Pierwszy śnieg mnie nie cieszy. Dobrze wiem, że to piękny zwiastun horroru pt. „Ciemno wszędzie, zimno wszędzie”, który będzie wyświetlany w mojej okolicy przez najbliższe pół roku. Biel zniknie z kadru, pojawi się błoto, mżawka, porywisty wiatr. Nie tym razem! – postanowiłam pod koniec astronomicznego lata. I szybko odkryłam, że myślących jak ja są dziesiątki, setki, miliony!

Przesadziłam? Uściślę – miliony o takim wyjeździe marzą, tysiące wyjeżdżają na zimowy urlop w tropiki, setki decydują się na dłuższe workation (z ang. work & vacation), czyli łączenie pracy z wakacjami (ba! pracownicy Danone mają zagwarantowany taki miesiąc za granicą jako tzw. benefit pracowniczy), no i są jeszcze szczęściarze, którym udało się kupić mieszkanie w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji (często przy pomocy polskich agentów nieruchomości. Ich reklamy zaczęły mi się już wyświetlać na Facebooku!).

Pomysł, by spędzić zimę w ciepłych krajach nie jest, rzecz jasna, polskim wynalazkiem i nie zawdzięczamy go pandemii. Skandynawowie, Niemcy, Anglicy, Amerykanie czy Kanadyjczycy, by zwalczyć jesienno-zimową chandrę (noszącą już medyczną nazwę SAD, czyli seasonal affective disorder) robią tak od lat, tyle że teraz – gdy możliwa jest praca zdalna – jadą dalej i na dłużej. Dokąd? Choćby na Barbados, który wprowadził niedawno specjalne roczne wizy dla tych, co chcą pracować zdalnie, a jednocześnie korzystać z karaibskiej pogody.

W pełni zdalnie pracuje już co 10. Polak, ponad połowa – hybrydowo. Czy jak Norwegowie czy Finowie zaczniemy masowo wyjeżdżać po słońce?

– Nie mam na ten temat badań, ale intuicja mi podpowiada, że trend będzie się pogłębiał. Choćby dlatego, że w czasie pandemii wiele osób zrozumiało, że nie ma co odkładać marzeń na później, bo wszystko jest ulotne, zmienne – mówi dr Tomasz Sobierajski, socjolog 
z Uniwersytetu Warszawskiego, sam zapalony podróżnik. – Pod warunkiem, że nie wykończy nas kryzys ekonomiczny – dodaje.

KRETA MNIE WOŁA

Jak zorganizować taki wyjazd? Po radę idę do Zofii Lewandowskiej, specjalistki ds. marketingu, która od kilkunastu lat na przełomie roku wyjeżdża do (naprawdę!) ciepłych krajów – Indonezji, Kambodży, Filipin, Tanzanii, Meksyku czy Belize. Do tej pory były to po prostu dłuższe wakacje. W zeszłym roku zniknęła na ponad sześć miesięcy (od końca września do połowy kwietnia) i pracowała zdalnie z Grecji.

– Planowałam wyjazd na Bali, ale pewnego dnia zobaczyłam na Facebooku ogłoszenie znajomych: do wynajęcia mieszkanie w Retimno na Krecie. Spojrzałam na zdjęcia, na taras z widokiem na bezkresne morze, na rosnące w doniczce drzewko oliwne… Poczułam, że Kreta mnie woła.

No i – w przeciwieństwie do Bali – jest dobrym rozwiązaniem, gdyby trzeba było z jakiegoś powodu szybko wrócić do Polski – opowiada.

Przełożona nie protestowała – wie, że może polegać na Zofii. Pomogło doświadczenie pracy zdalnej w pandemii.

– I szefowa, i ja wiedziałyśmy, że jedyne, czego potrzebuję, to dobry internet oraz dyscyplina, by zrobić to, co jest do zrobienia – mówi.

Wi-fi w kawalerce na Krecie okazało się lepsze niż w mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. I jedyne, co mogło odciągać od pracy, to widok na morze. Rady? Zofia zaczyna od mieszkania:

– Nie przepłacać. Zacząć od znajomych, którzy są na miejscu i mogą pomóc w upolowaniu przyjemnego lokum – radzi.

A co, jeśli nie mamy przyjaciół w danym kraju? Znaleźć grupę „Polacy w Grecji”, „Polacy w Portugalii” czy „Polacy na Jamajce” i tam poszukać kontaktów.

– A potem ostro negocjować cenę. Na miejscu gotować samej, kupować warzywa na targu, zaprzyjaźnić się z sąsiadami, którzy poradzą, gdzie dostać świeżą i tanią oliwę z pierwszego tłoczenia… I wszędzie chodzić pieszo. Po pierwsze – za darmo, po drugie, szybciej poznaje się okolicę, po trzecie, będziesz mieć lepszą kondycję – przekonuje Zofia. A że  w czasie swojego pobytu w Grecji schudła 20 kg i wygląda 10 lat młodziej, wierzę w każde jej słowo.

Drugą moją doradczynią jest Magda, specjalistka PR pracująca na własny rachunek. Całą zimę spędza na Costa Blanca u przyjaciół. Podkreśla, że partycypuje w wydatkach, dokłada się do czynszu, prądu i wody. Kupuje też środki czystości.

– Do tego dochodzą koszty z Polski, podatki, rachunki za warszawskie mieszkanie… Co tu kryć, życie robi się dwa razy droższe. Bo nawet jeśli znajomym w Hiszpanii płaci kilka euro dziennie, to miesięcznie wychodzi 1000–1200 zł dodatkowo za sam czynsz.

Oczywiście byłoby nieco lżej, gdyby podnajmowała swoje warszawskie mieszkanie na zimę. Ale Magda musi co trzy, cztery tygodnie wracać na kilka dni do Warszawy, żeby ogarnąć służbowe sprawy. Lata z Alicante tzw. tanimi liniami. Tak zwanymi, bo robią się coraz droższe. Lot w obie strony to koszt 500–600 zł. Magda prosi, żebym nie podawała jej nazwiska.

– Wiesz, nie wszyscy klienci rozumieją takie wyjazdy. Część mogłaby uznać, że się po prostu obijam nad morzem. A to przecież nie są wakacje, choć scenografia na to wskazuje – podkreśla. Największe wyzwanie? – Nauczyć się żyć z innymi już nie jako gość, ale domownik – przyznaje. Przejść z trybu wakacyjnego, gdy wszyscy nad tobą skaczą i obwożą po okolicy, a ty jesteś gotowa co wieczór biesiadować i pić z nimi wino, w tryb zwykłego życia, kiedy trzeba pracować i nie zawracać innym głowy swoimi sprawami.

Gaba Jordan, z wykształcenia projektantka wzornictwa, która pracuje w agencji wdrażającej innowacje, właśnie pakuje się do Indonezji, gdzie spędzi kolejnych kilka miesięcy – tak jak rok i trzy lata wcześniej. Dwa lata temu pandemia zmusiła ją do pozostania w Unii Europejskiej. No, powiedzmy, bo pojechała na Martynikę, czyli zamorskie terytorium Francji na Karaibach.

– Tam największym wyzwaniem była różnica czasu i konieczność zaczynania pracy o czwartej-piątej rano, żeby dostosować się do współpracowników i klientów w Europie. Kończyłam o godzinie 13 i do zmroku zostawało sporo czasu na zwiedzanie czy plażę. W Indonezji odwrotnie, to przedpołudnia miałam wolne. Pracę zaczynałam o 16, komputer zamykałam o północy i szłam spać. To było jeszcze lepsze!

Gaba jeździ najdalej spośród moich rozmówczyń, pewnie też z tego powodu jest najbardziej pragmatyczna. 

– Sprawdź, jakich dokumentów potrzebujesz, czy możesz tam legalnie pracować, także zdalnie, jak długo ważny jest twój paszport, jaką masz grupę krwi, oraz przeanalizuj zakres ubezpieczenia zdrowotnego – radzi. Bo np. może ono nie obejmować dentysty, zwłaszcza w porządnym, prywatnym gabinecie, a gdy nagle konieczne jest leczenie kanałowe, stajesz się uboższa o miesięczny czynsz. 

Również w Unii Europejskiej mogą nas czekać niespodzianki.

– W trakcie pobytu na Krecie skończyła się ważność mojego szczepienia na COVID-19 – opowiada Zofia. – To znaczy według polskich przepisów szczepionka działała, według greckich już nie. Przez dwa ostatnie miesiące chodziłam więc tylko do sklepu spożywczego, apteki, no i na plażę. Nie pomogły przyjaźnie z kelnerami w ulubionej restauracji czy fryzjerką, która ma prywatny salon... 

Gaba, czyli ta, która wybiera się najdalej, zadaje mi też najbardziej filozoficzne pytania:

– Zastanów się, po co tam jedziesz? Czy nie uciekasz przed problemami? Co ci ta podróż ma dać? 

Moja odpowiedź jest banalnie prosta – jadę po słońce. Gdy pytam innych pracowakacjowiczów, większość mówi o potrzebie zmiany – pogody i scenografii. A że za tym idzie też zmiana języka, jedzenia, nowe znajomości? Wtedy nawet dotychczasowa, nudna praca nabiera sensu. Choćby z tego względu, że to dzięki niej możemy pozwolić sobie na wyjazd. 

WYJECHAĆ (NIE) KAŻDY MOŻE 

Jak to masowym ruchu, tak i w workation najpierw byli pionierzy, którzy z mozołem torowali innym drogę. Jeszcze trzy, cztery lata temu czytaliśmy o nich w prasie, kręcąc z niedowierzaniem głową. „Jakie są reakcje innych ludzi, kiedy dowiadują się, jak żyjecie? To trochę nietypowe dla Polaków, w naszym kraju bardzo ceni się takie wartości jak stabilizacja” – pytania zadane przez dziennikarza w 2018 roku „cyfrowym nomadom” prowadzącym bloga Los Wiaheros dzisiaj wręcz śmieszą.

„Gazeta Wyborcza” informowała: „Najczęściej cyfrowymi nomadami są programiści, projektanci stron WWW, graficy, ilustratorzy, twórcy aplikacji mobilnych, tłumacze, kompozytorzy muzyki, nauczyciele języków obcych (udzielą korepetycji online), instruktorzy gry na gitarze (niektórzy robią to przez Skype’a), architekci, copywriterzy czy administratorzy fanpage’ów na Facebooku, bo i to staje się coraz popularniejsze”. Ha, ha, ha! Dziś niemal każdy może zostać cyfrowym nomadą!

– No, nie do końca – powstrzymuje mój entuzjazm socjolog dr Tomasz Sobierajski.

Po pierwsze – jak podkreśla – trzeba mieć zabezpieczenie finansowe. Choćby mieszkanie do wynajęcia na czas podróży. Zresztą i ono czasem nie wystarcza, zwłaszcza by utrzymać się w Europie Zachodniej, albo pozwala na niewiele, bo jesteśmy zmuszeni zmienić standard. Już nie mieszkamy w 60 mkw., lecz w klitce na ostatnim piętrze bez windy. Taniej jest w Azji, ale tam są inne wyzwania, choćby drogi bilet lotniczy, trudność z szybkim powrotem i wciąż spore obostrzenia pandemiczne.

Po drugie, zwykle na workation mogą sobie pozwolić osoby bez obciążeń rodzinnych. Czyli np. bez dzieci w wieku szkolnym. No, chyba że wrócimy do nauczania zdalnego lub stawiamy na edukację domową. Jeśli jesteśmy w związku, byłoby świetnie, gdyby druga osoba mogła pojechać z nami. Możemy się umówić, że zostaje, ale to rodzi czasem frustrację: „Ja tu muszę wszystko ogarniać na miejscu, a ty sobie pozwalasz...”. To „ogarnianie” dotyczy też np. opieki nad starszymi rodzicami. Zostawić siostrę lub brata na posterunku, a samej zniknąć w tropikach? Konflikt w większości rodzin murowany, zwłaszcza jeśli wyjazd zahacza o Wigilię.

No i zwierzaki! Instagram jest pełen relacji, w których podróżnicy pokazują się ze swoimi czworonożnymi pupilami. Powstała o tym niejedna książka, by wspomnieć „Świat Nali. Człowiek, kot i ich podróż rowerem dookoła świata” (Znak Literanova). W praktyce nie jest tak różowo. Koty można zabrać na pokład samolotu, ale już średniej wielkości psy lądują w luku bagażowym (i zwykle kiepsko to znoszą), a niektóre linie – niestety te najpopularniejsze – nie zabierają zwierząt.

Po trzecie, trzeba mieć dobrą pozycję na rynku pracy, umiejętności, które są na tyle cenione i potrzebne, że nikt nas nagle nie zastąpi. Od osób, które dopiero dołączyły do firmy, zwykle wymaga się dyspozycyjności. Są profesje, w których nie da się podtrzymywać kontaktów wyłącznie online. Gdy nie ma nas fizycznie, znikamy z horyzontu.

– Zresztą chyba jest tak też w pani zawodzie, prawda? – zauważa dr Sobierajski. O nie, tak łatwo mnie nie zniechęci! Dyskutujemy o tym, jak bardzo zmieniła się praca po pandemii i że dziś większość z nas ma w komórce i laptopie programy do spotkań online – Zoomy, Teamsy, Skype’y.

PARASOL JEDNAK SIĘ PRZYDA

Research zrobiony, czas odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie: dokąd?

Z pomocą przychodzi badanie amerykańskiej firmy Kayak, której eksperci ocenili 111 krajów świata pod kątem warunków do pracy zdalnej i możliwości przeżycia w nich niesamowitych podróżniczych przygód. Pod uwagę wzięli kilkadziesiąt czynników, związanych z bezpieczeństwem, cenami, wizami, życiem towarzyskim, atrakcjami turystycznymi, pogodą.

Na podium stanęły Rumunia (trzecie miejsce) – głównie dzięki niskim cenom, w Hiszpania – tu najwięcej punktów przyznano za bezpieczeństwo i opiekę zdrowotną, oraz Portugalia. Najlepsza, zwłaszcza jeśli chodzi o życie towarzyskie. To lubię! 

O niektóre z tych czynników pytam rozmówczynie. Zofia mieszkająca w Grecji (pod względem pogody niemal najlepsza w Europie) przyznaje, że było pięknie, ale tylko na początku i na końcu jej jesienno-zimowego pobytu, który rozpoczęła we wrześniu.

– Od października wiało tak, że połamało mi dwie parasolki. Do tego burze z piorunami i sztormy. Gdy się pakowałam w kwietniu, pomyślałam, żeby przynajmniej raz zachować się jak typowa turystka i ostatni dzień spędziłam na leżaku.

Magda też nie ma dobrych wieści z Hiszpanii (przypominam – druga na podium). – Wiało, padało i było 10 stopni C, także wewnątrz, bo w hiszpańskich domach nie ma centralnego ogrzewania. Siedziałam więc przy otwartym piekarniku, żeby się jakoś rozgrzać. Nawet do łazienki chodziłam w puchówce. Do tego dochodzi wilgoć, więc nic nie schnie, ręcznik, którym wytarłaś się poprzedniego dnia, rano też – mówi. Podobnie jest w Portugalii.

Gdy pytam o pogodę Gabę, zaznacza, że nie lubi na nią narzekać, bo to zbyt proste. – Trudno było wytłumaczyć Indonezyjczykom, jak wygląda zima w Polsce. Gdy pokazałam im zdjęcia z parku z początku grudnia, nie mogli uwierzyć, że świat może być pozbawiony kolorów, a drzewa liści – wspomina. Uważa, że cztery pory roku mają duży wpływ na naszą osobowość i kulturę. Ta melancholia czy nadzieja na lepszą przyszłość, gdy tylko zaświeci słońce… – W tym roku czułam, że ominęło mnie coś ważnego, przyjście wiosny – mówi serio.

Wstępną listę miejsc mam – Hiszpania ze względu na język, którego od lat się uczę, i Grecja – bo kuchnia, zabytki i jest atrakcyjna cenowo. Termin też wybrany – listopad, bo jak wrócę w grudniu, będą przynajmniej iluminacje świąteczne.

I gdy tak siedzę nad wyszukiwarką lotów i sprawdzam ceny najmu w różnych zakątkach południowej Europy, dostaję wiadomość od znajomego dziennikarza z Tel Awiwu. Że w tym roku nie wytrzyma izraelskiego lata z temperaturami przekraczającymi 40 stopni C. Czy mogę mu pomóc znaleźć jakiś dom na lipiec i sierpień w polskich górach bądź na Mazurach? Byle z dobrym wi-fi, bo musi pracować.