Trudno uwierzyć, ale to pierwsza kobieta, którą doceniono za wpływ na wzornictwo przemysłowe. Fakt, że chodzi o szwedzką projektantkę, jest niezwykle symboliczny. Przedmioty, którymi się wsławiła – od sztućców dla osób z ograniczoną siłą rąk po nie tylko wygodne, lecz także estetyczne kule ortopedyczne – na pierwszy rzut oka nie robią oszałamiającego wrażenia. Ale to nie wizualne fajerwerki są ich mocną stroną. Gdy Benktzon zaczynała pracę na przełomie lat 60. i 70., projektowanie praktycznych i zarazem ładnych przedmiotów dnia codziennego specjalnie z myślą o osobach z niepełnosprawnościami, chorych, seniorach czy dzieciach w spektrach autyzmu było nawet nie nowością. Wydawało się wręcz fanaberią. Trzeba było zmiany świadomości, by pojawiła się myśl, że design może stać się częścią budowania nowoczesnego społeczeństwa. 

Rozmawiamy w Berlinie, siedząc pod falującą, przeszkloną taflą sklepienia w centrum kongresowym Axica. Zaprojektował je sam Frank Gehry, więc robi wrażenie – wygląda, jakby unosiło się i żyło. – Nigdy nie myślałam o swojej pracy w kategoriach sukcesu. Ani wcześniej, ani teraz po otrzymaniu nagrody, która mnie ogromnie zaskoczyła. Jeśli już coś uznać za sukces, to że dzisiaj takie podejście do projektowania jest oczywiste – mówi Benktzon. – 50 lat temu wciąż najbardziej liczyły się wygląd i koszt produkcji. Jest przedstawicielką pierwszego (urodziła się w 1946 roku w portowym mieście Nyköping) powojennego pokolenia, które aktywnie wdrażało idee dobra społecznego. Jak opowiada, w latach 60. w Szwecji powstały państwowe instytucje, które zaczęły inwestować w stworzenie bardziej przyjaznego – dziś byśmy powiedzieli inkluzywnego – środowiska. Samą Benktzon, która skończyła studia na Uniwersytecie Sztuk Pięknych, Rzemiosła i Wzornictwa Konstfack pchnął na te tory gościnny wykład, którego wysłuchała na przedostatnim roku. Do Sztokholmu przyjechał wtedy Victor Papanek. Dziś legendarny projektant i autor napisanego w latach 70. manifestu „Dizajn dla realnego świata”. Przekonywał w nim, że konieczne jest wzięcie odpowiedzialności nie tylko za wizualny, lecz także ekologiczny i społeczny aspekt projektowanych rzeczy. 

– To mi otworzyło oczy. Co więcej, praca nad czymś, co będzie miało faktyczne znaczenie, wydała mi się bardziej interesującą perspektywą – wspomina dziś Maria Benktzon. Po studiach z miejsca postanowiła zająć się właśnie nowym designem. Wkrótce znalazła bratnią duszę w młodym projektancie Svenie-Eriku Juhlinie. Równocześnie dołączyła do grupy Ergonomi Design Henrika Wahlforssa i rozpoczęła wieloletnią współpracę z ważnym studiem projektowym Gustavsberg. To dało spore możliwości praktycznego rozwoju. 

Jako jedyna kobieta w tym męskim świecie przyznaje, że wbrew pozorom nie było jej w nim aż tak trudno. – Mocno nastawialiśmy się wtedy na zmiany, czuliśmy ich potrzebę i nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby inaczej oceniać moją pracę ze względu na płeć. Wręcz przeciwnie, moi koledzy rozumieli, że jako kobieta wnoszę dodatkową korzyść w postaci innego spojrzenia – wspomina Benktzon. Efekty tego myślenia – że warto uwzględniać różnice między fizjologią mężczyzn i kobiet – zaczęły owocować. Maria zaprojektowała choćby urządzenie do wstrzykiwania leków dla pacjentów z osteoporozą. Wielu z nich to starsze osoby cierpiące również na zapalenie stawów. Prototyp był wyposażony w górny spust, dla niektórych kobiet trudny do zwolnienia. Benktzon ze swoimi współpracowniczkami odkryły, że boczny wyzwalacz pomaga wykorzystać siłę wszystkich palców w dłoni. Wydawać by się mogło prosty pomysł, ale trzeba było umieć postawić się w pozycji chorych.

Jak rewolucyjne było podejście Benktzon, widać po tym, że  nawet dziś uwzględnianie różnic wynikających z płci wcale nie jest powszechne. Wnikliwie opisała to Caroline Criado Perez w książce „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn”. Nazwała to zjawisko „one size fits-men”, czyli „jeden rozmiar idealny dla mężczyzn”. Jak to w praktyce wygląda? Ano choćby tak, że kolejne smartfonowe flagowce są duże (około 14–15 cm) i ledwo mieszczą się w kobiecych dłoniach. Zaprojektowano je pod kieszenie w spodniach. Tyle że testowano głównie na tych męskich. 

A właśnie na testach i analizach opierała się rewolucja lat 70. w designie. Największą zmianą było sprawdzanie faktycznych potrzeb użytkowników. – Już mój dyplom na studiach oparłam na badaniach przeprowadzonych w szpitalu z dziećmi z niepełnosprawnościami, a konkretnie z protezami rąk. Prowadziliśmy je razem z psychologami, tak by zrozumieć, jak lepiej stymulować umiejętności pacjentów – mówi. Zaowocowało to pionierskimi osiągnięciami. Benktzon i Juhlin z sukcesem zaprojektowali przybory kuchenne, sztućce i przedmioty do higieny osobistej dla osób z ograniczoną siłą rąk lub ruchu. Cel: odzyskanie niezależności. – Jak myślę o tych życiowych sukcesach, to jednym z najważniejszych było to, co powiedział mi pewien mężczyzna z urazem ręki, który nie mógł poruszać nadgarstkiem: że nóż, który zaprojektowałam do krojenia chleba, to najważniejsze narzędzie w jego życiu. A był wcześniej szefem kuchni – wspomina Maria. Mowa o pierwszym na świecie kątowym nożu kuchennym z 1973 roku. Cztery lata później Benktzon i Juhlin wymyślili widelec Knork, przeznaczony dla osób niezdolnych do posługiwania się obiema rękami, a także talerz, który służył do jedzenia i picia. 

Brzmi bardzo użytkowo, tymczasem prace Szwedki znalazły się na wystawie w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej MoMA („Designs for Independent Living”). Nastąpiło to rok po tym, jak stworzyła niekapiący dzbanek do kawy dla skandynawskich linii lotniczych SAS, który był używany w ponad 30 innych liniach na całym świecie. 
Właśnie w prostocie projektów widać, jak mocno odzwierciedlają skandynawski model społeczeństwa opiekuńczego. Kładą nacisk na równość i demokrację, łącząc funkcjonalność, estetykę i silne poczucie etyki. – Maria od lat jest w Szwecji gwiazdą designu. Pracując z nią, nigdy jednak nie miałam poczucia, że nade mną góruje, poucza mnie. Wręcz przeciwnie, wszystko robiła na bardzo partnerskich warunkach, szukając w nas, młodszych od niej, zrozumienia nowych wyzwań, wglądu w potrzeby kolejnych osób – opowiada Ulrika Vejbrink, przez kilkanaście lat projektantka w Veryday, dziś w szwedzkim oddziale międzynarodowej korporacji McKinsey. – Choć nie musiałaby już pracować, jest łącznikiem z pokoleniem seniorów, których potrzeby coraz silniej zaczynamy zauważać w designie – mówi o koleżance.

Faktycznie, Benktzon nie daje odczuć podczas rozmowy, że mam do czynienia z wybitną projektantką. Co chwilę gdzieś odstawia statuetkę, którą dostała z rąk urzędników, a potem przypomina sobie o niej i ze śmiechem zauważa: – Jeszcze się tak skończy, że zgubię albo zapomnę zabrać tę nagrodę. – O czym pani tak myśli, że jest rozkojarzona? – dopytuję. – O córce, która ma wypłynąć po raz pierwszy w rejs wokół Grecji, i o tym, że czas wrócić już do mojego domu nad Bałtykiem, bo dojrzewają pomidory. Maria Benktzon to żywy dowód na to, że może i design nie zbawi świata, ale jest sposobem na to, by stał się on lepszym miejscem. projektantka jako pierwsza kobieta odebrała prestiżową nagrodę w tej dziedzinie.