Kirsten Dunst powiedziała, że trudne sceny miłosne inaczej kręci się, kiedy za kamerą stoi kobieta. Pani kolejny film, „Euphoria” z Alicią Vikander, z tego, co słyszałam, wymagał dużej odwagi. Wyreżyserowała go właśnie kobieta, Lisa Langseth. 

Nie widzę takiego rozgraniczenia ze względu na płeć. Kirsten chyba chodziło o to, że przy scenie seksu mężczyzna nakręciłby więcej ujęć z wszystkich możliwych stron, a Sofia Coppola, z którą pracowała, wybrała wersję minimum. Czy ja wiem? Może jakiś zboczeniec podglądacz tak robi, ale ja akurat spotkałam na swojej drodze mężczyzn, którzy obdarzali mnie szacunkiem – właśnie tak jak Bertolucci. Co więcej, mam wrażenie, że mężczyźni w takich sytuacjach są bardziej onieśmieleni i skrępowani. „No już, nakręćmy to, miejmy z głowy”. Zauważyłam, że -aktorzy-mężczyźni też o wiele bardziej boją się scen miłosnych niż kobiety!

Bertolucci podkreślał w wywiadach, że była Pani bardzo tajemniczą dziewczyną. Wciąż tak jest?

Tajemniczą? Nie wiem. Jestem nieśmiała, niewiele po sobie pokazuję, nie 
jestem gadatliwa. Może dlatego ludzie mówią, że jestem tajemnicza. W każdym razie ci, którzy mnie nie znają. Może trudno uwierzyć w to, że -aktorka jest nieśmiała.
Tak. Zwykle słyszę, że to kokieteria.Przecież aktorstwo pozwala Pani zmierzyć się z nawet najbardziej ukrytymi emocjami. 

Na planie może Pani być odważna, szalona, kontrowersyjna. To nie ośmiela?

Nadal tego nie rozumiem. To paradoks. Jestem nieśmiała i choć przez lata zrobiłam postępy, to nadal jestem dość delikatna i wrażliwa. Kocham swoją pracę, ale być na widoku, czarować prasę? To nie są moje ulubione sytuacje. Rozumiem i akceptuję, że to część tej pracy, ale jest w tych praktykach coś… przemocowego. Moja siostra śmieje się, że zamiast wykorzystywać media społecznościowe, ja się ich boję. No trudno, tak mam i to się raczej nie zmieni. Nie lubię mediów społecznościowych.

Jest Pani w tej kwestii staroświecka?

No i trudno. Sądzę, że aktorzy powinni pozostawać tajemniczy. Nieustanne mówienie o sobie zabija pożądanie. Co się jadło na śniadanie i jaki krem 
nakłada – to nudne. Jak mówiąc o takich rzeczach, mamy pozostać 
dla widzów i twórców ciekawi?

Wspomniała Pani o swojej siostrze. Jakie to uczucie mieć bliźniaczkę? Ten wątek podwójności, podobieństwa jest obecny w „Prawdziwej historii” Romana Polańskiego.

Słyszałam wiele historii o bliźniakach, które idealnie się rozumieją, nie mogą bez siebie żyć, są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi… My z siostrą bardzo się różnimy! Kiedy miałyśmy 13 lat, po raz pierwszy ufarbowałyśmy włosy – ona na piaskowy blond, ja na czarno. Ja bujam w obłokach, ona mocno stąpa po ziemi. Jest między nami także różnica wizualna, bo nie jesteśmy jednojajowe, wbrew temu, co się czasem o nas pisze.

Jest Pani dwujęzyczna. Czy mówienie w obcym języku zmienia człowieka, powoduje jakiś rodzaj rozdwojenia? Eva Green anglojęzyczna i francuskojęzyczna to inna osoba?

To prawda. Gra w innym języku to forma zabawy, bo wymaga wyjścia z siebie. Myślę, że mój głos po angielsku może być nieco głębszy niż we francuskiej wersji mnie. W jakiś sposób niewątpliwie jestem inna. Osobliwa sytuacja, nieprawdaż? Może powinnam przejść się z tym do terapeuty… W najbliższym czasie być może będę kręcić film, do którego trzeba się nauczyć rosyjskiego, ciekawe, co wtedy się ze mną stanie.

Woli Pani pracować w Hollywood czy w Europie? 

Używając terminu „Hollywood”, ma pani na myśli wielkie produkcyjne machiny? Dla aktora to zawsze jest luksus móc być częścią wielkiej maszynerii, która pomaga zapłacić za czynsz, a potem pracować przy mniejszych filmach, bardziej złożonych, które są może mniej przystępne, ale pobudzają i przemawiają do serca. Jednak z perspektywy aktorki to nie jest aż tak wielka różnica. Dla reżysera to dwa światy. W Hollywood, czyli tam, gdzie są wielkie pieniądze, ma on o wiele mniej do powiedzenia – rządzą producenci.


Dużo Panią kosztuje praca w tej branży?

Oczywiście, że tak. Trudno to wszystko porozdzielać, bo to nie jest tylko praca, to moje życie. Wciąż na widoku, w świetle fleszy, z ludźmi wokół, którzy nieustannie mnie osądzają. Trudno jest -zawsze być mocnym. Jakoś sobie radzę. Ale -czasami chciałabym być silniejsza.

Jak się Pani relaksuje, kiedy chce zapomnieć o pracy?

Podróżuję. Jestem zakochana w Afryce. Natura, zwierzęta, jakieś oddalone 
od hałasu i gwaru miejsce – to mój -ulubiony sposób na relaks.

Co powiedziałaby kilkunastoletnia Eva Green, gdyby się dowiedziała, że kiedyś będzie pracować z Bernardo Bertoluccim czy Romanem Polańskim?

Nie uwierzyłaby w to. Oczywiście bawiłam się w teatr jak wiele dzieci, 
wystawialiśmy przedstawienia dla rodziców i przyjaciół, ale nie przyszłoby mi do głowy, jak daleko mnie zaprowadzą te zabawy. Znałam te nazwiska już jako młoda dziewczyna. Chyba umarłabym z dumy.

Rozmawiała
Anna Tatarska