wyglądać jak dom. Potem niestety przykryli tę podłogę kartonami i folią, więc znowu była budowa, ale zobaczyłam to światełko w tunelu. A koniec końców, to ten finałowy moment, gdy weszłam do domu i się totalnie rozkleiłam. Bo ilość pracy, czasu, frustracji, nerwów, ale też oczywiście radości, które te budowa pochłonęła... Ten moment, gdy weszłam do środka i okazało się, że wszystko jest, wszystko działa i że sufit w sypialni, którego jeszcze 10 dni wcześniej nie było – gdy była robiona rekuperacja, to sufit się cały pokrzywił i trzeba było zrobić go na nowo. Magia, naprawdę magia. Ekipa, która sprzątała, w przeciągu ostatnich 10 godzin wysprzątała po budowie 2 domy. To było niesamowite.

Wywiad powstał we współpracy z Samsung.