Popularne kiedyś przekonanie, że ludzie się nie zmieniają, zastąpiły dziś hasła: „Bądź lepszą wersją siebie”, „Postaw na samorozwój”. To jak właściwie jest? Czy jeśli się bardzo postaram, stanę się tym, kim chcę – jak głoszą różni guru? A może mogę zmienić się np. z powodu miłości do drugiej osoby? Zapytałam o to Konrada Piotrowskiego, doktora psychologii rozwoju.

Jak bardzo możemy się zmienić? 
KONRAD PIOTROWSKI: Ewolucja w społecznym postrzeganiu tego, na co mamy wpływ, dobrze odzwierciedla poglądy psychologów. Do lat 50.–60. sądzono, że po okresie dorastania osobowość i temperament są już niezmienne. Dziś wiemy, że to nieprawda. Chociaż rzeczywiście największe przeobrażenia zachodzą do 20. czy nawet 30. roku życia, bo do tego czasu intensywnie rozwija się mózg. Potem osobowość się względnie stabilizuje, ale jednak zmiany nie ustają.

Mówi Pan o osobowości i temperamencie, czyli o czym?
Temperament to zespół cech, z którymi przychodzimy na świat, a które potem ulegają powolnym zmianom w odpowiedzi na nasze doświadczenia. Już u parotygodniowych dzieci można zaobserwować różnice pod tym względem. Jedne są np. bardziej lękliwe, inne pozytywniej reagują na nowe bodźce. Mimo że temperament jest dość stabilny, to jednak trochę się zmienia w czasie. Jest bazą, na której mniej więcej od wieku przedszkolnego zaczyna budować się osobowość. I tak dzieci, które w niemowlęctwie były lękliwe, częściej stają się introwertykami, a te bardziej otwarte – ekstrawertykami. 

Co należy do cech osobowości?
Mówi się o tzw. wielkiej piątce cech, które składają się na jej podstawy: otwartość na doświadczenia, sumienność, ugodowość, ekstrawersja i neurotyczność. Cechy osobowości to inaczej wzorce zachowań, które powtarzają się w pewnych rodzajach sytuacji. Sumienność ujawnia się np. w reakcji na zasady i przepisy. Są ludzie, którzy składając meble z Ikei, nigdy nie zaglądają do instrukcji, a w pracy niechętnie stosują się do procedur – to ci mniej sumienni. To nie znaczy, że „gorsi”, bo oni zwykle wykazują się większą kreatywnością i spontanicznością. Z kolei w relacjach z innymi ujawnia się m.in. to, jaki mamy poziom ugodowości. Jedni są bardziej nastawieni na unikanie konfliktów, drugich interesuje głównie to, by ich racja zwyciężyła. Z kolei w sytuacjach stresowych widać, czy jesteśmy bardziej czy mniej neurotyczni. Niektórzy z powodu niezadowolenia szefa nie mogą spać, bo wciąż rozpamiętują swój błąd, pozostali postanawiają wyjaśnić sprawę następnego dnia i spokojnie zasypiają. Osobowość jest mocno powiązana z temperamentem, ale podlega większym zmianom niż on.

Co z charakterem?
W psychologii tego terminu od dawna się nie używa. Myślę, że to, co potocznie się nim określa, odpowiada właśnie pojęciu „osobowość”. Poza głównymi pięcioma jej cechami jest jeszcze wiele tzw. charakterystycznych adaptacji, jak np. samoocena, perfekcjonizm i styl radzenia sobie ze stresem. One są jeszcze bardziej podatne na zmiany, ponieważ nie są uwarunkowane genetycznie, jak właśnie samoocena, albo są uwarunkowane genetycznie w niewielkim stopniu, jak np. perfekcjonizm. 

A egoizm, materializm…?
Mówi pani o wartościach. One ani nie są wrodzone, ani uwarunkowane temperamentalnie. Chociaż osoby o różnych cechach osobowości mogą mniej lub bardziej chętnie identyfikować się z określonymi wartościami. Każdemu z nas przez całe życie zmienia się ich hierarchia. Wpływ na to mogą mieć okoliczności, doświadczenia, lektury, ludzie, których spotykamy. Są okresy, kiedy zwykle dobro innych jest ważniejsze, np. gdy mamy 40–60 lat, i gdy jest mniej istotne, np. dorastanie.

Co musi się zdarzyć, żebyśmy w dorosłym wieku chociaż trochę zmodyfikowali swoją osobowość? 
Niektóre cechy z czasem się zmieniają u większości osób w podobnym kierunku. Psychologowie lubią obserwować takie trendy i dość dużo już o nich wiemy. Zazwyczaj z wiekiem stajemy się mniej neurotyczni, bardziej sumienni, otwarci na nowe doświadczenia, ugodowi i ekstrawertywni. Ktoś, kto jako nastolatek był wycofany mocniej niż rówieśnicy, w wieku dorosłym może być taki nadal, ale wycofanie nie będzie już tak duże. Potem, gdy przekroczymy tzw. średnią dorosłość, ekstrawersja zacznie spadać, a otwartość na nowe doświadczenia się zmniejszać.

Okoliczności nie mają na to wpływu?
Oczywiście, że mają. Wejściu w dorosłość często towarzyszy podejmowanie pewnych charakterystycznych dla tego etapu życia ról, np. idziemy do pierwszej pracy, wchodzimy w stały związek, zostajemy rodzicami. Badania pokazują, że osobowość człowieka dopasowuje się do tych zmian. Rozwijamy w sobie te cechy, które będą nam potrzebne, by odgrywać nową rolę. Można więc podejrzewać, że ktoś, kto dwa lata temu zaczął pracować zawodowo, dziś jest bardziej sumienny niż wtedy. Wyobraźmy sobie, że na początku był nieuporządkowany. Szybko jednak się dowiedział, że jeśli chce utrzymać pracę, musi przychodzić rano punktualnie do firmy, a więc wcześniej kłaść się spać. Zorientował się, że powinien spisywać zadania, żeby ich nie zapomnieć, itd. Krok po kroku wprowadzał więc różne zachowania, a one, regularnie powtarzane, zaczęły stawać się składowymi jego osobowości. 

Żeby więc moja osobowość się zmieniła, coś mnie musi wytrącić z równowagi?
Dobrze to pani ujęła. Z kolei niezmienność doświadczeń wzmacnia cechy osobowości, które już mamy. Jest więc trochę prawdy w tym, że trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu, choć często to życie samo nas z niej wyprowadza. Swego czasu psycholodzy się trochę podśmiewali z tego coachingowego hasła, ale jest w nim trochę prawdy.
Jeśli jednak coś mną wstrząśnie, zmusi do większej reakcji, to jeszcze nie znaczy, że zmienię się na lepsze?
To prawda. Żeby ważne wydarzenie doprowadziło do pozytywnej zmiany, konieczna jest też tzw. emocjonalna inwestycja w rolę. Kiedy cieszy nas nowe wyzwanie, to nawet jeśli ono jest trudne, mamy większą szansę, że dzięki niemu się rozwiniemy i odwrotnie. Dobrym przykładem jest rodzicielstwo. Jeśli zostajemy rodzicami, chociaż tego nie planowaliśmy, boimy się, wątpimy w to, że sobie poradzimy. I jeśli rzeczywiście rodzicielstwo nas przerośnie, mogą 
w nas zajść negatywne zmiany, np. staniemy się bardziej kłótliwi, skłonni do przeżywania negatywnych emocji i skupieni na sobie. Zwłaszcza jeśli dojdą inne niekorzystne czynniki, jak brak wsparcia czy nieumiejętność radzenia sobie ze stresem.

Czy to znaczy, że jedna cecha osobowości ma wpływ na to, jak zmieni się druga? Czy np. macierzyństwo pomoże mi rozwinąć sumienność lub ugodowość?
Tak właśnie jest. Dobrym przykładem zmiany osobowości, która jest sprowokowana dużym wyzwaniem i której zwykle towarzyszy emocjonalna inwestycja, jest zawarcie małżeństwa. Dzięki temu często stajemy się bardziej ugodowi i mniej otwarci na doświadczenia. Dlaczego? Bo trwanie w związku tego wymaga. Idziemy na ustępstwa, ponieważ zależy nam na partnerze, jesteśmy zakochani. Zmieniamy się dla niego, a właściwie zmieniamy się dla roli. Bo z każdą rolą społeczną wiąże się przepis na to, jak powinniśmy się w niej zachowywać.

Chyba nie chce Pan przez to powiedzieć, że fantazje: „On wprawdzie ma mnóstwo wad, ale po ślubie na pewno się zmieni z miłości do mnie”, są rozsądne?
No nie! Takich założeń bym nie robił. Jeśli ktoś troszczy się tylko o siebie, nie liczyłbym na to, że po ślubie stanie się bardziej wspólnotowy. Chciałbym to mocno zaznaczyć: zmiany osobowości w życiu dorosłym są możliwe, ale nie o 180 stopni!

A o ile?
Jeśli miałbym próbować to oszacować w procentach, to wkroczenie w nową rolę może sprawić, że jakiś aspekt naszej osobowości zmieni się w ciągu roku może o 5 proc., a w ciągu dwóch lat – o 10 proc. To na pewno będzie powolny proces, trwający często latami. Cały czas rozmawiamy o sytuacji, w której okoliczności wymuszają zmianę. Wyobraźmy sobie jednak, że to od nas wychodzi impuls, byśmy stali się np. bardziej sumienni. Bo uważamy, że dzięki temu awansujemy. Jeśli ma się udać, musimy zaplanować konkretne zachowania, które będziemy powtarzać i które będą umożliwiać ćwiczenie się w tej sumienności, np. przygotujemy precyzyjny plan dnia w pracy. Jeśli będziemy się go trzymać wystarczająco długo  – minimum kilka miesięcy – to nasza osobowość może rzeczywiście bardzo powoli zacząć się zmieniać.
 

A jak zmniejszyć neurotyczność, bo to wydaje mi się trudniejsze niż nabranie sumienności. Powiedzmy, że mam 30 lat i bardzo ciężko mi się żyje z tą cechą.
Nic dziwnego, bo wysoka neurotyczność, czyli duża skłonność do doświadczania negatywnych emocji i trudności w radzeniu sobie ze stresem, prowadzi do wielu problemów, np. wypalenia czy depresji. Rzeczywiście ta cecha jest dość stabilna, zwłaszcza jeśli mamy więcej niż 30 lat. Pomóc mogą bliskie osoby, które mają inne podejście do życia i problemów. Kiedy neurotyczna osoba jest roztrzęsiona i pełna lęku, bo np. przeżywa sytuację, do której doszło w pracy, partner może pokazać jej inną perspektywę. Może powiedzieć: „Zastanówmy się, do czego właściwie doszło. Opowiedz dokładnie, co się wydarzyło. Czy naprawdę nie ma żadnego rozwiązania? Czy konsekwencje muszą być takie złe?”. Nawet częste przebywanie z kimś, kto ma niski poziom neurotyczności i obserwowanie tego, jak sobie radzi, może pomóc. Po jakimś czasie zaczynamy trochę przejmować jego sposób działania.

Co, jeśli takiej osoby nie mamy obok siebie?
Podobną rolę może odgrywać psychoterapeuta. Poza tym dobra będzie wszelka pomoc psychologiczna, np. warsztaty, która koncentruje się na nauce radzenia sobie z trudnymi emocjami. W psychologii karierę robią teraz zaczerpnięte trochę z filozofii Wschodu podejścia oparte na uważności, czyli mindfulness. Uczą ludzi odrywać się od swoich problemów, patrzeć na nie z boku i akceptować sprawy, na które nie mamy wpływu. Badania pokazują, że to jest naprawdę skuteczna metoda radzenia sobie z trudnymi emocjami, co zresztą – gdy wyszło w moich badaniach – było dla mnie jednym z największych zdziwień, bo jestem dość sceptyczny, jeśli chodzi o różne „cudowne wschodnie metody”. Myślę też, że warto zaakceptować fakt, że chociaż na naszą osobowość mamy wpływ, to jednak jest on ograniczony. Nie wierzmy w hasła: „Jesteś tym, kim zdecydujesz, że jesteś”. Dzięki temu będziemy się mniej frustrować. Jest trochę  prawdy w tym, że trzeba wyjść ze strefy komfortu, choć często to życie nas z niej wyprowadza.

Dr Konrad Piotrowski jest kierownikiem Centrum Badań na Rozwojem Osobowości na USWPS. 
Naukowo zajmuje się głównie tematyką rodzicielstwa, perfekcjonizmu i rozwoju tożsamości.