Stand-up to z założenia najbardziej hardcorowy gatunek komedii: dosadny język, ostre żarty, żadnego tabu i bliski kontakt z widzami. Długo nie było w nim kobiet nie dlatego, że mają mniejsze poczucie humoru czy gorsze riposty – w latach 60. i 70., kiedy w USA rodził się stand-up, łatwiej było Amerykanom przełknąć protesty antywojenne, dzieci kwiaty i wolną miłość, niż zaakceptować na scenie samotną dziewczynę, która przeklina i żartuje z mężczyzn, ich władzy, pieniędzy, poglądów i penisów. Co się zmieniło, że dziś publika śmieje się z damskich dowcipów? Wszystko. Mężczyźni. Kobiety. Seks. Język.

Wulgaryzmy to część tradycji tego gatunku. Kultowym numerem amerykańskiego stand-upu jest „Siedem słów, których nie możesz powiedzieć w telewizji” George’a Carlina, który zresztą został aresztowany, gdy wygłosił go w 1972 roku. Wśród słów, oprócz tych kojarzonych z seksem, było też zwykłe „gówno”.

Gówno, a nawet papier toaletowy są częstym tematem stand-upu, który najchętniej zajmuje się wszystkim, o czym nie wypada wspominać w towarzystwie – nie tylko seksem, lecz także ludzką fizjologią, ciałem, chorobami, rakiem, umieraniem itd.

Mój ulubiony komik, Antoni Syrek-Dąbrowski, zrobił świetny program o swojej operacji guza mózgu („Sierpień”, YouTube). Autentycznie zabawny. Również dlatego, że jednak przeżył…

Scena komediowa jest miejscem, gdzie kobiety nie tylko mają te same prawa co mężczyźni, lecz także nie boją się z nich korzystać. Jak lubią rzucać mięsem, to rzucają. Jak mówić o seksie, to po całości – „środa: dzień loda”, kajdanki, cycki i kutasy; praktyczne porady, skąd wziąć faceta i gdzie zamknąć psa, by móc spokojnie kochać się we własnym łóżku. Są głośne i bezwstydne, takie z krwi i kości. Zwłaszcza z krwi – żarty z menstruacji nie są rzadkością. Znacie reklamy podpasek? Te, gdzie ich biel plami błękitny płyn, jakbyśmy wszystkie były szlachetnie urodzone?

Pamiętam, jak kiedyś TVP pokazała pana, który stanowczo domagał się, by zakazać ich emisji w porze dziennej, bo „człowiekowi kotlet staje w gardle”. No, to po obejrzeniu Wiolki Walaszczyk, która machając mikrofonem wokół brzucha, wyjaśnia siedzącemu na widowni Darkowi, jak wygląda okres („Wyobraź sobie, że tutaj, raz w miesiącu jest Helikopter w ogniu! Tu się czołgają żołnierze bez nóg…”), ten pan nie jadłby nic przez tydzień. A potem został wegetarianinem.

Z CZEGO SIĘ ŚMIEJĄ DZIEWCZYNY?

Z wszystkiego. Stand-up nie dzieli żartów na męskie i żeńskie, tylko na śmieszne i „nie bardzo”. Jest olbrzymia pula wspólnych tematów: dzieci, psy, kredyty, wakacje, politycy, Kościół, rodzice, policja czy sąsiedzi. Poczucie humoru to tylko kawałek tkanki wielkości dwa na  dwa centymetry w lewym górnym zakręcie czołowym mózgu. To jednocześnie cała ja. Mam swoich ulubionych stand-uperów, których występy bawią mnie do łez. Ale kiedy na scenę wychodzi kobieta, czuję coś więcej. Wreszcie w domu!

Po pierwsze, dziewczyny polskiego stand-upu są różne. Przebojowe, które wręcz szaleją na scenie, strzelają ripostami, lub gawędziary, budujące nie tylko napięcie, lecz także miłą atmosferę. Takie, dla których nie ma żadnych tematów tabu i potrafią poprowadzić publiczność na granicę dobrego smaku, utartych poglądów, politycznej poprawności (a potem bezpiecznie przyprowadzić ją z powrotem). I te, którym jednak z tyłu głowy wciąż tkwi pytanie: czy nikomu nie sprawią przykrości?

Michał Grzyb, OkiemMeg

Wysokie, niskie, chude, przy kości, eleganckie albo nonszalanckie – ewidentnie nie chcą być identyczne jak jeden wzorzec kobiety. One są po prostu prawdziwe. Dla mnie to ulga, bo nie potrafię odróżnić od siebie połowy polskich aktorek: większość to blondynki w rozmiarze 36 z prostymi, długimi włosami. Podobnie jak nie rozumiem połowy polskich filmów. O co chodzi z  tym mykiem, że 39-latka gra matkę, a 23-latka jej córkę i trudno się zorientować, która jest która? Czy to jakiś podprogowy przekaz, że najlepiej zajść w ciążę w liceum?

W stand-upie każda mówi za siebie i o sobie. O swoich poglądach, problemach i swoim ciele. Zanim zacznie żartować z innych, żartuje z siebie. Przy okazji lecząc śmiechem nasze kompleksy i lęki. A one nadal bardzo często dotyczą wyglądu…

MAMY TE SAME MAMY

Katarzyna Piasecka, która ma najdłuższą karierę artystyczną – kabaret, aktorstwo, konferansjerka, improwizacje – często ogrywa na scenie sytuacje z życia kobiety po czterdziestce. Fakt, że czasem przesadza, mówiąc o swoim wieku niczym ostatnie żyjące uczestniczki powstania warszawskiego. Chociaż… może szukanie sensownego faceta w wieku dojrzałym wyczerpuje kobietę bardziej niż przenoszenie meldunków kanałami?

Paulina Potocka nie nudzi o dietach, tylko stwierdza: „ Jak mi babcia mówiła: Mięsko zjedz, a ziemniaczki zostaw, to ja nie zostawiałam”.

Albo Magda Kubicka: jakie problemy może mieć dziewczyna o figurze modeki? Wzrost, okazuje się. „W klasie byłam najwyższa, na wszystkich zdjęciach wyglądam jak drugoroczny debil. W końcu wpadłam na to, że muszę mieć operację, rozrysowałam sobie wszystko w specjalnym zeszycie. Idę do mamy, tłumaczę jej, co i jak (tu Magda demonstruje obrazowo, ile nogi trzeba uciąć i gdzie przyszyć, żeby uzyskać pożądany efekt). A ona na to: "Bez sensu! Przecież ręce będą ci się po ziemi ciągnęły!” („Każdy ma swoje Wejherowo”, YouTube).

Michał Grzyb, OkiemMeg

Matka zresztą to osobny temat. Okazuje się, że powiedzenie „Matka jest tylko jedna” to prawda. Wszystkie mamy tę samą. „Dostałaś już okres? Wiesz, że teraz jak cię zgwałcą, to możesz zajść w ciążę???” (Wiolka Walaszczyk, „Pierwszy okres”, YouTube).

WSTAŁ, WZIĄŁ KASĘ I WYSZEDŁ

Wiola ogłosiła kiedyś przed swoim występem, wychodząc na scenę po kolegach, że jeśli ktoś nie lubi kobiet, które przeklinają (tu padły przykłady), mówią o seksie (tu też), są głośne i wulgarne, to może wyjść, ona mu zwróci za bilet. Wstał jeden pan, wziął kasę, pięć złotych górką, i poszedł. Tanio wyszło, zważywszy, że w stand-upie chodzi o to, żeby być sobą, bez cenzury i kompromisów.

Szczęśniak, Kubicka, Walaszczyk i Piasecka to czołówka. Ich występy są oparte na regułach klasycznego amerykańskiego stand-upu, łącznie z udziałem w roastach. Wyjaśnienie: roast to walka na personalne żarty wśród komików, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone, a bohater wieczoru powinien wykazać się żelaznym poczuciem humoru na swój temat.

Jeśli chodzi o sztuki walki, najbardziej przypomina to scenę z westernu – wchodzi kowboj do baru, a potem już nie wiadomo, o co poszło i kto jest przeciw komu. Nie powiem, że nasze zawodniczki walczą z facetami jak równy z równym, bo to nie byłaby prawda – zwykle zostawiają na scenie kilka trupów. Jak się podejmujesz jakiejś pracy, rób to dobrze. Ta wielka czwórka kobiecego stand-upu wyrąbała drogę kolejnym dziewczynom. Są znane, prowadzą własne artystyczne sceny, występują dla Polaków rozsianych po Europie – Anglia, Irlandia, Niemcy, Holandia, Skandynawia – a ich programy na YouTube mają po kilka milionów odsłon.

To wszystko jest okupione nie tylko ciężką pracą, lecz także brutalnym hejtem. Dlatego część kobiet, która próbuje swoich sił w stand-upie, startując w „open mike’ach” czy na klubowej scenie, nie wrzuca swoich nagrań do sieci. Dla niewtajemniczonych: open mike – otwarty mikrofon, czyli impreza, w której każdy może wystąpić przed publicznością z kilkuminutowym programem. Oprócz debiutantów często biorą w nich udział zawodowi stand-uperzy, sprawdzający reakcje widzów na świeżo napisane numery, warto więc chodzić na takie występy.

Druga fala kobiecego stand-upu – i męskiego zresztą też! – jest łagodniejsza, ale nie tyle wynika to z chęci pójścia na kompromis, ile z poszukiwania własnego miejsca i własnej widowni. Są ludzie – wszystkich płci – którzy nie lubią ani szybko, ani głośno, ani ostro: wolą sobie posiedzieć, posłuchać, tu się uśmiechnąć, tam zachichotać.

Tak Paulina Potocka opowiada swoje żarty – cicho, spokojnie, w zwolnionym tempie, tłumacząc, że jest z Białegostoku. Wystarczy, że czyta książkę o kozach, i to jest śmieszne. Tak znakomicie odgrywa tę podlaską powolność, że nie tylko widzowie, lecz także jej koledzy byli przekonani, że ona po prostu tak ma – dopiero Olka Szczęśniak w podcaście „Rejent i Szumowski” zdradziła, że Paulina za kulisami wyrzuca słowa jak karabin maszynowy i nie spowalnia jej nawet mocny alkohol (naprawdę jest z Białegostoku).

Są żarty, które bawią określony krąg odbiorców – jak Ewa Stasiewicz cytująca rozmowę swoich dwóch córeczek: „Którego rodzica bardziej nie lubisz? Mamy? No, na maksa!”. („Dzikość raz!”, YouTube). Dla singli dobra jest Marlena Mysza na rodzinnym przyjęciu: „No, to kiedy nas zaprosisz na swój ślub? Dziadek, a ty mnie na swój zaprosiłeś?”. A dla bezdzietnych Marta Łojek: „ Jak mówię, że nie lubię rukoli, to nikt mnie nie namawia: ale gdybyś ją sobie sama wyhodowała…”.

POZDROWIONKA

– Po pandemii, kiedy każdy siedział sam w domu i tam coś sobie tworzył, stand-up stał się bardziej różnorodny, bardziej osobisty – mówi Agnieszka Matan, która łączy występy na scenie („Wesołe pozdrowionka, śmieszne gify” czy „Barbórki nie będzie!”) z pisaniem scenariuszy i organizowaniem warsztatów improwizacji.

– Podobnie jak nie ma już jednego hip-hopu, tak nie istnieje jeden model stand-upu. Jest on teraz bardzo popularny, ale inne żarty wybiera komik, który ma zapełnić stadion, a inne ten występujący w klubie czy wrzucający coś na TikToka – tłumaczy Agnieszka Matan.

Michał Grzyb, OkiemMeg

Uważa, że w komedii nie ma czegoś takiego, że się „w pewnym momencie już wszystko wie”. Cały czas trzeba obserwować rzeczywistość. Mówi:

– Jest teraz wielkie przyzwolenie na taką męską wrażliwość, nowe męskie spojrzenie. Po nas, trzydziestolatkach, przyszli już dwudziestolatkowie, którzy mają własne tematy. Stand-up zmienia też widzów. Moim zdaniem Polki i Polacy mają bardzo duże poczucie humoru. Często sarkastyczne, czarne, wykształcone w obronie siebie. Jest bardzo dużo osób bystrych, szybko znajdujących puenty, ale często uważają, że nie wypada się śmiać.W teatrze albo w kinie widzowie często tak śmieją się do środka… Stand-up bardzo nas wszystkich otworzył, bo ludzie nauczyli się, że można być głośnym: śmiać się na całe gardło, pokrzykiwać, wchodzić w dyskusje. Dla mnie uwalnianie śmiechu to wymiana energii, wielki haj.

ZJESZ JEŻA?

Dlatego ważne, by oglądać komików na żywo, bo śmiech jest zaraźliwy – podobno w towarzystwie ludzi każdy z nas śmieje się 30 razy częściej, niż gdy jest sam.

Poza tym dobry wykonawca wciąga publiczność w swoją grę tak, że każdy występ jest inny. Jak nie lubisz być wyrywana do tablicy, nigdy nie siadaj z przodu! Rozmowa z widownią rządzi się tymi sami prawami co cały stand-up: trzeba się umieć śmiać z siebie. Do pani, która zachłystywała się, rechocząc jak foka, Ewa Błachnio rzuciła: „Przestań, bo zacznę cię karmić śledziami!” („Czy na sali jest mój mąż?”, YouTube).

Trzeba też być przygotowanym na wszystko. Magda Kubicka do pary z pierwszego rzędu: „Ile lat jesteście razem? Trzy? Zaręczeni? Nie? Nie oświadczył się pan? A dlaczego nie???”. Ludzie w to wchodzą. Nawiązują rozmowę, rzucają ripostę, a gdy popełnią błąd lub się przejęzyczą, nie robią z tego problemu, nie wstydzą się. Bawią się.

W programie „Enzymy i pioruny” Piotr Szumowski miał długi wywód na temat języka polskiego, a szczególnie słowa „dania”. Że nie wiadomo, kiedy chodzi o kraj, a kiedy o potrawy, bo pisze się tak samo i wymawia tak samo, że nie ma takiego drugiego słowa… I gdy już wydawało się, że przekonał całą salę, rozległ się dziewczęcy głos: „Jest takie słowo! "Jesz!!!”. I spokojnie wytłumaczyła: „Jest czasownik: jesz, i zwierzę: jesz”.