W scenie otwierającej chorwacki film Bruno (Juraj Lerotić) włamuje się do mieszkania swojego brata. Gdy drzwi w końcu przestają stawiać opór, rozpoczyna się trudny wyścig z czasem. Na ścianach widać niechlujnie wytarte ślady krwi, a na podłogę upada bezwiedne ciało. Próba samobójcza jest absolutnym szokiem dla bliskich nieszczęśliwego lokatora. Z rozmów z kolejnymi psychiatrami wynika, że nie pozostawali oni obojętni na niepokojące sygnały. Nie dostrzegali jednak wszystkiego i nie podejrzewali, że sprawy obiorą tak dramatyczny obrót.

Ich niedowierzanie wyraża się w wyważonym zachowaniu. Zarówno brat, jak i matka na wszelkie sposoby starają się zachować spokój i pospiesznie obmyślić plan działania. A przede wszystkim zrozumieć motywy kierujące Damirem (Goran Marković). Wysoki brodaty mężczyzna o oczach głęboko zranionego dziecka zdaje sobie sprawę, że jego decyzja odbije się na kochającej rodzinie. Przyznaje, że krew rozbryzgniętą w mieszkaniu próbował zetrzeć sam, ponieważ „wyglądała dziwnie” i bał się, że policja oskarży Bruna o popełnienie przestępstwa. W rozmowie z matką (Snjezana Sinovcic) mówi, że zanim sięgnął po ostrze, cały czas miał przed oczami jej twarz. Niemniej nie był w stanie podźwignąć się pod ciężarem nieustannie towarzyszącego mu bólu.

Dlaczego? Podobnie jak najbliżsi Damira nie wiemy, co leży u podstaw jego problemów psychicznych. Wszyscy jesteśmy solidarnie uwięzieni w paraliżującej niewiedzy.

Akcja „Bezpiecznego miejsca” rozgrywa się w ciągu 24 godzin. W tym czasie świat oglądamy z perspektywy bohaterów. Nie mamy wsparcia wszechwiedzącego narratora ani pomocnych flashbacków. Są tylko ciasne kadry i zacienione pomieszczenia – drastycznie skurczone na wzór pola widzenia Bruna i jego matki. Teraz liczy się tylko Damir i próby utrzymania go przy życiu. W klaustrofobicznej rzeczywistości nie ma również miejsca na zbyt wiele słów. Te dobierane są ostrożnie, ale nawet proste „przepraszam” niesie za sobą większy ładunek emocjonalny niż wylanie tysiąca łez.

W jednej ze scen reżyser pozwala sobie na terapeutyczną zabawę z konwencją. Damir zostaje zawieszony na granicy życia i śmierci. Ma na sobie wzorzystą koszulę, a w kieszeni pożegnalnego papierosa. Właśnie taki zestaw skompletowali w dniu pogrzebu jego przyjaciele. Na wpół z zaświatów odbywa rozmowę z bratem, w której wspominają dzieciństwo i ostatnie spotkanie w kostnicy. „Ciężko było mi odejść. Jakby ktoś bił cię na placu zabaw, a ja spojrzałbym na tę scenę i odszedł” – mówi alter ego Lerotića. „Też chciałem wstać i dać ci znak. Nie bądź na mnie zły” – słyszy w odpowiedzi. Jednak w tym filmie nie ma miejsca na złość. Jest jedynie braterstwo, żal, bezsilność i przejmująca tęsknota.

Lerotić nie zawsze zachowuje jednak śmiertelną powagę. Publiczność odnajdzie na ekranie satyrę na biurokrację, gdy bohaterowie muszą w nieskończoność wyczekiwać pod drzwiami lekarzy i odpowiadać na oschłe pytania. Rodzina postanawia wyrwać Damira z objęć niesprawnego systemu i spełnić jego życzenie o wyjeździe do Splitu. Nadmorskie miasto nie staje się jednak „bezpiecznym miejscem”. Niezależnie od zmiany otoczenia i wysiłków osób darzących go miłością stan pacjenta nie ulega poprawie. 

Produkcja zdobyła trzy nagrody na festiwalu w Locarno. Jej losy w Warszawie nie zostały jeszcze rozstrzygnięte, ale pewne jest, że jeśli nie na laury, to z pewnością zasługuje na chwilę refleksji. Nad tym, jak uważnie wsłuchujemy się w głos innych ludzi i czy jesteśmy gotowi w porę odpowiedzieć na ich potrzeby.