29-letnia Ola znalazła mnie na Messengerze po reportażu, w którym opisałam historię kobiety zmagającej się z depresją męża i jego postawą wobec terapii. Zapisał się na nią, ale ukrywał to przed bliskimi, a już zwłaszcza przed ojcem, który krzywo patrzył na takie objawy „słabości”. Ola odezwała się, żeby też opowiedzieć o terapii swojego partnera, bo denerwuje ją narracja, że „to nie dla prawdziwych mężczyzn”. — Na szczęście nie byłam wychowana w kulcie toksycznej męskości – mówi. – Inaczej niż Janek, mój narzeczony. On uważał, że facet jak w czasach Sparty lepiej, żeby zginął, niż przyznał się do jakiegoś „defektu”. Dlatego to ja namówiłam go na terapię — wspomina. Łatwo nie poszło. Zanim doszła do wniosku, że Janek przechodzi kryzys, jej pierwszą myślą było: „Mamy problem z seksem”. Od miesiąca łóżko służyło im wyłącznie do spania, a jej inicjatywa niewiele wnosiła do ich życia seksualnego. Wyglądało na to, że związek się wypalił. Raz obwiniała o to jego, raz siebie.

— Nim zwierzyłam się przyjaciółce, że narzeczony woli od romantycznych kolacji seriale lub grę w Ixion na komputerze, długo, za przeproszeniem, „nakur***łam zen”, cytując Marię Peszek. Kocham Janka, nie chciałam słyszeć rad typu „rzuć go”. Przyjaciółka powiedziała mi jednak coś innego: „Faceci maskują w ten sposób depresję”. Jakkolwiek to brzmi, Ola poczuła ulgę, że to „tylko” depresja, a nie koniec związku. I zamiast złości ogarnęło ją współczucie. W ich przypadku wczesne zdiagnozowanie, w czym tkwi problem, akurat pomogło. Ale wiele związków wtedy się rozpada, jak np. małżeństwo Roberta Odolińskiego, który po rozwodzie założył Fundację Męska Twarz Depresji i tłumaczy, że taka zmiana w zachowaniu jak u Janka jest zwykle interpretowana przez partnerkę jako spadek zainteresowania jej atrakcyjnością, a nie skrzętnie ukrywany kryzys psychiczny. Potwierdza to Michał Pozdał, seksuolog i psychoterapeuta, wiele razy alarmujący w mediach, że faceci nie dostrzegają związku między brakiem ochoty na seks i zaburzeniami erekcji a depresją.

– Mężczyzna zwykle idzie na terapię dopiero wtedy, gdy dotrze do granicy swojej rozpaczy – podkreśla Jacek Masłowski, psycholog i terapeuta. — Przychodzą w kapturze i pod osłoną nocy – dodaje dr Grzegorz Opielak, psychiatra z Centrum Terapii Dialog w Warszawie i szef oddziału psychiatrii szpitala w Janowie Lubelskim. Amerykański psycholog społeczny prof. Philip Zimbardo trochę się temu nie dziwi – uważa, że nawet mężczyźni otwarci na pracę nad sobą mają problem, bo oferta terapeutyczna, np. warsztaty (z empatii, wrażliwości, rozwoju osobistego), jest skrojona głównie pod kobiety. Ten argument łatwo obalić – kiedy Jacek Masłowski 10 lat temu założył fundację Masculinum skierowaną do mężczyzn, chętnych na swój pierwszy warsztat terapeutyczny szukał rok. Dziś jest lepiej, ale do ideału wciąż daleko. Szacuje, że na 100 osób chodzących na terapię czy warsztaty rozwoju osobistego w Polsce mężczyzn jest niespełna piętnastu.

Oficjalnych statystyk brak, sami zainteresowani najczęściej milczą na ten temat, tak jak by to była skaza na honorze. Twarde dane dotyczą jedynie samobójstw, a tych jest niepokojąco dużo. WHO i Komenda Główna Policji podają, że Polacy odbierają sobie życie sześć razy częściej niż Polki. I o wiele częściej niż mężczyźni w większości krajów Unii Europejskiej. To dlatego Ministerstwo Zdrowia za jedno z najpilniejszych wyzwań zdrowotnych uznało „zminimalizowanie liczby samobójstw wśród polskich mężczyzn”. By tak się stało, trzeba przełamać tabu, którym jest mężczyzna na terapii.

Zmiana się dokonuje, ale pomału. I dotyczy głównie młodych ludzi, w tym ojców, którzy otwierają się na wrażliwość synów, a przy okazji swoją. W serialach na platformach streamingowych coraz więcej jest męskich bohaterów, którzy odwiedzają terapeutę, seksuologa, psychiatrę (patrz film dokumentalny „Stutz” z udziałem aktora Jonaha Hilla). Jeszcze pod koniec XX wieku spotykaliśmy ich głównie w komediach, np. „Depresji gangstera”, i traktowaliśmy z pobłażliwym uśmiechem. Mężczyźni leczyli się wówczas sami, głównie za pomocą używek. Tak jak William Styron, autor „Wyboru Zofii”, który po odebraniu Pulitzera zapomniał o bankiecie na swoją cześć. Powodem był problem z koncentracją i pamięcią spowodowany depresją. „Leczył” ją, jak wielu kolegów po piórze, alkoholem. Walkę o zdrowie psychiczne opisał w książce „Ciemność widoma. Pamiętnik o szaleństwie” (wyd. Replika). 

W przypadku Janka leki zadziałały szybko, ale psychiatra stwierdził, że przyda mu się terapia, bo ucieka przed trudnymi emocjami z dzieciństwa, prawdopodobnie dlatego, że jest DDA (dorosłym dzieckiem alkoholika). Ola zapaliła się do tego pomysłu. – Liczyłam na to, że terapia przy okazji poprawi nasz związek. Janek jest introwertyczny i gdy pojawiał się między nami problem, to wychodził na balkon na papierosa albo w milczeniu siadał przed komputerem. Doprowadzało mnie to do furii – wspomina. Narzeczony bronił się jednak przed terapią. Jak mówi Ola, „łatwiej przełknął psychotropy niż spotkania z psychologiem”. W końcu poszedł do gabinetu, rzucając: „Robię to tylko dla ciebie”. Inaczej było w związku 34-letniej Majki. Jej mąż stwierdził, że pójdzie na terapię po tym, jak odwiedził ich przyjaciel i sam przyznał, że mu to pomaga. Rzeczywiście, jak zauważa Jacek Masłowski, gdy to kobieta nakłania na wizytę u psychoterapeuty mężczyznę, ten uważa, że chce „oddać go do naprawy”. Gdy podejmuje decyzję pod wpływem kolegi, ma więcej samozaparcia.

Nadzieja na szybką poprawę związku najczęściej jest złudna. Początki terapii Janka były dla Oli trudne. Gdy wrócił 
z pierwszej sesji, zaczął ją atakować: „Jesteś bierno-agresywna. Nie mówisz, o co ci chodzi, przez ciebie mamy ciche dni”. Tak ją to zdenerwowało, że zakpiła: „Tak, i co jeszcze? Płacimy 200 złotych, żebyś moim kosztem poczuł się lepiej? I uczył psychologicznej nowomowy?”. Drażniło ją, że Janek nadużywa słów „emocje”, „uczucia” „oczekiwania”. – Zaczęłam liczyć, ile razy je wypowie, bo miał zeszyt, w którym na prośbę terapeutki notował, co w danym momencie czuje. Paradoksalnie, wcześniej chciałam, żeby był dla mnie partnerem do rozmów o uczuciach, a gdy tak się stało, wściekałam się — wspomina Ola. Co piątek, bo tego dnia były sesje, Janek wracał i jeśli nie atakował jej o to, że jest perfekcjonistką i „nawet weekend planuje w Excelu”, to dostawało się jego rodzicom. Ojcu, „bo pił”. Matce, „bo była współuzależniona” i „usprawiedliwiała ojca”. Mówił, że to przez nich ma unikający styl przywiązania. „Mając deficyty wyniesione z domu, wybieramy partnera, z którym odtwarzamy chorą relację z rodzicami” – tłumaczył. – Stał się tak nieznośny, że byłam pewna, że za chwilę albo on mnie rzuci, albo ja jego – wspomina Ola. Ale nie zawsze jest pod górkę. Majka, której zdarzało się kłócić z mężem o uleganie wpływom innych, począwszy od matki, na szefie skończywszy, uważa, że terapia poprawiła ich relacje. – Maks zaczął stawiać granice. Wcześniej był na każde skinienie teściowej. Potem, gdy dzwoniła, potrafił powiedzieć, że ma coś pilnego do zrobienia albo że właśnie jemy kolację. Gdy uświadomił mu to psycholog, łatwiej było mu to przyjąć niż ode mnie – opowiada Maja. Partner zyskał w jej oczach, zaczął przejmować inicjatywę. Nie musiała już sama planować wszystkiego, czy tego, jaki film obejrzą, czy tego, gdzie spędzą wakacje.

Mężczyźni wciąż mają więcej oporów niż ich partnerki, żeby pójść na terapię. żadna siła ich do tego nie zmusi, jeśli sami nie zechcą.

— Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, jak terapia mężczyzny wpłynie na związek. Wiele zależy od tego, co działo się w nim wcześniej. Jeśli mężczyzna był obwiniany o kryzys, może sobie uświadomić, że zachowanie partnerki też miało na to wpływ. A partner lękowy, który bał się zakończenia relacji, może zrozumieć jej toksyczność i podjąć próbę definitywnego zerwania więzi — tłumaczy dr Grzegorz Opielak. Dodaje, że ważne jest to, jak zachowa się druga strona. Czy kobieta też pracuje nad związkiem, czy odrzuca mężczyznę, uznając, że w terapii stał się egoistą? 
Choć tak naprawdę nie chodzi o jego egoizm, lecz o to, że po raz pierwszy zwrócił uwagę na swoje uczucia i potrzeby emocjonalne. Mimo że depresja z powodu ryzyka samobójstwa jest najbardziej nagłaśniana, dane z najnowszego raportu EZOP II pokazują, że o wiele częstsze są bezsenność, zaburzenia lękowe i psychosomatyczne. Problem stanowią też uzależnienia. Poza tym wielu mężczyzn gubi się w związkach, nie wiedzą, jak być partnerem dla współczesnej kobiety. Nie umieją odnaleźć się w nowym modelu męskości. Silny, ale wrażliwy – co to znaczy? Żeby się tego dowiedzieć, Maks zaczął interesować się psychologią. Tak trafił na książkę „No More Mr. Nice Guy” znaną w Polsce jako „(Nie)miły facet. Męskie spojrzenie na miłość, seks i związki” autorstwa Roberta Glovera, który opisuje syndrom tzw. miłego faceta. Takiego, który wciąż zabiega o akceptację, by nie narazić się na odrzucenie. Wprawdzie terapeuta powiedział Maksowi, że „syndrom miłego faceta” to jedynie chwytliwa nazwa, a nie termin 
z ICD-10 (klasyfikacji chorób i zaburzeń), dodał jednak, że ukrywanie potrzeb prowadzi do frustracji. – Maks przyznał mi, że w dzieciństwie rodzice karcili go za każdy przejaw indywidualizmu. I dlatego nie miał odwagi stawiać granic. W bezpiecznej relacji z terapeutą zamierzali przetrenować relację z mamą i ojcem na innych zasadach. To był początek jego procesu zdrowienia — wspomina Majka. 

Ola poczuła, że jej związek wskoczył, jak mówi, „na inny level”, dopiero po pół roku terapii Janka. — Wrzucił na luz, zaczęło nam się lepiej rozmawiać. Był świadomy problemów, też tych z dzieciństwa, mówił, że rodzice „dali mu tyle, ile mogli, bo sami dostali mało”. Skupiał się na rozwiązaniach. Gdy pojawiały się między nami napięcia, nie licytował się, czyja to wina. Robert Odoliński zauważa, że część kobiet walczy o partnera, inne usprawiedliwiają swoje odejście. Każdy ma swój próg wytrzymałości. Miłość nie zawsze czyni cuda. Co może poradzić kobietom, które chcą ocalić związek? — By dodawały mężczyźnie otuchy, ale też pokazywały swój punkt widzenia, zachęcały do wspólnego szukania rozwiązań. Nie epatowały przesadną troską, nie obchodziły się z partnerem jak z jajkiem, bo to wypalające, a i mężczyźnie trudniej odzyskać wtedy utracone poczucie własnej wartości i siły – mówi Robert Odoliński. Przyznaje, że jego małżeństwo się rozpadło, bo i jemu, i żonie zabrakło świadomości, jak wielkim wyzwaniem dla pary są problemy psychiczne u mężczyzny. Dlatego jednym z celów jego fundacji jest pomoc w ocaleniu związków. – To trudny czas, ale nie trzeba wielkiej determinacji ze strony partnerki, by związek przetrwał – ocenia. – Zwykle wystarczy zrozumienie.