Gdy mróz daje się we znaki, Agnieszka marzy: chcę na Karaiby. fot. archiwum prywatne

MINUS 17 W NAMIOCIE

„Nie wyjdę ze śpiwora”, to pierwsza myśl, która chodzi im po głowie każdego ranka. W namiocie minus 17 stopni. Na czapce i śpiworze szron. Ale trzeba wstać, zebrać się, zwinąć namioty, tobołki i w drogę. Agnieszka myśli: „Po co tutaj jestem? Ani dla sławy, ani dla pieniędzy czy rodziny. Codziennie to samo. Biało, biało, biało. Scenariusz już znam. Za chwilę się zatrzymamy, napijemy herbaty i w drogę. Wszystko w pośpiechu, bo dłuższy postój grozi wychłodzeniem”.

Nawet zapięcie kurtki sprawia trudność. By manipulować przy zamku w kurtce, zdejmuje rękawice i po chwili traci z zimna czucie w palcach. Włożenie rękawiczek (kilka par, jedna na drugą) zajmuje kilkanaście minut. Agnieszka mruczy pod nosem: „Chcę na Wyspy Karaibskie”.

Wieczorami dziewczyny rozbijają obóz. Sondą lawinową sprawdzają, czy nie rozbijają się na szczelinie lodowej lub moście śnieżnym, który może się zarwać. Potem trzeba wypiąć się z nart. Wyjąć namiot. Wstawić do niego maszty, ustabilizować za pomocą szabli śnieżnych i śrub lodowych. Okopać go, zabezpieczyć przed wiatrem. Ustawić tak, by zamieć śnieżna zasypała tył namiotu. I spać z głowami w kierunku wyjścia, by w razie niebezpieczeństwa móc się szybko wydostać. Co trzy godziny zmieniają się na warcie.