Od kultowego „Powrotu do przyszłości” i „Dnia świstaka”, aż po polaną grubą warstwą lukru komedię „Czas na miłość” – główny bohater z pewnością nie oglądał żadnej z tych produkcji. Gdyby miał je na swojej liście must-see, jego losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Zasady fizyki naginał już w dzieciństwie, a mimo to zachowuje się jak kompletny nowicjusz. W pewnym momencie brak biegłości w łączeniu faktów sprawia, że widz albo wybucha śmiechem, albo przewraca oczami. Jednak pełne zrezygnowania słowa i dramatyczny gest z końcowych minut filmu wymazują wszelkie zarzuty. Niezdarność w nawiązywaniu relacji wynika bowiem z deficytu miłości, do której – otwarcie czy skrycie – dążymy przecież wszyscy.

Oryginalny tytuł zwycięzcy konkursu Wolny Duch na 38. Warszawskim Festiwalu Filmowym to „Aikamies”. Jest to fińskie określenie na dojrzałego mężczyznę. Filmowy Aikamies (Matti Pajulahti) rzeczywiście ma już swoje lata i opływające w monotonię życie. Wieczory spędza na bramce klubu nocnego, popołudniami wylewa siódme poty na siłowni. Ma dwóch skrajnie różnych znajomych z nocnej zmiany, skromne mieszkanie (z kanapą!) i wyniszczającą więź z matką (Jaana Saarinen) – nieustannie zwracającą mu uwagę, by przestał zachowywać się jak dziecko. Ma także ciepłe wspomnienia o schorowanym dziadku, po którym odziedziczył komputer z przestarzałym systemem i monitorem kineskopowym. To właśnie on umożliwiał mu w przeszłości manipulowanie czasem, srogo karane przez despotyczną matkę.

Szarą codzienność „człowieka czasu” przerywa spotkanie z Neiti (Annika Hartikka). Pełna charyzmy nieznajoma wydaje się mężczyźnie dziwnie bliska. Zupełnie jakby przeżył z nią już całe życie. Spotkanie dwojga ekscentryków obfituje w sekwencje rozmytych marzeń. Bohaterowie nieustanie lawirują między jawą i snem. A my oglądamy pofragmentowane wspomnienia poprzednich (i nadchodzących) żyć przeplatające się z pierwszymi przebłyskami rodzącego się uczucia. Przyglądamy się beztroskim kąpielom w jeziorze, zabawom w wesołym miasteczku i wspólnym porankom.

Jednym infantylny urok kochanków pozwoli uwierzyć, że na każdego z nas czeka wielka miłość. Dla innych podkreśli daleki od realizmu wydźwięk całej historii.

Nieoczekiwane wyznania Neiti popychają Aikamiesa do wypróbowania możliwości gadżetu z dzieciństwa. Igranie z ruchem wskazówek zegara nie przynosi jednak w „Człowieku czasu” oczekiwanych rezultatów. Choć powrót do przeszłości i naprawa rzutujących na teraźniejszość błędów wydają się kuszące, to mogą tylko kumulować kolejne problemy. Jak podkreślał Samppa Batala szczęśliwych zbiegów okoliczności nie da się powtórzyć. Niezależnie od liczby desperacko podejmowanych prób.

Na koniec zagubiony bohater staje się nam zaskakująco bliski. Dzielimy jego ból. Rozumiemy samotność. Przypominamy sobie wszystkie sytuacje, kiedy tworzyliśmy w głowie niemożliwe do odegrania sceny. Szukaliśmy bliskości za cenę śmieszności i nie potrafiliśmy zrozumieć zawiłych dróg miłości. Mimo braku scenariusza twórcy złożyli wszystkie elementy w spójną i poruszającą całość, która zostaje z nami na długo po seansie.