Maciej Musiał nie został powitany z otwartymi ramionami w Stanach Zjednoczonych. Choć zazwyczaj wolimy opowiadać o naszych triumfach, a przemilczeć te części życiorysu, które nie poszły po naszej myśli, aktor otwarcie dzieli się trudnymi początkami za granicą. Do przykrego epizodu sprzed lat wrócił w rozmowie z Wysokimi Obcasami. Ze szczerością przyznał, że wizyta za oceanem była dla niego lekcją pokory, ale nie traktuje jej w kategoriach porażki. Z wywiadu dowiadujemy się, że na podbój Ameryki wyruszył w 2014 roku, zanim twórcy „Wiedźmina” powierzyli mu ochronę księżniczki Ciri, a autorzy „Dark” obsadzili go w odcinkowym „1899”. Na długo przed tym, jak zaangażował się w realizację „1983” – pierwszego polskiego serialu Netfliksa opartego na jego autorskim pomyśle. Jednak już wówczas miał na koncie występy w komediowej „Rodzince.pl” czy kryminalnej „Krwi z krwi” w reżyserii Jana Komasy. Właśnie wtedy dowiedział się, że filmowiec ma menadżerkę w Fabryce Snów i poprosił go o zaaranżowanie spotkania. 

„Więc byłem nastolatkiem i marzyło mi się granie w Hollywood. Wiedziałem jednak, że marzenia bez działania pozostają marzeniami. Dlatego czułem, że muszę tam polecieć” – wspomina.

Maciej Musiał o niepowodzeniu w Hollywood. Aktor wspomina ciężkie chwile w Los Angeles

Niestety nie wszystko ułożyło się zgodnie z planem. W Los Angeles, przyciągającym rokrocznie ambitnych artystów z całego świata, niełatwo jest przebić się bez znanego nazwiska i wsparcia potężnych graczy. Konkurencja jest na tyle duża, że nawet bardzo utalentowane jednostki odbijają się od drzwi i długo czekają na swoją szansę. Tak było z Marcinem Dorocińskim, który po wielu przegranych castingach i nagraniu 1200 selftape'ów w ostatnich latach pojawił się m.in. w bijącym rekordy popularności „Gambicie królowej”, „Wikingach” czy „Mission Impossible”. Maciejowi Musiałowi nie udało się przyspieszyć tego procesu.

Pierwsze spotkanie z menadżerką Komasy zakończyło się fiaskiem. „Gdy tylko mnie zobaczyła, stwierdziła, że moja podróż jest bez sensu, bo wszyscy polecieli na Festiwal Filmowy w Cannes. Swojego asystenta nazwała idiotą. Pokłóciliśmy się” – wraca pamięcią na łamach Wysokich Obcasów. „To nie był dla mnie najłatwiejszy moment. Przed wylotem rozstałem się z dziewczyną. Do Stanów poleciałem sam. Pokonałem tyle kilometrów i nie wypaliło. Byłem 19-latkiem, który nagle znalazł się na drugim końcu świata i nie znał tam praktycznie nikogo. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić”.

„Lot powrotny miałem przecież dopiero za miesiąc. Nie chciałem jednak wracać i zmarnować tego wyjazdu”.

Wynajął pokój w najtańszym hostelu i nadal próbował nawiązać kontakt z lokalnymi agencjami aktorskimi. Niestety wysiłki znów okazały się bezskuteczne. Od Agaty Kuleszy dostał namiary na nowe biuro. Po przybyciu na miejsce ukazała mu się pusta przestrzeń – firma została zlikwidowana. „Zrezygnowany oparłem się o ścianę i osunąłem na ziemię. Gdy podniosłem głowę, nieco dalej zauważyłem biuro innego managementu. Zapukałem, wszedłem, w środku zauważyłem kilku ludzi. Zapytałem, czy znaleźliby dla mnie chwilę na rozmowę. Usłyszałem: »Thank you very much. Goodbye!«”.

Mimo to podkreśla, że nie uważa pobytu w USA za czas stracony. Ostatecznie znalazł oparcie w pochodzącym z Polski właścicielu jednej z agencji, który „zaopiekował się nim z sentymentu”. Szybko wyjaśnił mu, że bez wizy pracowniczej nie będzie mile widziany na przesłuchaniach. Wprowadził rodaka w tajniki branży, zachęcił do aktualizowania profilu na IMDB i znalezienia agenta. „To, czego doświadczyłem w Stanach podczas pierwszego wyjazdu, było mało komfortowe, ale potrzebne. Bo potem znalazłem tam menedżerkę i agenta. Zatrudniłem prawnika, postarałem się o zieloną kartę i ją otrzymałem” – podsumował aktor.