„Opowiadamy sobie historie, żeby żyć”. Tak Joan Didion zaczyna „Biały album”, zbiór swoich esejów. Przytaczam ten cytat Julii Wieniawie, bo słowa są punktem wyjścia do naszej rozmowy. Jako aktorka Julia posługuje się cudzym tekstem. Jako piosenkarka zrzuca pancerz, obnaża siebie. Jako bizneswoman nauczyła się, co mówić, żeby w życiu było łatwiej. A jako dziewczyna po dwudziestce, ale już z dużym bagażem doświadczenia lubi soczyście przekląć – jak ładnie to nazywa: „spuścić z tonu”. Bo „przekleństwa są pięknie naładowane emocjami. Tylko nieszczery człowiek nie korzysta z przekleństw”. Chętnie też opowiada o tym, co dzieje się w jej życiu. Nic dziwnego. To jej rok. Ale co to znaczy? Przecież od czasu debiutu w showbiznesie (jako 13-latka dostała rolę w serialu „Rodzinka.pl”), właściwie każdy rok był jej. Blichtr, przyjęcia, występy. Już tam była. Więcej nie musi. Dlatego – słowem – stawia wyraźną granicę między przeszłością a tym, co ma dopiero nadejść. „Gdy zaczynałam, nikt z rodziny nie znał tej branży. Nie miałam wzorców, jak prowadzić karierę. Próbowałam więc iść śladami tych, którzy byli wokół. Wpadłam w sieci celebryctwa – myślałam, że tak powinno to wyglądać, choć przecież nie ścianki były moim marzeniem” – wyjaśnia.

Gdy w pewnym momencie plotki na temat jej życia osobistego zaczęły przyćmiewać jej osiągnięcia zawodowe, postanowiła działać. Jeśli media wyciskały z jej popularności tyle, ile się dało, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zaczęła robić to samo. „To była mądra i jedyna słuszna decyzja” – uważa. Wkrótce z ugruntowaną na rynku pozycją dołączyła do grona 100 najbardziej wpływowych Polek. To otworzyło przed nią zupełnie nowe możliwości. Zniknęła ze ścianek, nie są jej dziś do niczego potrzebne. „Fajnie było, nie ukrywam. Ale już z tego wyrosłam. Teraz chcę robić rzeczy, które naprawdę czuję i kocham”. Zaczęła inwestować w projekty odpowiadające jej ambicjom.

Spokój finansowy pomaga jej w spełnianiu marzeń. Niedawno wróciła z Francji, gdzie w paryskim oddziale Lee Strasberg Theatre and Film Institute szkoliła swoje umiejętności. „Praca mnie napędza. Sprawia, że chce mi się rano wstawać z łóżka, motywuje, bo wiem, że dzięki niej mogę zapewnić sobie i bliskim dobre życie. Ale ostatnio poczułam silną potrzebę częstszego spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi” – przyznaje. „Żyjemy w świecie, w którym słowa są rzucane na wiatr, tracą wagę. Zatraciliśmy umiejętność słuchania i słyszenia” – dodaje już w kontekście bliskich. To dlatego zdecydowała się podjąć kilka decyzji, na które nie każdy z jej pozycją miałby odwagę sobie pozwolić. Cytuje przy tym Julio Cortázara, jednego ze swoich ulubionych pisarzy, który mówił, że „tylko żyjąc absurdalnie, można wyłamać się z tego bezgranicznego absurdu”. Julia: „A ja naprawdę wiem, czego chcę”. Nie polemizuję – nie mam powodu, bo w każdym jej słowie jest siła i zdecydowanie, jakich dotąd nie było. Może to efekt tego, że nauczyła się opowiadać o swoich emocjach, przestała się ich wstydzić? „Zdarzało się, że z trudem znajdowałam słowa, kiedy rozmawiałam z ważnymi dla mnie osobami i chciałam powiedzieć trudną prawdę. Sama myśl o tym, że ktoś przeze mnie może poczuć się źle, była nie do wytrzymania. Teraz staram się mówić o tym, co czuję. Gdy coś nie gra, nie kłamię, że jest OK”. Ten proces w ostatnim czasie pochłonął jej uwagę. Co nie oznacza, że praca zeszła na drugi plan. Ale i tu się pozmieniało.

W ubiegłym roku Julia nagrała debiutancką płytę „Omamy”. Śpiewała już wcześniej, pojawiała się gościnnie w nagraniach polskich artystów. Ale w końcu przyszedł czas na nią. Prace nad albumem trwały długo. Mówi, że musiała dojrzeć, znaleźć przestrzeń, by skupić się tylko na tym projekcie. „Kreatywności nie da się przyspieszyć. Musiałam trafić na odpowiednich ludzi. I potem czekał mnie już najciekawszy proces twórczy – studio, tworzenie linii melodycznych”. A słowa? Teksty są o niej, choć jeszcze nie jej autorstwa. Zaczyna pisać, ale w tym też musi być perfekcyjna. Na razie zbyt dużo myśli chodzi po jej głowie. Pracuje nad tym, by je poukładać. Wszystko nagrywa na dyktafon. Zamierza się odważyć przy drugiej płycie. Tym razem o jej przeżyciach opowiedzieli m.in. Arek Kłusowski i Kasia Lins. Utwory „Rozkosz” czy „Mi nie żal” wychodzą z Julii serca. I obracają się głównie wokół miłości. Do uczuć jednak jeszcze wrócimy.

Wieniawa obawiała się muzycznego debiutu. Zdecydowała się na koncert podczas Orange Warsaw Festival, choć płyty jeszcze nie było na rynku. W sieci zawrzało, posypały się nieprzychylne, wulgarne komentarze. Była na skraju załamania, zastanawiała się nawet, czy nie odwołać show. „Ta sytuacja kosztowała mnie masę nerwów i łez. Ale zrobiłam to”. Podczas festiwalu dała bardzo dobry występ. Tak dobry, że już niedługo miała dołączyć do ekipy Męskiego Grania. Dwa tygodnie później wydała „Omamy”. A gdy przeczytała pierwsze recenzje, rozpłakała się, tym razem z innego powodu: słuchacze i dziennikarze muzyczni wystawili debiutowi znakomite noty. „Dawno nie słyszałam szczerej pochwały na swój temat, przyzwyczaiłam się do srogiej krytyki. Pierwszy raz od dawna poczułam się doceniona”. W 2022 roku w końcu zrozumiała, że wszystkim udowodniła już, na co ją stać. Wtedy przyszedł czas na kolejne wyzwanie 
i wyjście ze strefy komfortu.

Premiera „Gry” w reżyserii Norberta Rakowskiego w warszawskim teatrze Garnizon Sztuki odbyła się w lutym tego roku. W 90-minutowym spektaklu Julia gra Katję, aktorkę, z którą wywiad ma przeprowadzić korespondent wojenny Pierre (Adam Woronowicz). Podczas rozmowy okazuje się, że klisze, schematy, w które skłonni jesteśmy wkładać innych, dają obraz daleki od prawdy. „Nie dziwię się, że ludzie mogli mieć wobec mnie uprzedzenia. Nie miałam dotąd wielu okazji, żeby na żywo pokazać, co potrafię” – komentuje Julia. Teatr miał być jej osobistym sprawdzianem, potwierdzeniem, że jest na dobrej drodze. Dlatego postanowiła, że nie przyjmie żadnej filmowej roli, dopóki ta nie będzie dla niej prawdziwym wyzwaniem: „Cierpliwie czekam”.

Spełnienie zawodowe dało jej siłę, by konfrontować się z tym, co czyta o sobie w sieci. Ale nie zawsze tak było. „Słowa mnie raniły. To ostre narzędzie, które potrafi zabić, czego w ciągu ostatnich lat wielokrotnie doświadczyliśmy. I co z tym robimy?” – pyta retorycznie. Ma jednak świadomość, jak ważne jest zabieranie przez nią głosu w debacie publicznej. Stąd zaangażowanie w kampanie społeczne, m.in. fundacji Sexed.pl czy w akcję „Zabierz głos, bo go stracisz”, zachęcającą młodych ludzi do udziału w wyborach. Julia nie zgadza się z twierdzeniem, że artyści nie są od tego, by wypowiadać się na kontrowersyjne tematy: „Uważam, że są właśnie od tego! Musimy mówić o rzeczach ważnych”. Swoich wartości jest skłonna bronić do ostatniej kropli krwi. Chodzi na marsze równości, strajki kobiet. „Nie waham się ani sekundy, nie boję się o tym mówić. Jeśli ktoś chce ze mną pracować, niech wie, jaka jestem. A jeśli to komuś przeszkadza, droga wolna”.

Mimo całego zamieszania, które wokół jej życia osobistego rozpętują tabloidy, nie boi się też mówić o miłości. „Całe imperia potrafiły upaść z powodu namiętności! Przecież w życiu chodzi tylko o miłość. Bez niej nawet sukcesy nie mają znaczenia, bo z kim się nimi podzielisz?”, pyta. Po czym dodaje: „Jest taki tomik poezji Anny Ciarkowskiej »Chłopcy, których kocham«. Jak on ze mną koresponduje! Bo ja po prostu kocham kochać...” – uśmiecha się zagadkowo. „Być może mam w sobie coś z femme fatale, choć nie jest to pozytywna cecha. Ale od dziecka fascynowały mnie Kalina Jędrusik czy Marilyn Monroe, a moją ulubioną postacią fikcyjną była Daisy Fay Buchanan z powieści »Wielki Gatsby« Francisa Scotta Fitzgeralda – zapewne zostawiło to we mnie jakiś ślad i może dlatego największym moim strachem jest samotność”. Julia przyznaje, że lubi być zakochana, emocjonalny rollercoaster ją napędza: „Wtedy naprawdę wiem, że żyję”.

A co z wyznaniem miłości? Twierdzi, że długo musiała uczyć się mówić „kocham”. Wyzbyć się strachu przed odrzuceniem, bo takie czasy, że – jeśli coś pójdzie nie tak – nie naprawiamy, lecz wymieniamy. „Poza tym pokolenie naszych rodziców nie było aż tak wylewne w manifestowaniu emocji. Usłyszałam kiedyś, że ich okazywanie jest słabością. Musiałam to przepracowywać latami, by w końcu przestać wstydzić się uczuć. »Kocham« mówię często, bo sama wiem, jak to słowo działa skierowane do mnie”. Dodaje jednak szybko i jest to całkiem dobra lekcja: „Przecież miłość nie polega na zapewnianiu się o tym słowami, ale na tym, w jaki sposób siebie traktujemy”.            

 

Zdjęcia: Lola Banet

Stylizacja: Karolina Limbach

Tekst: Maja Chitro