Co zmienia dziecko? Seks zapisany w kalendarzu

Próba pierwsza. W poradnikach piszą wyraźnie – nie odstawiaj faceta na drugi tor. Nie pozwól, żeby czuł się zazdrosny o dziecko. Pomyślałam, że seks załatwi sprawę. Czy miałam na niego ochotę? Oczywiście, że nie. Wo­lałam się wyspać! Jednak kierowana instynktem przetrwania pewnego wieczoru ruszyłam do akcji. Gorąca kąpiel przy świecach, z bąbelkami i winem, kiedy synek śpi – to miała być relaksująca gra wstępna. Wskoczyliśmy do pachnącej piany z kieliszkami w ręku. Po kilku godzinach obudził nas płacz. Woda w wannie była lodowata i czerwona, bo wylało się wino. Na podłodze szkło, bo z ręki wypadł mi kieliszek. Zamiast seksu – sen. – Mogło być gorzej – pociesza mnie Irena, matka rocznej córeczki. – My zasnęliśmy oboje, gdy robiłam mężowi fellatio. Obudziłam się pod kołdrą, spocona, z przyklejonym penisem do policzka. 

Próba druga. – Dziś będzie ten dzień – zaczepiał mnie partner od rana. Podszczypywał, obcałowywał. Napięcie rosło do wieczora. Wreszcie syn zasnął! Możemy działać! Grę wstępną przerwało jednak kwilenie. – Nie ruszaj się stąd, mała! Ja się tym zajmę! – energicznie zapewnił mój chłopak i poszedł spacyfikować niemowlaka. Po paru minutach usłyszałam wołanie o pomoc. Wchodząc do dziecięcego pokoju, zobaczyłam, jak narzeczony przewija syna, a z rąk przecieka mu przez palce rzadka kupa. Na koniec nasz potomek zrobił siusiu, a że strumień był silny, nasikał tacie prosto w twarz. Po opanowaniu sytuacji wróciliśmy do łóżka, ale nie do gry. Bo czy można kochać się z kimś, kto chwilę temu w ustach miał, co prawda niemowlęcy, ale jednak mocz? 

Próba trzecia. Minęły cztery lata. Seks jest, owszem, ale na ogół tylko wtedy, gdy jakimś cudem zostaniemy sami w domu. Planujemy go w kalendarzu, obok spotkań biznesowych i wizyt kontrolnych u pediatry. Raz byliśmy spontaniczni. Ale w środku nocy akcję przerwał nam tupot małych stóp i pytanie: „Tato! Mamo! Czy mogę się do was przytulić?”. Poddaliśmy się. – Mogło być gorzej – opowiada mi Monika. – Nasz pięcioletni syn nakrył nas na seksie pod prysznicem. Najpierw krzyczał kilka minut. Potem zamilkł. I przez trzy dni nie wydobył z siebie słowa. Odwiedziliśmy logopedę, a ten spytał, jak do tego doszło. Płonęłam ze wstydu, opowiadając genezę – opowiada.

Czy zmieni się nasze życie towarzyskie? Królowa schodzi z parkietu

Próba pierwsza. Koleżanki – rzecz święta. I dla nich trzeba znaleźć czas. W końcu ploteczki przy winie przynajmniej raz w tygodniu to był nasz rytuał. – Wychodzę, poradzisz sobie – oznajmiłam w progu. Wcześniej nakarmiłam, uśpiłam, odciągnęłam laktatorem mleko. Do dziś nie wiem, jak mogłam nie usłyszeć 20 połączeń telefonicznych. Wracając po kilku godzinach, już na przystanku autobusowym słyszałam płacz. Nie miałam wątpliwości – to wyło moje dziecko. Zastałam partnera fioletowego na twarzy ze złości, który trzymał w ramionach fioletowego od płaczu niemowlaka. Tak, syn płakał wiele godzin, bez przerwy. Chłopak nie odzywał się do mnie przez następne trzy dni. Ja przez kolejne miesiące nie spotykałam się z koleżankami.

Próba druga. „Hura! Wolność! Przestałam karmić piersią!” – pół roku po porodzie cieszyłam się jak dziecko. Teraz wszystko będzie jak dawniej. Najwyższy czas na imprezę! Dziecko przecież nocuje u dziadków. – Ależ my się dziś zabawimy! – szczebiotaliśmy w taksówce w drodze na urodziny koleżanki. W torbie brzęczały butelki whisky. W końcu jeszcze niedawno byliśmy królem i królową imprez.

Z parkietu schodziliśmy ostatni, a nad ranem przemierzaliśmy Warszawę pieszo, pochłaniając niezdrową zapiekankę lub kebab. Tym razem po dwóch drinkach czułam się tak, jakby mnie przejechał walec. Przed północą niczym Kopciuszek zeszłam z parkietu, ciągnąc za sobą niespecjalnie zadowolonego chłopaka. 

Próba trzecia. Minęły cztery lata. Nasze życie towarzyskie kwitnie. A jakże! Tyle że teraz otaczamy się głównie znajomymi, którzy też mają dzieci. W sobotę rano – zamiast odsypiać imprezę – śniadanie na mieście w ekstraknajpie, czyli w takiej, gdzie jest kącik z kredkami i kolorowankami. Później spacer po parku z bandą drących się przedszkolaków i ich rodziców. Wszyscy udajemy, że jesteśmy cool i na plac zabaw skręciliśmy z własnej woli. Niby się cieszymy, że wreszcie rozmawiamy z dorosłymi, ale tematy jakoś tak same schodzą na wychowanie, karmienie lub choroby dzieci. Czasem na sankach jakiś tata wyjmie piersiówkę z burbonem. Wypijamy ją ukradkiem w 10 osób, czyli dla każdego po łyku. Potem i tak mamy kaca. Nic się nie zmieni” – powtarzałam dziarsko jeszcze w szóstym miesiącu ciąży, wspinając się z plecakiem na Połoninę Wetlińską w Bieszczadach. „Jakoś to idzie. Wprawdzie pod górkę, ale do przodu” – myślałam optymistycznie. Ja – wesoła, energiczna dziennikarka, ceniąca niezależność. Zamiast odpoczynku wybierałam przygodę i sport, a zamiast snu – koleżanki i wino. Ja, która już jako nastolatka przysięgłam sobie, że nie dam się przykuć do kuchennego blatu, bo bycie matką Polką i panią domu po prostu nie jest dla mnie, postanowiłam zmierzyć się z nową życiową rolą i zostać mamą. „Przecież to nie może być aż takie trudne” – myślałam.

Dziecko - "pan naszego czasu, dyspozytor snu"

Co się zmieni, gdy pojawi się dziecko? – Nic się nie zmieni – mówił on, całując mnie w wielki brzuch przed weekendowym wypadem z kolegami na ryby do Szwecji. On – informatyk, ale z poczuciem humoru. Mniej spontaniczny, za to systematyczny. Przywiązany do regularnych spotkań z kumplami, z którymi gra na PlayStation i w brydża. Meloman chadzający na wszystkie koncerty. Wreszcie on, który na pierwszym miejscu stawia prywatną przestrzeń i święty spokój, dorósł do decyzji, aby wszystko, czego nauczyło go życie, przekazać potomkowi. – Od początku będę z nim wędkował i chodził na koncerty – snuł radosne plany. Żyliśmy jak w bajce, spędzając wolny czas na podróżach, wizytach towarzyskich, a noce na seksie i oglądaniu modnych seriali. Aż do dnia, kiedy z głośnym okrzykiem na ustach próg domu przekroczył On. Syn pierworodny, król naszego życia, pan naszego czasu, dyspozytor snu. Nic się nie zmieni? Jakże byliśmy naiwni, wierząc, że to możliwe.

Pierwszy kwartał z dzieckiem na pokładzie jest jak jazda rozpędzonym małym fiatem bez kierownicy po oblodzonej autostradzie, w dodatku pod prąd. Nie ma co wspominać, bo ten etap już wyparłam z pamięci. Z czasem odzyskaliśmy (niestety tylko pozornie) kontrolę nad kierownicą i nadszedł moment, żeby zająć się sobą nawzajem. Popracować nad związkiem, na nowo rozpalić żądze, jednym słowem podjąć wielokrotne próby powrotu do normalności. Najczęściej próby nieudane…

Podróże z dzieckiem - zmierzch spontaniczności

Próba pierwsza. – Jedziemy nad morze – rzucił spontanicznie. Pomyślałam: „Nic się nie zmieniło”. W końcu od lat w maju rozpoczynaliśmy sezon od kitesurfingu. Półwysep Helski, przyczepa kempingowa, morza szum, zimne piwko, biały piasek pod stopami. Przecież nasz wówczas czteromiesięczny syn ciągle śpi. To musi się udać – pełni optymizmu wsiadaliśmy do samochodu. Na miejscu rozczarowanie – leje deszcz. Cały dzień siedziałam z wózkiem w knajpie, podczas gdy tata robił maraton po przyczepach kempingowych i namiotach, przybijając piątki ze starymi kumplami. W nocy dramat – w przyczepie zimno, wilgotno. Syn się darł, za to tata po zakrapianych odwiedzinach spał jak kamień. Sąsiedzi z kempingu obrzucali przyczepę butelkami i w niewybrednych słowach kazali uciszyć bachora. Rano pożyczyłam termometr, żeby zmierzyć dziecku gorączkę. Wyrok: 39 i pół. Wracamy.

Próba druga. Marsylia – piękne miasto – rozmarzona kupowałam bilety lotnicze na przedłużony weekend. Wszystko było zaplanowane – zostawiamy syna z teściową. Pierwszy weekend tylko we dwoje. Seks, wino i owoce morza – tak mieliśmy spędzić urodziny mojego chłopaka. Dzień przed wylotem – katastrofa. Syn ma gorączkę, wymiotuje. Ząbkowanie – rosną mu cztery jedynki naraz. Babcia się ulatnia. Ja zostaję. Narzeczony nawet się za mną nie obejrzał. Zabrał kumpla i poleciał. Z podróży przywiózł mi magnes na lodówkę. – Mogło być gorzej – pociesza mnie Kaśka, mama czteroletnich synów. Jej mąż z okazji rocznicy ślubu wykupił wycieczkę last minute do Kenii dla nich i bliźniaków. Wylot za cztery dni. – Dzieci nie mają paszportu? Zapomniałem. Jaka szkoda – nie krył zaskoczenia. No cóż, został zmuszony do zabrania kumpli z drużyny rugby. Na szczęście wysyłał rodzinie na Instagramie zdjęcia z safari. 

Próba trzecia. Podróżujemy. Znacznie rzadziej niż kiedyś, ale zawsze to coś. Tyle że autostop zamieniliśmy na pendolino albo SUV-a, a zamiast pola namiotowego wybieramy kurort z basenem i salą zabaw dla dzieci. Wyżywienie obowiązkowe, bo hotelowe śniadanie na wypasie równa się dwie godziny spokoju. Po górach nie chodzimy, bo młody nie wytrzyma. Na kajcie nie pływamy, bo jeśli nad morze, to lepiej do spokojnej miejscowości, dokąd wszyscy wczasowicze przyjeżdżają z dziećmi. Obowiązkowo na deptaku muszą być gofry i karuzele z konikami na żetony. Spontaniczne wypady rowerowe zamieniliśmy na zaplanowane wizyty w parku dinozaurów, parku linowym, stadninie kucyków czy kompleksie basenów ze zjeżdżalniami. Ale udało się nam spełnić marzenie, czyli przejechać kamperem Skandynawię. No, prawie się udało, bo ledwo objechaliśmy Szwecję, a trasa zamiast wzdłuż pięknego wybrzeża wiodła śladami parków rozrywki bohaterów książek Astrid Lindgren. Widzieliśmy Pippi Langstrumpf i zwiedzaliśmy domki dzieci z Bullerbyn!

"Dziecko to nie katastrofa. Po prostu będzie inaczej" [ekspert]

Co zmienia dziecko? Nic się nie zmieni? Bzdura! To myślenie życzeniowe, bez cienia nadziei na powodzenie. Jednak nasze czasy niejako wymuszają na partnerach dążenie do niezależności za wszelką cenę. Wiele par wprawdzie marzy o dziecku, ale żyjąc w narcystycznym kokonie, nie dopuszcza do siebie myśli o zmianie w swoim idealnym życiu. A przecież nawet jak kupisz chomika, twój świat się zmieni, bo pojawią się nowe obowiązki.

Przy dziecku, zwłaszcza w pierwszych latach jego życia, lista obowiązków jest nieskończona. A więc koniec złudzeń – gdy dziecko przychodzi na świat, zmienia się wszystko. A co ważniejsze, już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Należy się pogodzić z tym, że pewne rzeczy utracimy bezpowrotnie. Na przykład niezależność, beztroskę. Ale to nie znaczy, że należy lamentować. To nie katastrofa ani, jak wielu myśli, koniec wolności. Po prostu będzie inaczej.

Czy fajnie – to zależy od związku. Jeśli para będzie na tyle elastyczna, że podda się zmianom, uważna na siebie, znajdująca równocześnie przestrzeń do intymności i partnerstwa, ma szansę cieszyć się sobą i kolejnym etapem życia rodzinnego. Bo podstawą rodziny funkcyjnej jest działanie zgodnie z potrzebami członków na danym etapie. Gdy pojawia się dziecko, partnerzy przestają być dla siebie pępkami świata, bo pępkiem staje się potomek. To zdrowe i naturalne. Bo o ile dorośli mogą wytrzymać, nie spełniając przez jakiś czas swoich potrzeb, o tyle dziecko – nie. Jednak partnerzy, jeśli chcą oczywiście, mają szansę z czasem odbudować zaniedbane przez pewien czas wzajemne relacje. Młodym rodzicom, którzy przychodzą do gabinetu, zawsze radzę: wyrzućcie dziecko z sypialni. Nie karm piersią dłużej, niż dziecko tego naprawdę potrzebuje. Dbajcie o przestrzeń wokół siebie. Pieluchy i zabawki to nie jest tło zachęcające do seksu. Zostawcie pociechę pod opieką babci lub opiekunki choć na kilka godzin. Planujcie seks. Przy napiętym grafiku trudno być spontanicznym. Zróbcie coś miłego dla siebie nawzajem. Ale jeśli próby powrotu na tor normalności zawodzą, czasem warto odpuścić. Wyśpijcie się, zregenerujcie. Nie wpadajcie w panikę, bo wszystko ma swój czas i każdy indywidualnie radzi sobie z nową sytuacją. Dużo się śmiejcie, starajcie się być życzliwi, nie przestawajcie szczerze rozmawiać. Otwórzcie się na nowe!

Michał Pozdał, psychoterapeuta, seksuolog, założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii w Katowicach.