Fajna bryza, prawda? Wojtek Zieliński przerywa opowieść o mrocznym mordercy Karolu Kocie i uśmiecha się, kiedy wiatr zaczepia nas kropelkami wody z fontanny. Pijemy kawę wśród drzew. Jest słonecznie, spokojnie, daleko od mocnych filmów, w których często gra silnych, nigdy nieuśmiechających się mężczyzn. Urodził się w Łodzi 34 lata temu. Miasto minimalizmów i prostych komunikatów. Szkoła filmowa? Tak. Trochę dla zabawy swojej i innych – zawsze lubił skupiać na sobie uwagę. Bo w ogóle lubi ludzi. Zaczął nawet robić kurs masażu, bo ciągle ktoś go prosi: „Pomasuj mnie”… Trenuje krav magę, system walki, którego motto brzmi: „Nie ma sytuacji bez wyjścia”. Mocno wszedł na ekran w filmach Marcina Wrony „Moja krew” i „Chrzest”. Grał eksgangstera, który wie, że umrze, więc kombinuje zastępstwo dla swojej żony. Grał też w „Huśtawce”, niezbyt dobrze przyjętym romansie, na którego planie poznał swoją ukochaną, aktorkę Karolinę Gorczycę. Teraz gra doktora Ordę w serialu „Lekarze”, karierowicza, który boi się uczuć. W życiu nic nie jest takie proste, on to wie. Za to bywa naprawdę pięknie.
ELLE Kiedy oglądam Cię w mocnym, dramatycznym kinie, jestem przekonana, że jesteś prawdziwym twardzielem. Macho. Następcą Bogusława Lindy. Jesteś?
WOJCIECH ZIELIŃSKI Nie wiem, co znaczy być twardym facetem. Że ktoś jest zamknięty, niedostępny, pali papierosy i pije whisky? Podobają mi się twardziele, którzy mają wrażliwe serce. Przygotowując się do filmu „Moja krew”, poznałem kilku silnych facetów, pięściarzy. Wcześniej myślałem, że ludzie dobrzy to słabeusze, naiwniacy, szukający na siłę kontaktu. Tymczasem ci naprawdę dobrzy pochylają się nad innymi, bo są na tyle silni, żeby to zrobić.
ELLE Płaczesz czasem?
W.Z. Szczerymi łzami. Dwa miesiące temu pochowaliśmy babcię. To pierwszy tak ważny dla mnie człowiek, który odszedł. Babcia zajmowała się mną, odkąd mama poszła do pracy. Mówią, że dostałem po niej najwięcej genów: była otwarta na ludzi, tańczyła, śpiewała. Nauczyła mnie czuć więź z czymś wyższym, metafi zycznym. Na pogrzebie wystąpiłem z mową. Mam techniki jako aktor, żeby płakać i żeby powstrzymywać płacz. Postanowiłem, że będę myśleć o swojej córce Marysi, że to nowe życie, a głęboki oddech sprawi, że się nie rozpłaczę. Potrzebowałem czasem dłuższej pauzy, ale powiedziałem wszystko. Rzadko się zdarza, żeby na pogrzebie 86-letniej kobiety było ponad sto osób. Babcia była Don Corleone naszej familii. Scalała nas.
ELLE Mówisz o technikach. Aktorstwo to panowanie nad własnymi emocjami czy nad emocjami widzów?
W.Z. Aktorstwo polega m.in. na generowaniu emocji i panowaniu nad własnymi. Ale w takich sytuacjach jak ta na pogrzebie nie ma aktora, jesteś człowiekiem. I jeśli w realnym życiu ktoś wyzwoli we mnie agresję, nie załatwię tego środkami aktorskimi.
![]() |
Wojciech Zieliński: pięknie jest żyć, fot. Martyna Galla |
ELLE Masz w sobie agresję?
W.Z. Mam. Pracuję nad tym, ale czasami dosyć mocno wybucham. Świadkowie twierdzą, że pojawia się na mojej twarzy demon. Ale każdy ma w sobie demona.
ELLE Narodziny córki miały wpływ na tę agresję?
W.Z. Dziecko, a szczególnie dziewczynka, powoduje, że mężczyzna robi się delikatniejszy, łagodniejszy. Marysia mnie kompletnie rozwala.
ELLE Swoją dziewczynę poznałeś w pracy. W filmie ,,Huśtawka” Karolina Gorczyca grała Twoją kochankę. Kiedy zrozumiałeś, jakie emocje łączą Was naprawdę?
W.Z. Prawdziwe emocje między nami wybuchły po filmie. Ale już w trakcie pracy pojawiały się SMS-y, to zaniepokojenie, że na nie nie odpowiada, już inaczej na nią patrzyłem. Kiedy pracuję, mam odcięte sensualne wrażenia. Nawet jeśli biorę udział w scenach intymnych. Kiedyś postanowiłem to sprawdzić. Miałem mocne sceny w spektaklu teatralnym. Całowaliśmy się i dotykaliśmy. Po iluś przedstawieniach, kiedy już nie miałem tremy, postanowiłem, że niewinnie wykorzystam sytuację, zabawię się nią. I nie mogłem. Nie rozumiem tego, bo na co dzień jestem bardzo sensualny. I potrafię dostrzec piękno także w kobietach, które nie są w sposób oczywisty piękne.
ELLE Zawsze marzyłeś o rodzinie, żonie, dziecku?
W.Z. Tak. Ale potem zrozumiałem, że relacja między kobietą a mężczyzną, budowanie rodziny mocno odbiegają od filmowych obrazków. Nie wierzę w monogamię. Chciałbym, żebyśmy ja i moja kobieta dotrzymali sobie wierności, ale dojrzałem, żeby sobie powiedzieć, że zdrada jest wpisana w cenę. Nie chcę, żebyś mnie źle odebrała, ale powiem jak samiec, przez którego przemawia testosteron: czasami jest to rodzaj sportu. I wierzę, że kobieta też może mieć taką potrzebę. Dla mnie o wiele trudniejsze byłoby zrozumienie i zaakceptowanie romansu, zdrady mentalnej i emocjonalnej, zauroczenia drugim człowiekiem i oszukiwania mnie.
ELLE Lepiej, jak kobieta się przyzna, że zdradziła?
W.Z. Wolę, żeby to zostało w sferze jej intymności, żeby to ona miała wyrzuty sumienia. Niech ona sama to w sobie
przetrawi. Wolałbym, żeby mi nie mówiła.
ELLE Byłeś wcześniej w związku z aktorką?
W.Z. Miałem dużo związków, długotrwałych, bo zawsze byłem pewien, że to ta jedyna. Ale później zrozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak jedyna miłość. Ciągle poznajemy kogoś nowego, ludzie nas fascynują, Karolina jest temperamentną kobietą, a ja temperamentnym facetem. Kochamy się, ale czasami dochodzi do sytuacji, że wsiadam w samochód i na cztery dni jadę nad morze. Sam.
ELLE Myślisz, że ślub wiele zmienia?
W.Z. Kiedyś chcieliśmy zorganizować ślub z pompą, zaprosić bliskich na Mazury i świętować kilka dni. Ale nie było czasu, pieniędzy, trudno było zgrać terminy. A potem urodziła się Marysia i to nasz związek scaliło silniej niż obrączka.
ELLE Podobno dorabiałeś jako elektryk! W domu wszystko zrobisz sam?
W.Z. Elektrykiem byłem w wakacje, przed szkołą filmową. Naoglądałem się wtedy łódzkiej biedy, chodząc po domach.
Lubię pracować fizycznie. Lubię patrzeć, jak coś rośnie. Marzę o ogródku, w którym będę miał pomidory.
ELLE A Twój dom jaki był?
W.Z. U mnie w domu biedy nie było. Rodzice nie mają wyższego wykształcenia, ale udało im się rozkręcić prywatną
firmę w złotych latach 90. Na wszystko starczało. Przyjaciółka ze studiów powiedziała mi kiedyś, że mamy amerykański dom. Matka jest radosna, bez przerwy trajkocze, ojciec śmieje się z jej żartów. Czuje się rodzinę.
ELLE Lubisz, jak wkoło jest głośno?
W.Z. Teraz, w tej chwili, dużo mówię. Ale zdarzają mi się momenty, kiedy kompletnie się zamykam. Mam to po ojcu, on bardzo mało mówi, nie widać też po nim emocji – moi koledzy się go zawsze trochę bali. Podejrzewam, że gdybym miał syna, byłbym dla niego twardszy niż dla Marysi. Wychowałbym go tak jak mnie mój ojciec: chłopcy z byle powodu nie płaczą.
ELLE Miałeś kilkanaście wypadków, mniejszych i większych. Jesteś pechowcem?
W.Z. Jestem szczęściarzem. Często sam prowokuję pecha. Np. kiedy spadłem w teatrze z kilkunastu metrów, popisywałem się przed kolegami. Ale ten wypadek, z którego ledwo uszedłem z życiem, był dla mnie jak przebudzenie. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że pięknie jest żyć.
![]() |
Wojciech Zieliński: pięknie jest żyć, fot. Martyna Galla |
ELLE Pamiętasz moment, kiedy czułeś się szczęśliwy?
W.Z. Jestem cały czas. Ale nie euforycznie. Są oczywiście stany wielkiej radości, jestem wtedy jak na narkotykach. Taką chwilą było przyjście na świat Marysi. To czułem też, kiedy wyszedłem ze szpitala po półtoramiesięcznym pobycie i spojrzałem w słońce. I kiedy dostałem się do szkoły aktorskiej. Kiedy zakochałem się w pierwszej dziewczynie. Ale w przerwach między chwilami wzmożonej radości też jest świetnie. Nie mam odskoków w drugą stronę – dołów, smucenia się. Nie przygnębia mnie, że nie dostałem jakiejś roli, przynajmniej poszedłem na casting, poznałem ludzi.
ELLE Teraz grasz w jednym z najpopularniejszych polskich seriali. Kiedy oglądam ,,Lekarzy”, wydaje mi się, że nieźle się bawisz swoją rolą.
W.Z. Doktor Orda bywa komiczny, na szczęście mam pozwolenie, żeby traktować swój wątek w serialu kreatywnie. Ale Ordę spotyka poważny wypadek, który wszystko zmieni. Przy tych scenach też płakałem prawdziwymi łzami.
ELLE Dostajesz czasem na castingach bolesnego kosza?
W.Z. To nie są dramaty. Brałem udział w zdjęciach próbnych do „Wałęsy”, z Borysem Szycem i Robertem Więckiewiczem. Kiedy zobaczyłem, jak oni przygotowali tekst, byłem pewien, że mają większą łatwość w wejściu w tę postać. Ale to nie jest kwestia braku poczucia własnej wartości. Po prostu wiem, że pewne role zagra lepiej Dorociński czy Kościukiewicz, a pewne ja.
ELLE Jaką rolę ostatnio zagrałeś najlepiej?
W.Z. Skończyłem właśnie zdjęcia do mocnego filmu, „Czerwony pająk”, o latach 60. Scenariusz jest luźno oparty na historii seryjnego mordercy Karola Kota, wampira z Krakowa. Pierwsze spotkanie mojego bohatera, policjanta, z mordercą w celi, wygląda tak, że nagle, z niepohamowaną wściekłością go kopię. Pomyślałam, że gdybym w rzeczywistości spotkał człowieka, który krzywdzi dzieci i starych ludzi, chciałbym mu skopać dupę.
ELLE Jesteś odważny?
W.Z. A to można z góry określić? Chyba tylko, kiedy nadchodzi próba. Naprawdę nieraz zaskakiwałem siebie samego. Na pewno wiem, że oddałbym życie za córkę. To jest wyznacznik mojej miłości do niej. I chociaż kocham też rodziców, kocham Karolinę, to gdyby chodziło o kogokolwiek poza Marysią, pewnie bym kalkulował.
ELLE Powiedziałeś, że nieraz siebie zaskoczyłeś. Co to były za sytuacje?
W.Z. Kompromitujące. Jak wtedy, kiedy po wyjściu ze szpitala zajmowała się mną mama. Wyładowywałem na niej
swoją złość. Wynikało to z mojej słabości. Powinienem być wdzięczny swoim rodzicom, że są przy mnie. Że mnie wloką pod prysznic, kąpią, że przy mnie po prostu są.
ELLE A pozwalali Ci oglądać filmy dla dorosłych?
W.Z. Jak byłem dzieckiem, oczywiście nie. Ale jak miałem dziesięć lat, przyszedł do mnie kolega na fi lm. Przypadkiem
wyciągnąłem kasetę z pornosem! Brat mi już opowiadał, o co chodzi, ale jak to włączyłem, nie mogłem uwierzyć.
Oczywiście wszedł mój ojciec, schował kasetę bez słowa.
ELLE Jak myślisz, rozumiesz kobiety?
W.Z. Staram się. Ale nie rozumiem, dlaczego natężenie ich emocji jest tak wysokie i dlaczego nie mogą przejść obok czegoś. Często coś, co mężczyźnie wydaje się nieważne, dla kobiety jest superistotne. Przykłady? Nie wiem, dlaczego ciągle trzeba mówić kobiecie „kocham cię”. Nie wystarczy raz?
ROZMAWIAŁA Anna Luboń
Komentarze