Pomysł podrzuciła mi nauczycielka, która jako wolontariuszka uczy cudzoziemców języka polskiego. Poprosiłam kilkanaście osób, żeby powiedziały, z czym kojarzą im się słowa „uchodźca”, „imigrant”, „ekspat”. Najszybciej poszło z pierwszym: uciekinier, granica, bieda. Zagrożenie, niebezpieczeństwo, krzywda. Ale pojawiły się też nadzieja i współczucie. „Imigrant” budził mniej emocji: podróż, zmiana, przeprowadzka. „Ekspat” zebrał śmietankę skojarzeń: pozycja, władza, kariera, pieniądze. 

Nawet taki domorosły eksperyment wykazał jedno: że w zależności od tego, jak nazwiemy tę samą osobę znajdującą się w różnych okolicznościach, inaczej ją ocenimy. – Wkurza mnie podział na lepszych i gorszych imigrantów – uważa Alicja Czech, wspomniana nauczycielka. – Że jak Francuz czy Amerykanin, to oczywiście ekspat. A jak Syryjczyk, Irakijczyk czy Pakistańczyk, to już imigrant lub uchodźca, niezależnie od statusu prawnego i tego, jak się u nas znalazł. Czy ta druga grupa ma takie same szanse w naszym kraju? Oczywiście nie! Ocenianie ich po paszporcie, rysach czy kolorze skóry to rasizm – mówi. Nieraz słyszała od swoich uczniów i uczennic o przejawach dyskryminacji nawet w zwykłych sytuacjach, gdy omijano w stosunku do nich grzecznościowe formy, zwracając się od razu na „ty”. Jeden z uczniów Alicji, Hindus, zagadał się w metrze z pasażerką. Nie uwierzyła mu, że pracuje w banku, uznała, że jest oszustem. 

– W czym jakiś nieudaczny native speaker, który z tym „lepszym paszportem” krąży po świecie i dorabia sobie lekcjami angielskiego, różni się od uchodźcy? Czy chodzi o to, że kiedy mówisz to słowo, widzisz człowieka błąkającego się po lesie w brudnych rzeczach? – pyta Alicja. Język ma moc sprawczą. Może utrwalać stereotypy lub je przezwyciężać. Nie jest zatem abstrakcją, „ale tkanką współtworzącą człowieczeństwo”, jak ujmuje to Jagoda Ratajczak, psycholingwistka zajmująca się związkiem między tym, co mówimy, a tym, jak myślimy, autorka kolejnej już książki z tego obszaru („Jak wstyd i lęk dziurawią nam język”, Karakter). Bo czy podróżując po innym kraju, wolelibyśmy być globtroterami czy „turystyczną stonką”? A postawieni w sytuacji granicznej być częścią „fali uchodźców” czy „migrantami”? „Dehumanizacja, czyli dosłownie odczłowieczenie, pozbawianie innych cech ludzkich, to zjawisko, które w ostatnich latach coraz bardziej zajmuje psychologię społeczną” – podkreśla Dawid Wincław z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w tekście „Obcy czy po prostu Inny?”. O degradującym wpływie słów i mowie nienawiści skierowanej przeciw mniejszościom alarmowała także Rada Języka Polskiego przy okazji tegorocznej kampanii wyborczej, a wiemy, czym pachnie podobna retoryka – przemocą. Odmawianiem „obcemu” uczuć i ludzkich odruchów. To propagandowe zarzewie konfliktów, ataków, wojen.

I wtedy wjeżdża on, cały na biało: język włączający. Inaczej równościowy, inkluzywny, wolny od uprzedzeń. – Unika krzywdzących, choć powszechnie stosowanych określeń i sformułowań, w tym o charakterze etnocentrycznym i rasistowskim – mówi o nim Sandra Frydrysiak, socjolożka i kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS. Taki język nie jest jakąś tajemną wiedzą dostępną wyłącznie naukowcom i aktywistom – wystarczy zajrzeć np. na strony etykajezyka.pl czy bezuprzedzen.org. 

W ramach kampanii IKEA #ZmieniamyNarracje połączonej z programem stażowym dla osób uchodźczych powstał także „Leksykon dobrego języka” we współpracy z Fundacją Ocalenie. Można się z niego dowiedzieć, jakie określenia są krzywdzące, więc lepiej ich nie używać, np. „kryzys migracyjny”, bo – podobnie jak „fala” – nasuwa skojarzenie z kataklizmem, a ludzie w potrzebie nie są katastrofą. Mówienie zamiast tego o kryzysie polityki migracyjnej przekierowuje uwagę na sedno problemu. Lista korzyści płynących z języka włączającego jest długa: dostrzeganie grup marginalizowanych, szansa na dialog międzykulturowy, różnorodność. Są też przeciwnicy, którzy twierdzą, że to nowomowa i bełkot. Alicja nie zgadza się z takim podejściem i na dowód podaje przykład znajomej polsko-nigeryjskiej pary. Ostatnio ich nastoletnia córka pojechała w Bieszczady. Gdy czekała na znajomych na parkingu, podeszli do niej funkcjonariusze – okazało się, że ktoś powiadomił Straż Graniczną, że po miasteczku kręci się „obca”. Czy taka sama reakcja spotkałaby dziewczynę, gdybyśmy o uchodźcach mówili „osoby w drodze”? Ostatecznie większość z nas – jak podpowiada „Leksykon…” – marzy przecież o tym samym – bezpiecznym domu.