Amerykanie mawiają o takich jak ona „dziewczyna z sąsiedztwa”. To ktoś, kto mimo wybitnych sukcesów zachowuje się bezpretensjonalnie i jest tak lubiany, że  z radością wymienialibyśmy z nim „cześć” w windzie. W rozegranym niedawno w Meksyku finale WTA 2021, nazywanym Masters – bo biorą w nim udział najlepsze, najwyżej punktowane tenisistki – Iga była jedyną zawodniczką urodzoną w XXI wieku. Symptomatyczne, bo wszystko, co robi, należy już do nowych czasów. Nigdy przedtem nie mieliśmy osoby publicznej, która tak świetnie wykorzystywałaby media społecznościowe do budowania relacji. Iga pisze na bieżąco, jakie książki czyta (różne: Michelle Obamę, klasykę, jak „Wichrowe wzgórza”, i poradniki, np. „Zaufanie. Waluta przyszłości”), jakiej muzyki słucha (jeszcze bardziej zróżnicowanej, od Jimiego Hendrixa po The Cardigans), co jada (wszystko: nawet słodycze, choć nigdy po meczu, gdy jej organizm potrzebuje regeneracji), i co myśli o tym jej czarna kotka Grappa (ta najwidoczniej nie przejmuje się faktem, że mieszka z gwiazdą i milionerką…)

Iga publicznie pokazuje, jak ważna jest współpraca z ludźmi, którzy pomagają jej osiągać sukcesy, i jak potrzebna jest w teamie zabawa. Nie na darmo jej ulubionym serialem są kultowi „Przyjaciele”, a ulubioną bohaterką najzabawniejsza z nich: Phoebe. Super jest nie tylko to, że potrafi się dzielić swoją radością i wspierać innych – premię za wygranie trzeciej rundy Indian Wells, ponad 200 tysięcy złotych, przeznaczyła na pomoc w obszarze zdrowia psychicznego – lecz także to, że o pomoc w wybraniu organizacji, które dostaną te pieniądze, poprosiła swoich fanów. Lubię ją także za to, że po wygranym punkcie, zamiast jakiegoś „yesss!” czy „wow!”, woła na korcie „jazda!”. I że ujmuje się za wszystkimi introwertykami świata, nieskorymi do wychodzenia z cienia, wspierając ich postem: „Tak samo jak mamy prawo do  publicznego wypowiadania poglądów, mamy też prawo zachowywania ich dla siebie”.

Nagranie z Wimbledonu, na którym nogą posyłasz tenisową piłkę wprost do rąk dziewczynki od jej podawania, obejrzało w sieci 25 milionów ludzi. Gdzie nauczyłaś się tak kopać?

Iga Świątek: Na WF-ie w szkole. Piłka nożna to był główny sport w mojej podstawówce i gimnazjum. Dziewczęta grały w siatkówkę, a chłopcy w nogę i razem z przyjaciółką zwykle do nich dołączałyśmy, bo tam gra była bardziej dynamiczna. Do dziś piłka nożna jest moim częstym treningiem uzupełniającym i rozgrzewką.

Trudno o Tobie napisać coś nowego, bo wszystkimi nowinami natychmiast dzielisz się sama. Kto prowadzi Twoje profile na Twitterze i Instagramie?

Ogólnie robię to sama, ale mam dużo obowiązków, więc czasami potrzebuję wsparcia. Technicznie i merytorycznie pomaga mi w tym PR managerka, która np. wrzuca część postów, ale wszystkie pomysły i słowa są moje. Sama lubię spontanicznie dzielić się zdjęciami na stories czy krótkimi przemyśleniami na Twitterze. Jeśli chodzi o media społecznościowe, przywiązuję do nich dużą wagę, bo z powodu pandemii stały się głównym źródłem kontaktu z kibicami. Zależy mi na tym, żeby był prawdziwy.

I naprawdę robiłaś kiedyś w hotelowej wannie pranie za pomocą rakiety? Czy zdjęcie było żartem?

Zdarzyło się… Czasami plany się zmieniają, podróż trwa dłużej i zaczyna mi brakować czystych rzeczy – mimo że doszłam do takiej wprawy w pakowaniu, że jestem gotowa w 20 minut! Od kilku lat mam sprawdzoną checklistę, według której to robię.

Jesteś już rozpoznawana na świecie? Na przykład na lotniskach?

Tak, chociaż najczęściej przez podróżujących Polaków. To wciąż miłe czy już męczące? Miłe. Niedawno w centrum Warszawy parę osób poprosiło mnie o wspólne zdjęcie, wszystko przebiegało sympatycznie.

Czy odkąd stałaś się sławna, przywiązujesz większą wagę do wyglądu?

Tak. Ostatnio mam więcej okazji do występowania w różnych stylizacjach, dzięki współpracy ze sponsorami i z partnerami. A oni świetnie się wpisują w to, jaka jestem. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że są okazje, kiedy muszę wyglądać bardziej elegancko, ale na co dzień uprawiam sport, więc jeśli ktoś mi zrobi zdjęcie bez makijażu, w dresie, z niedbałą fryzurą, na pewno się domyśli, że jestem między treningami.

Bartek Wieczorek

Kto decyduje o tym, w jakim stroju zobaczymy Cię na korcie?

Ja i mój techniczny sponsor, japońska marka Asics. Najczęściej przed każdym turniejem są przygotowywane do wyboru trzy zestawy z najnowszej kolekcji – a jest ich osiem w ciągu roku – i nigdy nie miałam problemu, żeby coś mi się nie spodobało. W tym roku najbardziej polubiłam granatową sukienkę z amerykańskich turniejów – prostą, wygodną, z lekkim wycięciem na plecach.

Skąd masz tę szmizjerkę w pasy, w której odbierałaś w ubiegłym roku puchar po wygraniu French Open na kortach Roland Garros?

Wybrała ją dla mnie siostra, która przyleciała na finały do Paryża, żeby mnie wspierać. Byłam wtedy w amoku i tak podekscytowana wygraną, że poprosiłam ją o pomoc w zakupach. Agata znakomicie trafiła w mój gust, bo sukienka miała prosty, klasyczny krój, była luźna, a jednocześnie bardzo paryska. Lubię takie rzeczy.

Fakt, że Agata pierwsza zaczęła grać, miał wpływ na Twoje zainteresowanie tenisem?

Zdecydowanie. Byłam typową młodszą siostrą – we wszystkim ją naśladowałam. Na początku pewnie głównie przeszkadzałam na kortach, ale szybko się okazało, że mam zdolności do tego sportu, nauka przychodziła mi łatwo i zaczęło mi się to podobać. Właściwie nie trenowałyśmy razem, bo gdy ja zaczynałam, ona była już na wyższym poziomie. W sporcie w przypadku dzieci różnica trzech lat jest bardzo duża, praktycznie nie do nadrobienia. Zagrałyśmy we dwie może kilka razy, już jako nastolatki, tuż przed zakończeniem przez Agatę kariery.

Wszyscy młodzi ludzie, którzy coś trenują, w pewnym momencie zastanawiają się, jakie mają szanse na wielką karierę: dać z siebie wszystko czy to rzucić. Jak było z Tobą?

Przez długi czas po prostu grałam i życie z dnia na dzień było dla mnie normalnością. Patrząc na to, jak potoczyły się losy moich starszych koleżanek czy rywalek, myślałam, że jest mało prawdopodobne, bym odniosła wielki zawodowy sukces. Nie przemawiał przeze mnie brak wiary w siebie, lecz realizm. Ale gdy w 2016 roku, mając 15 lat, pojechałam na swojego pierwszego juniorskiego Wielkiego Szlema i zobaczyłam, jaka panuje tam atmosfera, jak gwiazdy zawodowego tenisa grają na tych samych kortach co my, juniorzy, wszystko się zmieniło i uwierzyłam, że to może być moje życie.

W 2016 roku wygrałaś też turniej ITP w Sztokholmie i zdobyłaś pierwszą poważną nagrodę: około trzech tysięcy dolarów.

Tak, ale nie to było najważniejsze. Przełom polegał na tym, że zaczęłam myśleć o tym, że warto poświęcić część życia, by móc jeździć za parę lat na jeszcze większe turnieje. Ani wygrana, ani pieniądze nie były dla mnie taką motywacją jak pragnienie, by należeć do tego świata. Poza tym, gdy byłam nastolatką, brakowało mi trochę kontaktu z rówieśnikami, bo z powodu treningów nie mogłam zostać z nimi w szkole, wracać razem do domu. A kiedy zaczęłam częściej jeździć na turnieje, to tam znalazłam koleżanki i kolegów.

Przy tak morderczej konkurencji chyba trudno nawiązywać znajomości na korcie, nie wspominając o przyjaźniach?

Mówi się, że tenis jest sportem samotników: sporo czasu spędzamy sami, podczas meczów dużo główkujemy, wręcz brakuje okazji, by skonsultować się z zespołem. Jeśli chodzi o relacje, jestem introwertyczką i potrzebuję czasu, by komuś zaufać. W świecie tenisa mam jedną bliską przyjaciółkę, Kaję Juvan ze Słowenii, od kilku lat trzymamy się razem. Poza tym, gdy wchodziłam na tour w wieku 18 lat (WTA Tour: sezon najważniejszych turniejów kobiecych – przyp. red.), byłam jedną z najmłodszych i faktycznie czułam się trochę jak outsiderka: patrzyłam z respektem na starsze, bardziej utytułowane zawodniczki i nie wyobrażałam sobie, że mogę tak po prostu podejść do nich i zagadać.

Bartek Wieczorek

Kiedy się przełamałaś?

Potrzebowałam kilku turniejów, zanim zaczęłam nawiązywać znajomości. To jak z nową pracą – na początku większość ludzi jest onieśmielona, wycofana. Teraz widzę, że w świecie tenisa są też przyjaźnie, które się utrzymują z turnieju na turniej. Wystarczy oddzielić pracę od życia prywatnego i wiedzieć, że jak się wychodzi na kort zagrać nawet przeciwko komuś, kogo bardzo lubisz, to nie ma miejsca na emocje czy pobłażliwość. Gra się po to, żeby wygrać. W tym roku na Roland Garros pierwszą rundę grałam w dniu swoich urodzin przeciwko najlepszej przyjaciółce. Mimo przegranej Kaja została po meczu, by wraz z wszystkimi, przy całym stadionie złożyć mi życzenia. To był jeden z fajniejszych prezentów urodzinowych, jaki dostałam, bo pokazał siłę relacji, jaka nas łączy. A wiem, ile ją to musiało kosztować. Ja, kiedy przegrywam, reaguję bardzo emocjonalnie i mam nadzieję, że w odwrotnej sytuacji też byłoby mnie stać na taki gest.

Miałaś 19 lat, gdy wygrałaś French Open, a w tegorocznym finale US Open spotkały się 19-letnie Emma Raducanu i Leylah Fernandez. Myślisz, że to już nowy trend? Nastolatki wygrywające najważniejsze turnieje?

Kiedy patrzę na swój sukces, to myślę, że łatwiej jest wygrać wielkoszlemowy turniej na etapie, gdy wyjazdy nie stają się jeszcze uciążliwą rutyną, niż wówczas, gdy narasta zmęczenie z powodu lat spędzonych na tourze. Nie wiem, czy Raducanu i Fernandez mają podobne przemyślenia, ale gdy patrzyłam na kariery tenisistów, którzy zdobyli Wielkiego Szlema po latach, miałam wrażenie, że ich to o wiele więcej kosztowało. Kiedy wygrywałam Roland Garros, nie byłam tego jeszcze świadoma. Dopiero teraz, po swoim pierwszym sezonie, zrozumiałam to, co mówi wielu sportowców – że może być znacznie trudniej wygrać drugi turniej wielkoszlemowy niż ten pierwszy. Dociera do mnie, że zmęczenie może narastać latami. Mówię też o takim mentalnym zmęczeniu, może nawet rozgoryczeniu, że ciężko pracuję, daję z siebie wszystko i zasługuję na sukces – a on nie przychodzi w takim wydaniu, w jakim by się chciało. Agnieszka Radwańska, która przez 10 lat była w czołówce WTA i udowodniła, że jest zawodniczką utrzymującą wysoką formę przez długi czas, często słyszała o sobie: „No tak, ale nie wygrała żadnego Wielkiego Szlema!”. To niesprawiedliwe.

Poruszyło Cię oświadczenie czołowej zawodniczki, Naomi Osaki, że cierpi na depresję i na rok wycofuje się ze startów?

Poruszyło cały tenisowy świat. Obserwowałam ją od dawna, podobało mi się, że udało się jej osiągnąć w młodym wieku tak ogromny sukces. Później zorientowałam się, że bywa jej bardzo ciężko i zmaga się z wieloma wyzwaniami. To naturalne, bo tak szybki i duży sukces jest przyspieszonym kursem dojrzewania. Poznałam ją, to świetna dziewczyna. Po tej sytuacji napisałam do niej nawet wiadomość, że gdyby czegoś potrzebowała, niech tylko da mi znać. Ale miałam świadomość, że osobie o jej popularności trudno zwrócić się do kogoś choćby po to, żeby po prostu się wygadać.

Głośno mówisz o tym, jak wiele korzyści może przynieść współpraca z psychologiem. Chcesz przełamać pewne tabu?

W sporcie to nie jest nowość, wielu zawodników czy całych zespołów z tego korzystało, choć nie wszyscy o tym mówią. Ja sama też wcześniej pracowałam z psychologiem, ale spotykałam się z nim w gabinecie. Dopiero Daria Abramowicz zdecydowała się jeździć ze mną na turnieje i być częścią naszego stałego zespołu tak jak mój trener i  fizjoterapeuta. Za co jestem jej wdzięczna, bo taka forma współpracy bardziej mi odpowiada. Łatwiej zaufać komuś, kto jest ze mną na co dzień, zna specyfikę mojej pracy, widuje mnie w różnych sytuacjach, niż osobie, z którą rozmawiam godzinę raz w tygodniu. Są federacje czy związki sportowe, które zapewniają swoim zawodnikom pomoc psychologa. Myślę, że to pokoleniowa zmiana, ale też indywidualna kwestia. Każdy powinien mieć świadomość tego, co się dzieje w jego głowie, ale nie powiedziałabym, że każdy potrzebuje psychologa. Jest wiele osób, którym wystarcza wsparcie najbliższych i które nie czują się komfortowo z tym, żeby zwierzać się obcej osobie.

Bartek Wieczorek

Co myślisz o przyszłości tenisa? O pomysłach, żeby kobiety, skoro zarabiają już tyle samo co mężczyźni, rozgrywały z nimi mecze albo grały pięć setów tak jak oni? To ma sens?

Kobieta grająca przeciwko mężczyźnie przegrałaby na pewno ze względu na inne możliwości fizyczne. Mogłoby być więcej rozgrywek takich jak australijski Puchar Hopmana, gdzie w jednej drużynie są mężczyźni i kobiety, a ich punktacja w singlu i deblu jest liczona wspólnie. Albo Puchar Lavera dla kobiet – pokazowe drużynowe mistrzostwa Europy i reszty świata, w tej chwili rozgrywane tylko przez mężczyzn. Pomysłów na urozmaicenie tej dyscypliny jest dużo, ale myślę, że równouprawnienie w tenisie pójdzie raczej w tym kierunku, że to mężczyźni będą rozgrywali tylko trzy sety tak jak my. Żyjemy szybciej, publiczność nie lubi meczów, które trwają za długo, i już w tej chwili nie brakuje osób, które oglądają tylko końcówki setów.

Co jest dla Ciebie najpiękniejsze w tenisie?

To się zmieniało w trakcie sportowej kariery. Od dziecka lubiłam rywalizację, lubiłam zdobywać pierwsze miejsce. Później dowiedziałam się, że to nie jest zbyt konstruktywne podejście, bo w tenisie na 128 zawodniczek w turnieju wygrywa jedna. Dla reszty gra, nawet jeśli wiąże się ze zdobytymi punktami, kończy się porażką. Najlepszy sportowiec też częściej przegrywa, niż zwycięża. Musiałam przeformułować to, co mi daje radość. Od kilku lat staram się bardziej cieszyć samym procesem, a nie jego efektem. Drogą do wygranej, a nie samą wygraną. Chociaż przyznam, że musiałam w to włożyć – i nadal wkładam – dużo pracy.

Codziennie dwie godziny tenisa, dwie godziny innego sportu – SUP, boks, piłka nożna. Masz jeszcze inne formy treningu?

Podczas pandemii i po maturze, kiedy potrzebowałam trochę rozrywki, dużo korzystaliśmy z wplatania w treningi tenisowe Honeycombs (gra logiczna – przyp. red.) i innych z planszówek. Układam też puzzle, choć do tego potrzeba więcej czasu i cierpliwości, więc zdarza się to tak ze trzy razy w roku... Lubię budowanie z klocków, zwłaszcza w oczekiwaniu na późny mecz, bo to mnie nie męczy, a mimo wszystko wymaga koncentracji.

Wielki tenis to gra o wielkie pieniądze. To działa mobilizująco czy zwiększa stres?

Nigdy nie myślę, o jaką kwotę tym razem gram, nie na turnieju. Nawet gdy są to ogromne stawki, kiedy wychodzę na kort, kompletnie o tym zapominam. W rywalizacji nie o to chodzi. Gdy zarobiłam dużo, wygrywając French Open, zrozumiałam, że tak naprawdę niewiele to zmieniło w moim życiu. Nadal jestem tą samą osobą, mam te same wartości i cele, a pracować muszę jeszcze ciężej niż dotąd. Może tylko jest więcej szumu wokół mnie i pojawiły się nowe tematy, z którymi muszę się zapoznać, jak inwestycje finansowe… Pieniądze mobilizują mnie w innej sytuacji. Czasami, gdy jestem już porządnie zmęczona treningami, a wewnętrzna motywacja jest niewystarczająca, mówię do siebie: „Iga, pamiętaj! Masz pracę, którą kochasz i która zapewnia ci wszystko, co lubisz!”