W piątek Ministerstwo Energii pokazało projekt Polityki Energetycznej Polski na najbliższe kilkanaście lat. Zapowiedziano w nim (ku wielkiemu zdziwieniu) rezygnację z rozbudowy wiatraków na lądzie. Według dokumentu „Polityka energetyczna Polski do 2040 roku”, wszystkie dziś istniejące turbiny wiatrowe mają zostać zlikwidowane do 2035 roku. Ma je zastąpić fotowoltaika, a od 2026 r. - offshore, czyli wiatraki morskie. Polska nadal zamierza inwestować w węgiel, ale jednocześnie zapowiada spadek jego udziału w energii z 80 do 30 proc w 2040 roku. 

Już w 2016 roku wprowadzono tzw. ustawę wiatrakową, która ustanawiała minimalne odległości (1,5-2km od najbliższego domu) pomiędzy wiatrakami, a zabudowami mieszkalnymi, w tym terenami cennymi przyrodniczo. Teraz rząd idzie o krok dalej i chce "wygasić" energetykę wiatrową na lądzie. W opinii ekspertów zajmujących się odnawialnymi źródłami energii (OZE), lądowa energetyka wiatrowa to najtańsza technologia produkcji energii elektrycznej w Polsce. "Rząd zakłada zupełne odejście od lądowej energetyki wiatrowej – i to w momencie, gdy po ostatniej aukcji OZE dostaliśmy potwierdzenie, że jest to najtańsza technologia produkcji energii elektrycznej w Polsce, którą na dodatek mogą w zdecydowanej większości dostarczyć inwestorzy prywatni." – zauważa Aleksander Śniegocki, szef Projektu Energia i Klimat w think tanku WiseEuropa. Czy Polska będzie jedynym krajem w Europie, który zrezygnuje z farm wiatrowych?

Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli w raporcie o rozwoju sektora odnawialnych źródeł energii alarmuje, że Polska może nie wypełnić unijnej dyrektywy, która mówi że do 2020 w Polsce 15 proc. energii powinno być wytwarzane w elektrowniach wiatrowych, solarnych, wodnych lub z biogazu. Z raportu wynika też, że udział OZE w całości produkcji nie tylko nie rośnie, ale zaczął też spadać. W 2016 roku nieznacznie przekroczył tylko 11 proc. i był najniższy od 2013 roku. "W konsekwencji Polska prawdopodobnie stanie przed koniecznością dokonania statystycznego transferu energii z OZE z państw członkowskich, które mają nadwyżkę tej energii. Koszty tego transferu mogą wynieść nawet 8 mld zł." - czytamy w raporcie NIK. To efekt braku konsekwentnej polityki państwa wobec odnawialnych źródeł energii, opóźnienia w wydawaniu przepisów wykonawczych oraz brak stabilnego i przyjaznego otoczenia prawnego dla inwestorów. 

W wyścigu po "zieloną energię" wyprzedzają nas inne kraje UE. Na Łotwie ze źródeł odnawialnych produkuje się prawie 40 procent energii, w Portugalii czy Chorwacji – 30 procent, a w Rumunii około 25 procent. Pełny raport NIK można znaleźć TU.  Za kilka dni w Katowicach odbędzie się szczyt klimatyczny. Pojawi się na nim Stella McCartney. Czytaj więcej!