Co Panią bardziej uwiodło w „Prawdziwej historii”: opowieść o mrocznej relacji dwóch kobiet czy fakt, że film reżyseruje Roman Polański?

Polański, który jest reżyserem ikoną, a do tego historia zawierająca te wszystkie elementy, z których -składa się jego styl: obsesyjna relacja dwóch kobiet, niepokój, atmosfera dziwności i moralna wieloznaczność mojej postaci. To wszystko było bardzo pociągające, choć moja rola nie należała do najłatwiejszych, była abstrakcyjna, wymagająca. Dla mnie to więcej niż thriller psychologiczny. Może to nawet film o szaleństwie. 

Poczuła Pani to szaleństwo?

Aktor się zawsze zastanawia, jak daleko może się posunąć, na ile szaleństwa sobie pozwolić. Wiedziałam, że Roman nie chciał, żebym była zbyt oczywista w tej roli. Najpierw musiałam uwierzyć, że jestem najlepszą przyjaciółką Daphne, a potem, że mogłabym być złą osobą, która chce ukraść jej życie. Elle, którą gram, jest całkiem 
odrealniona, nawet ja sama nie do końca pojmuję jej zagadkę.

Ma obsesję na punkcie Daphne granej przez Emmanuelle Seigner. Potrafi to Pani zrozumieć?

Sama jestem typem obsesyjnym. Mam obsesję dosłownie na punkcie wszystkiego! Czasem to mi pomaga osiągnąć efekt, ale potrafi być też niszczące. Obsesja to pasjonujący temat.

Ta historia opowiada też o tym, że artyści czerpią z własnego wnętrza, by tworzyć. Pani też?

Oczywiście, używam swoich narzędzi, a dla aktora są nimi emocje. W „Prawdziwej historii” moja postać musi posunąć się do ekstremum, dotrzeć do swoich granic, żeby stworzyć coś wartościowego. Z doświadczenia wiem, że są różne metody. Niektórzy aktorzy, jak Daniel Day-Lewis, podobno nie wychodzą z postaci nawet, gdy wracają do domu. Ja nie jestem takim typem. Tak, jako aktor dajesz roli wszystko, ale istnieje pewna granica, trzeba ją wyczuć i nie przekraczać. Za nią jest już tylko schizofrenia. Poza tym nie chcę stracić kontaktu ze światem.

Jak się pracuje z Romanem Polańskim?

Zanim weszliśmy na plan, spędziliśmy razem kilka dni. Czytaliśmy, poznawaliśmy się. Miałam szczęście, że moją partnerką była Emmanuelle Seigner, niezwykle przyjemna i hojna towarzyszka. Dzieliła się ze mną swoim doświadczeniem, wspierałyśmy się nawzajem. Roman jest artystą i perfekcjonistą. To wrażenie uderza na samym początku. Wie, czego chce, i jest bardzo wymagający. Ma obsesję na punkcie szczegółów. Podczas zdjęć poprawia, komentuje: „Tak lepiej!”. Można wyczuć, co mu nie odpowiada. Tłumaczy, przekłada to na coś, co potrafisz i rozumiesz. Jest królem atmosfery. Jeśli coś ma być irracjonalne, opresyjne, straszne – dokładnie wie, jak to uzyskać.

Wydaje mi się, że zagrała Pani -wiele ról, które są gotyckie, mroczne. Taką ma Pani naturę?

Lubię gęste charaktery, złożonych ludzi, ale nie chciałabym zostać zaszufladkowana. Na pewno jest we mnie coś -literacko-romantycznego. Elle z „Prawdziwej historii” to zdecydowanie femme fatale, ale bądźmy sprawiedliwe – brałam udział w innych, często mniejszych produkcjach, w których nie gram femme fatale. Jednego jestem pewna: chciałabym eksplorować różne terytoria, bo dla aktora zamykanie się w pudełku typowych ról jest niebezpieczne.

O jakiej postaci najtrudniej było zapomnieć?

O Vanessie Ives z serialu „Domu grozy” („Penny Dreadful”). Kocham to doświadczenie. Było odświeżające, oczyszczające i totalnie wyczerpujące jednocześnie. Trzy lata intensywnej pracy… Czułam się naprawdę dziwnie, kiedy musiałam pożegnać się z tą postacią. Z wszystkich, jakie grałam, o niej właśnie będzie mi najtrudniej zapomnieć.
Zaczęła Pani karierę 15 lat temu rolą w „Marzycielach”. Tamten występ wymagał od Pani odważnych rozbieranych scen. 

Nie bała się Pani?

To był mój pierwszy film. Jest coś niesamowicie czystego w tym doświadczeniu. Nie było mi łatwo paradować bez ubrania po planie. Ale Bernardo Bertolucci jest kochany. Opiekował się nami, był dla nas jak ojciec. „Marzyciele” to prawdopodobnie jedno z najlepszych zawodowych doświadczeń, jakie miałam.