Małgorzata Stańczyk: Po co rodzicowi uważność? 

Agnieszka Rzewuska-Paca: Przede wszystkim potrzebna jest do tego, żeby był świadomy siebie. Tego, kim jest. Co jest dla niego ważne jako człowieka. Jaką rodzinę chce współtworzyć. Jaką chce mieć relację z dzieckiem. Jakie wartości chce mu przekazać. Jak chce żyć w zgodzie z tymi wartościami. Świadomość siebie jest warunkiem budowania autentycznej relacji z dzieckiem. To z kolei przekłada się na dobry kontakt i wzajemne zaufanie, które są niezastąpione w trudnych chwilach pojawiających się podczas dorastania dziecka. Patrząc na rodzicielstwo jak na przywództwo, za inspirującą uważam Teorię U Otto Scharmera. Jednym z podstawowych założeń tego podejścia są słowa Billa O’Briena, byłego prezesa Hannover Insurance: „Sukces interwencji zależy od wewnętrznego stanu osoby, która działa”. Innymi słowy efekt działania, które podejmujemy w relacji z dzieckiem, zależy od tego, w jakim stanie sami się znajdujemy. Na ile jesteśmy w danej chwili świadomi siebie, odczuć płynących z naszego ciała, swoich emocji i potrzeb. 

M.S.: Dlaczego to istotne?

A.R-P.: Kiedy to, co robię, oraz to, jak działam, jest w zgodzie z moim stanem wewnętrznym, jest spójne, mam pewność i zaufanie do siebie. To trudna praktyka, ale przynosi niezwykłe efekty. 

M.S.: Chcę, żeby moje dziecko umyło zęby, a mam się zastanawiać, jaki jest mój stan wewnętrzny w danej chwili? 

A.R-P.: Na pierwszy rzut oka wydaje się to mało intuicyjne. A jednak! Kiedy jestem w kontakcie z tym, co jest dla mnie ważne, poszerza się moje pole widzenia. W końcu chodzi nie tylko o zęby, ale o relację, którą buduję w każdej chwili, chodzi o moje zmęczenie i to, że chcę odpocząć, a może wspólnie poczytać przed snem książkę, o to, żeby bycie razem było przyjemne dla nas obojga. Kiedy widzę to wszystko, mogę wziąć głęboki oddech, zobaczyć piękno moich potrzeb i, być może, nieco się rozluźnić. Zamiast wchodzić w swój zwyczajowy schemat – poganianie, krzyk czy wycofanie się, mogę zareagować świadomie. Wreszcie mogę znaleźć w sobie miejsce na to, żeby zobaczyć, co się dzieje u mojego dziecka. Uważność na siebie to pierwszy krok do bycia uważnym na dziecko i na to, co się kryje pod powierzchnią konkretnego „trudnego” zachowania. Jeśli nie zatrzymamy się w tym momencie, możemy przegapić coś bardzo ważnego. Dlatego warto zrobić sobie przestrzeń, pobyć samemu ze sobą, ale też z innymi ludźmi, innymi rodzicami, zadać sobie podstawowe pytania i znaleźć na nie bardzo osobiste odpowiedzi. 

M.S.: Czyli receptą na udane rodzicielstwo czy przywództwo nie jest stosowanie odpowiednich technik, ale samoświadomość?

A.R-P.: Tak. Wiedząc, czego chcę w danym momencie, co jest dla mnie ważne i o co się troszczę, nie muszę koncentrować się na narzędziach ani technikach. To, czego potrzebujemy najbardziej jako rodzice, to bycie w kontakcie ze sobą. Możemy zadać sobie pytanie, kim jestem, wchodząc w tę określoną relację czy sytuację, jako kto działam? Być może zauważę, że wchodzę w relację w jakiejś roli, np. w roli „dobrej matki”. 

M.S.: Dobrej, czyli jakiej?

A.R-P.: Dla każdego za pojęciem „dobra matka” kryje się trochę coś innego. W dużym uproszczeniu to taka matka, która dba o to, żeby dziecko było zadbane – miało odrobione lekcje, umyte zęby, żeby zjadło, miało odpowiednie ubrania, spało w piżamie. Każdy z nas ma taką checklistę, którą stara się w codziennym pędzie odhaczać.

M.S.: Ty też masz jako mama?

A.R-P.: Ja także. Czasem łapię się na tym, że nie do końca świadomie wydaję z siebie jakieś komunikaty. Staram się wtedy zatrzymać, spojrzeć na siebie i zastanowić się: „Kim jest ta pani? Aha, to jest »dobra matka« we mnie”. W takiej liście spraw, obszarów, które są dla nas ważne, nie ma nic złego. Warto tylko zadać sobie pytanie, na ile ta nasza lista jest świadoma i na ile jest osobista. Często realizujemy bezrefleksyjnie czyjeś skrypty, zestawy powinności, które dostaliśmy w spadku po rodzicach, nauczycielach, książkach, które mówią nam, kim jest dobry rodzic. Zamiast być sobą, wchodzimy w rolę. Ten kostium może być niewygodny, możemy się w nim dusić, może nas uwierać…

M.S.:  A jednak w nim tkwimy…

A.R-P.: Gdy tracimy uważność, jesteśmy zapędzeni, skupieni na tym, co jeszcze jest do zrobienia, łatwo wpaść w utarte schematy. I nagle zamiast rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, zaczynamy wyrzucać z siebie komendy: „Jest godzina ósma, dzieci powinny być w łóżkach. Umyłeś zęby, zapakowałeś się do szkoły, co z lekcjami?” .

M.S.: Załóżmy, że uświadomiłam sobie, że noszę ten gorset, że co wieczór chodzę po domu i bezmyślnie marudzę, że już czas do łóżka, i ani dzieci to nie przekonuje, ani ja się dobrze w tym nie czuję. Jak wyjść z roli?

A.R-P.: Warto zadać sobie pytanie: jako kto z nimi rozmawiam? Jeśli okazuje się, że to rola, którą przyjęłam, to mogę sprawdzić, czy rzeczywiście chcę brać na siebie tę odpowiedzialność. Czy to, co przyjęłam za obowiązek, to coś zewnętrznego, czy coś, na czym mi zależy? Może po prostu chcę, żeby dzieci się wyspały, żeby miały energię na kolejny dzień. Zależy nam jako rodzicom na różnych rzeczach i to jest w porządku. Mogę spojrzeć na listę rzeczy, które „się powinno”, i przyjrzeć się jej. Zadajmy sobie pytania: na ile jest ona moja? Co właściwie za każdą z tych powinności stoi? Dlaczego to jest dla mnie takie ważne? Co się stanie, jeśli coś nie zostanie zrealizowane? Chodzi więc o to, by zamienić tę zewnętrzną listę na coś bardziej osobistego. I te osobiste treści rodzic powinien wnosić do relacji z dziećmi. Natomiast kiedy my, dorośli, wchodzimy w rolę, dzieci odpowiadają tym samym. Nie ma prawdziwego kontaktu. Jest tylko rodzic, który wie, jak być powinno, i dziecko, które czując tego rodzaju nacisk, buntuje się albo się podporządkowuje. Tylko pokazując prawdziwego siebie, to, co naprawdę czujemy i czego potrzebujemy, dajemy dzieciom wzorzec, jak żyć w zgodzie ze sobą.

M.S.: Czyli warto się temu przyglądać zarówno dla samych siebie, jak i dla dzieci…

A.R-P.: Oczywiście, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i lądujemy w bardzo różnych miejscach. Potrzebujemy troski i miłości dla samych siebie, szczególnie w trudnych momentach. Chcemy mieć przekonanie, że wszystko, co robimy, wynika z jakiejś ważnej potrzeby oraz że zaspokajamy swoje potrzeby najlepiej, jak potrafimy. Czasem się zdarza, że robimy coś, z czego nie jesteśmy zadowoleni. Na przykład łapiemy się na tym, że krzyczymy na swoje dziecko i ono się boi tego krzyku. Zamiast wyrzucać sobie, jaką okropną jestem matką, mogę spojrzeć na siebie z troską i zobaczyć swoją bezradność. Uznanie swoich pozytywnych intencji jest pierwszym krokiem do zmiany. Krzyczę, bo dzieje się coś dla mnie ważnego. A jednocześnie nie chcę krzyczeć. 

M.S.: Jak mogę zadbać w inny sposób o to, co ważne? 

A.R-P.: Gdy zatroszczymy się o potrzebę, która stoi za nieakceptowanym zachowaniem, to zachowanie znika – te słowa Marshalla Rosenberga, twórcy Porozumienia bez Przemocy, odnoszą się tak samo do dorosłych, jak i do dzieci. Ogromne znaczenie ma także szczera rozmowa na ten temat z własnym dzieckiem, w której weźmiemy odpowiedzialność za swoje uczucia i potrzeby. Powiedzenie – przepraszam, że krzyczałam. Wieczorami jestem bardzo zmęczona i marzę o tym, żeby wszystko szło gładko. Co możemy zmienić, żeby ten czas był przyjemny dla nas wszystkich?

M.S.: Ktoś może uznać przeprosiny, przyznanie się do złości czy bezsilności za podważenie swojego rodzicielskiego autorytetu. 

A.R-P.: Jest wprost przeciwnie. Zrzucając z siebie maskę nieomylnego rodzica, pokazując swoją niedoskonałość, mamy szansę na prawdziwy kontakt z dzieckiem. Kiedy dziecko, zamiast zarzutów, dostaje informację o naszych potrzebach i słyszy naszą prośbę, ma szansę poczuć, że naprawdę chce nam pomóc. W ten sposób wychodzimy z zaklętego kręgu rodzicielskich żądań i dziecięcego buntu lub uległości. A dodatkowo modelujemy bycie niedoskonałym, pokazując dzieciom, że wszyscy ludzie popełniają błędy i jak można je konstruktywnie naprawiać.

M.S.: Czyli uważność potrzebna jest również na to, co już było…

A.R-P.: Dokładnie. A jednocześnie warto pamiętać, że nasze życie toczy się tu i teraz. Nie w analizowaniu przeszłości ani planowaniu przyszłości. Pełnimy dzisiaj różne role: chcemy być dobrym rodzicem, dobrym pracownikiem, osobą, która się troszczy o dom, realizować siebie. W którymś momencie można zakleszczyć się między tymi rolami… Uważność jest dla mnie odpowiedzią na tę pułapkę, zaproszeniem na bycia na 100 proc. Będąc z dzieckiem, sprawdzam – czy jestem cała w tej relacji, czy myślami odpływam gdzie indziej.

M.S.: O tak, taka uwaga poświęcana na wyłączność to rzeczywiście coś, co nie przychodzi samo, ale o co trzeba zawalczyć. Dlaczego dzieci potrzebują emocjonalnie dostępnych dorosłych?

A.R-P.: Dostępny emocjonalnie dorosły, czyli taki, który jest uważny na siebie i wyraża swoje uczucia w bezpieczny sposób, jest najlepszym modelem dla dziecka. Taki dorosły jest w stanie nawiązać kontakt z dzieckiem, wczuć się w jego emocje, pomóc mu je nazwać i sobie z nimi radzić. Dziecko ma wtedy szansę nabycia kompetencji w tym zakresie. Poza tym taki dorosły jest bardziej otwarty na emocje wyrażane przez dziecko. 

M.S.: Dlaczego?

A.R-P.: Płacz czy złość dzieci są dla niektórych dorosłych nie do zniesienia. Jednym z powodów jest to, że ich własny smutek, łzy, ich własna złość są gdzieś stłumione. Intensywne dziecięce reakcje dotykają tego miejsca i dorośli nie są w stanie wytrzymać. W efekcie kneblują dzieci, mówiąc: nie krzycz tak, nie złość się tak. Emocjonalnie dostępni rodzice adekwatnie reagują na emocje dziecka i je wspierają. 

M.S.: Jakie ma to znaczenie z perspektywy rozwoju?

A.R-P.: Sposób, w jaki rodzice reagują na wyrażane przez dzieci emocje, wpływa na kształtowanie się szlaków neuronalnych płynących z kory mózgowej do ciała migdałowatego. Te drogi neuronalne tworzą się w dzieciństwie, właśnie wtedy, gdy dziecko doświadcza empatii i wsparcia od dostępnego, uważnego, czułego opiekuna. Takie emocje jak smutek, rozpacz, złość czy lęk mają swoje źródło w układzie limbicznym, który jest elementem bardziej pierwotnej części naszego mózgu. Kiedy dziecko przeżywające te trudne emocje spotyka się z empatią, zrozumieniem i wsparciem, przynosi mu to ukojenie. Dlatego dzieci, szczególnie w okresie kilku pierwszych lat życia, potrzebują przede wszystkim bezwarunkowej miłości i akceptacji wszystkich swoich emocji (choć nie wszystkich zachowań). Kiedy doświadczą tej miłości, są w stanie potem traktować siebie z podobną troską i delikatnością. A następnie okazywać ją innym ludziom, z którymi są w relacji. W taki sposób wykształca się bezpieczny styl przywiązania. Dobra wiadomość jest taka, że neurony w naszym mózgu są plastyczne i potrafią się zmieniać przez całe życie. Zdaniem Sarah Peyton, trenerki łączącej NVC i neurobiologię, można to nadrobić również później, w wieku dorosłym, dając sobie samemu empatię lub doświadczając jej w relacji z drugim człowiekiem. Kształtuje się wtedy nabyty bezpieczny styl przywiązania. 

M.S.: Styl przywiązania ma wpływ także na jakość relacji, które budujemy w dorosłym życiu, prawda?

A.R-P.: Bezpieczny styl przywiązania jako ten, który wiąże się z komunikatami: Ja jestem OK i ty jesteś OK, pozwala budować najzdrowsze relacje. Doskonałym narzędziem, które wspiera kształtowanie tego stylu przywiązania, jest właśnie Porozumienie bez Przemocy (z ang. NVC). Intencją wykorzystywania tego podejścia jest przede wszystkim nawiązanie kontaktu, a nie rozwiązanie problemu. Podaj jakiś problem…

M.S.: Moje dziecko nie odrobiło pracy domowej.

A.R-P.: Zgoda. W NVC lekcje na chwilę odkładamy na bok. Zaczynamy od nawiązania kontaktu. Taki kontakt jest jak most. 

M.S.: Kontakt kontaktem, ale co z tymi lekcjami? 

A.R-P.: Najpierw kontakt, potem lekcje. Kiedy nie mamy kontaktu, to tak jakby stać po dwóch stronach przepaści. Wiatr porywa słowa, nie słyszymy siebie albo słyszymy coś innego. Kiedy pojawia się kontakt, pojawia się też zaufanie, otwartość, odtykają się uszy. Wtedy dopiero możemy porozmawiać o lekcjach.  

M.S.: Ile to może potrwać?

A.R-P.: Częsty komentarz, który słyszę podczas moich warsztatów, to: „Kto by miał na to czas!”. W takim razie zastanówmy się najpierw, ile czasu spędzamy jako rodzice na bezsensownym gadaniu albo robiąc w kółko te same, nieskuteczne rzeczy, z nadzieją, że w końcu okażą się skuteczne? Jeżeli łapię się na tym, że po raz piąty mówię mojemu dziecku „umyj ręce” albo „odrób lekcje” czy „ubierz się”, to chyba coś nie działa. Więc może zamiast powiedzieć to jeszcze po raz szósty, siódmy i dziesiąty, lepiej podejść do dziecka i skupić się na nawiązaniu kontaktu. Najbardziej uniwersalny sposób to sprawdzenie – najpierw w odniesieniu do siebie – co się teraz dzieje, co czuję, czego potrzebuję. To właściwy moment, żeby przypomnieć sobie o swoich wartościach, swoim kompasie – żeby nie stracić z oczu szerszej perspektywy. Potem jest czas na przyjrzenie się dziecku. Czy widzę, co się w tej chwili z nim dzieje? Jaką przyjmuje pozycję? Jaki ma wyraz twarzy? Co może czuć? Czego potrzebować? Na koniec trzeba zadać sobie pytanie, co mogę zrobić lub powiedzieć, by nawiązać z nim kontakt. Tu i teraz. Może usiąść obok i przez chwilę posiedzieć z nim w ciszy. Może zapytać: „Hej, co się dzieje?”. Może sprawdzić, co robi, czym jest pochłonięte. Jeśli właśnie rysuje – porozmawiajmy o tym, co rysuje. Jeśli buduje – chwilę razem pobudujmy. Kluczem do sukcesu jest odpuszczenie na moment – sobie i dziecku – i uruchomienie ciekawości. To naprawdę nie wymaga dużej ilości czasu. I kiedy wreszcie nawzajem się słyszymy, możemy dziecku opowiedzieć o tym, co jest ważne dla nas i zaprosić je do współpracy, do szukania rozwiązania uwzględniającego potrzeby obu stron. Oto NVC w pigułce. 

M.S.: Czyli przystępujemy do rozmowy o lekcjach…

A.R-P.: teraz możemy zacząć rozmowę: „Wiesz, chciałam powiedzieć coś ważnego, co mnie martwi. Możesz mnie teraz posłuchać? Jutro jest szkoła, jest już dosyć późno i wiem, że masz zadane lekcje. Boję się, że będziesz miał kłopoty z tego powodu. Co z tym robimy?”. 

M.S.: Czy to doprowadzi do tego, że dziecko tego dnia odrobi zadanie domowe?

A.R-P.: Niekoniecznie. Może powie, że jest zmęczone. Jednak kontakt daje punkt wyjścia do rozmowy. Warto też zapytać siebie: „Czy te lekcje są warte tego, żeby się o nie wykłócać?”, „Czy są ważniejsze od naszej relacji?”. Być może to, że dziecko zyska naszą akceptację i przekażemy mu odpowiedzialność za naukę, będzie najpiękniejszym doświadczeniem, jakie możemy mu zaoferować w danym momencie. Przestajemy w tym momencie być policjantem, a stajemy się sojusznikiem. 

M.S.: Czyli mamy zupełnie odpuścić?

A.R-P.: Oddać odpowiedzialność, ale nie odpuścić. Nadal pozostajemy kimś, kto jest obok, kto troszczy się o te lekcje, bo przecież podnosimy ten temat, sprawdzamy, na ile dziecko jest świadome tego, że ma szkolne obowiązki, jakie mogą być konsekwencje nieodrobienia pracy domowej. Pozostawiając mu decyzję, czy chce te konsekwencje ponosić, przygotowujemy je do dorosłego życia. 

M.S.:  Co stoi na przeszkodzie, by zachować uważność w relacji z dzieckiem?

A.R-P.: Z pewnością pośpiech. I złe nawyki. Najczęściej w ogóle nie dostrzegamy, z jakiej pozycji przystępujemy do działania i jakimi chcemy być rodzicami. Dziecko patrzy przede wszystkim na to, kim jesteśmy. To, co mówimy, ma dużo mniejsze znaczenie. Kolejnymi blokerami uważności są brak autentyczności, stan deprywacji swoich potrzeb, zmęczenie. Żeby zadbać o innych, trzeba najpierw zadbać o siebie. Przeszkodą jest też etykietowanie. Kiedy myślę o swoim dziecku, że jest – nieważne – leniwe, nadpobudliwe czy zdolne – wpycham je w określoną rolę. Nie widzę, jakie jest naprawdę i czego potrzebuje tu i teraz. Szkodliwe bywa też  dążenie do uzyskania jakiegoś rezultatu tu i teraz. Pięknymi nauczycielami uważności są małe dzieci, które żyją poza czasem. Potrafią kucnąć i godzinami obserwować mrówki. Z tego możemy korzystać, to możemy u nich podpatrywać. Kiedy widzimy, że nasze dziecko jest czymś zafascynowane, to zamiast je poganiać, warto przykucnąć obok i popatrzeć na to, co też ono widzi… Po to, żeby na nowo nauczyć się patrzeć, widzieć, słuchać.

Focus Coaching Extra 3/2015