ELLE: Które zdjęcie według Pani oddaje charakter tej wojny?

OŁENA ZEŁENSKA: Wojna dostarcza nam codziennie licznych potwornych zdjęć, które rozdzierają serca. Na pewno zna pani to z Buczy: mały chłopiec przy grobie matki pochowanej w ich własnym ogródku. Albo to, na którym ratownicy rozbierają zbombardowany budynek w Borodziance, a obok na krzesełku siedzi staruszka, czekając, aż spod kamieni zostaną wydobyte ciała jej ukochanych… Ale ja bym chciała wybrać inne zdjęcie, też zrobione w Borodziance, ze zburzoną na jakimś wysokim piętrze kuchnią, w której wisi już tylko jedna szafka. A na niej widać dzbanek w kształcie koguta. Nawiasem mówiąc, zaprojektował go Prokop Bidasiuk (ukraiński artysta i rzeźbiarz – przyp. red.) jeszcze w poprzednim stuleciu. W wielu domach stoi lub stał taki dzbanek. Zdjęcie obiegło internet w postaci mema z podpisem: „Wszyscy musimy być teraz jak ta szafka i kogut”. Całkiem niedawno podobnego koguta otrzymał mój mąż, kiedy oprowadzał po ulicach Kijowa premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. Dobra wiadomość w tym wszystkim: właścicielka kredensu i koguta odnalazła się na zachodzie Ukrainy, jest cała i zdrowa, choć straciła dobytek. 

Pośród wielu memów szczególną popularność zdobyły te z traktorami, którymi ukraińscy rolnicy odholowują rosyjskie czołgi. Czy Pani zdaniem poczucie humoru może być bronią w wojnie informacyjnej przeciwko dyktatorom takim jak Putin?

Przez wiele lat pracowałam jako scenarzystka, ogromnie szanuję wybitnego polskiego pisarza Stanisława Jerzego Leca, który urodził się we Lwowie. W czasie wojny działał w ruchu oporu, trafił do obozu koncentracyjnego, z którego udało mu się uciec. Czy to było proste życie? Nie. Ale znalazł w sobie siłę, żeby być humorystą i satyrykiem. Jego żarty miały filozoficzny wydźwięk. Mawiał, że „humor jest wtedy, kiedy straszne staje się śmieszne”. Dodam, że śmieszne pokonuje straszne. I to jednoznacznie. Każdy w Ukrainie zna powiedzenie: „Śmiejemy się, więc walczymy”. Taka prawda. 

Jakie skojarzenie przychodzi Pani do głowy, kiedy myśli o Ukrainie? 

Smak – z pewnością pierogi z wiśniami. Pora roku to lato. A miejsce? Każde w mojej ojczyźnie. 

Zarówno Pani, jak i mąż pochodzicie z tej samej miejscowości – Krzywego Rogu. Jakie wspomnienia Pani stamtąd zachowała?

To miejsce, w którym wyrośliśmy. Zawsze było pełne ludzi aktywnych, szczególnie młodzieży. Tak je zapamiętałam i mam nadzieję, że pod tym względem nic się nie zmieniło. Możliwe, że niektórzy uważają nasze miasto za prowincjonalne, ale ludzie z Krzywego Rogu nigdy nie czuli się prowincjuszami. W każdym miejscu czujemy się pewnie. 

Od początku rosyjskiej inwazji granicę z Polską przekroczyło blisko trzy miliony osób z Ukrainy, głównie kobiet i dzieci. Polacy wspierają ich na różne sposoby, także goszcząc w domach. Czy chciałaby Pani powiedzieć coś Polkom, które  zaangażowały się w tę pomoc? 

Swoje pierwsze słowa podziękowania skierowałam w stronę Polski i Polaków. Zdjęcie, na którym widać wózki dziecięce stojące na polskim dworcu od polskich mam dla ukraińskich, to najlepsza ilustracja waszej pomocy i wrażliwości. Bardzo lubię powiedzenie, że „Ukraina wreszcie znalazła bratni naród”. To dowód na to, 
że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Życzę naszym siostrom Polkom, by to dobro do nich wróciło, a ich rodzinom – spokoju i dobrobytu. Życzę im, żeby agresor nigdy nie dotarł do ich kraju, żeby nigdy nie musiały zaznać smutku ani bólu wojny. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by do tego nie doszło. 

Rozmawia Małgorzata Fiejdasz-Kaczyńska 

Cały wywiad przeczytacie w najnowszym numerze ELLE (w sprzedaży od 4 maja)