„Niepotrzebnie uciekłam”. „Dobrze zrobiłaś. Jesteś tu, bo cię skrzywdził”. „Nie uderzył we mnie, tylko w ścianę obok”. „Bił obok, więc zacznie bić i ciebie. Widzisz to? Sku… wiel chciał mnie udusić. Myślisz, że zawsze taki był? Że na pierwszej randce powiedział, że kiedyś mnie udusi? Przemoc narasta jak pleśń”.  To dialog dwóch kobiet, które spotykają się w ośrodku dla ofiar przemocy w serialu „Sprzątaczka” według powieści Stephanie Land, jednym z najchętniej oglądanych ostatnio na Netflixie. Margaret Qualley gra kobietę, która po kolejnym napadzie agresji pijanego partnera wrzuca kilka ubrań do plecaka i ucieka z dwuletnią córką. A potem próbuje stanąć na nogi, borykając się z biedą i przede wszystkim traumą. Nie jest to jednak rzecz o przemocy fizycznej, która – jak widzieliśmy w innym serialu pt. „Wielkie kłamstewka” (HBO) – dotyczy nawet zamożnych rodzin. Problem jest bardziej złożony. Główna bohaterka zostaje wplątana w skomplikowany mechanizm manipulacji w czterech ścianach stojącego na odludziu holenderskiego  domku. Dlatego rodzina, przyjaciele, a momentami nawet ona sama nie wierzą, że partner ją krzywdził. Nie ma śladów, 
nie ma przemocy. Ale nie trzeba żyć na odludziu – bajeczne zdjęcia w mediach społecznościowych, w których blogerka Gabby Petito dzieliła się wrażeniami z podróży po Ameryce, nie uchroniły jej przed czarnym scenariuszem. Dziewczynę znaleziono martwą prawdopodobnie po tym, jak udusił ją partner, z którym razem zwiedzali parki, a także – jak potem wyszło na jaw – intensywnie się kłócili. Zarówno fikcyjne seriale, jak i ten rzeczywisty, rozgrywający się w mediach prowokują pytania: czy można przewidzieć, że mężczyzna, z którym planujemy wspólne życie, nas skrzywdzi? Jak dostrzec zalążek przemocy na etapie plamki pleśni, zanim rozleje się po związku, odbierając zdrowie psychiczne, chęć do życia, a nawet i samo życie? 

Książę nie z tej bajki 
Martę (imiona zmienione), dziś 35-letnią account managerkę, pierwszy raz coś tknęło, gdy Adam, z którym zaczęła się spotykać na studiach, opowiedział jej o traumatycznych relacjach z ojcem, w tym samym zdaniu wyznając miłość i zapewniając, że nigdy Marty nie uderzy. A potem się popłakał, twierdząc, że to ze szczęścia, bo w końcu znalazł bratnią duszę. W ten sposób, ledwie po kilku tygodniach randkowania, zadeklarowała, że zaopiekuje się chłopakiem. Taka postawa jest częsta wśród ofiar przemocy, które z czasem potwierdzają, że od początku znajomości wszystko działo się zbyt szybko. Partner skracał dystans, osaczał, wypytywał o bolesne wspomnienia i dzielił się wyznaniami wzbudzającymi, tak jak w przypadku chłopaka Marty, współczucie. Kamila, 32-letnia farmaceutka, też nie wyczuła podstępu, gdy jej partner wypił za dużo wina i krzyczał w parku, że zamknie ją w złotej klatce. Przykryje szklanym kloszem jak Mały Książę swoją Różę tylko po to, by ukryć jej piękno przed wzrokiem innych mężczyzn. Wybuchnęła śmiechem, ale dobrze zapamiętała słowa Jacka – mimo wszystko wydawały się romantyczne. I odległe od skojarzeń z przemocą, której sygnały można wyłapać już na pierwszych randkach. Problem w tym, że są to na ogół spektakularne gesty, o których marzy wiele kobiet wychowanych na stereotypowych rolach płci i bajkach o rycerzu na białym koniu. Bo czy bukiet kwiatów wysłany do pracy, niezapowiedziane wizyty pod pretekstem wręczenia croissantów na śniadanie lub SMS-y pisane kilkanaście razy na dobę wróżą coś niepokojącego? 

– Owszem – potwierdza Katarzyna Nowakowska, psycholożka i traumatolożka z Fundacji Feminoteka. Dla jasności: nie każdy bukiet oznacza, że mamy do czynienia z przemocowcem. Ale teatralne gesty, szumne deklaracje, szaleńcze wyznania miłości, a także chorobliwa zazdrość 
i cenne upominki wręczane koniecznie w obecności świadków, to niekoniecznie miłosna fantazja. Częściej – próba szybkiego wplątania kobiety w relację podległości. A to przeciwieństwo partnerstwa. Jak odróżnić romantyzm od manipulacji? Najprostsza odpowiedź brzmi: pozbyć się złudzeń i zaufać intuicji. Jeśli coś jest zbyt piękne, by było prawdziwe, może być podszyte kłamstwem. Dlatego Katarzyna Nowakowska radzi, by właśnie na początku związku odpowiedzieć sobie na parę pytań. Jak partner reaguje na krytykę? Czy umie przyznać się do błędu i przeprosić? Czy przerzuca winę na innych? Jak prowadzi samochód – czy trąbi, zajeżdża drogę? Czy o innych ludziach, również byłych partnerkach, wypowiada się z szacunkiem? 

Samo nie minie
Kolejny krok w przekraczaniu granic to pierwsze złośliwe uwagi przy znajomych: „Wybaczcie brudną łyżeczkę, moja dziewczyna nie umie nawet wstawić naczyń do zmywarki”. Pogardliwe gesty, wyzwiska: „Jesteś nikim”. Coraz głośniejsze krzyki lub przeciwnie, mówienie zdań mrożących krew w żyłach zimnym, opanowanym tonem. Wszczynanie awantur pod byle pretekstem – tu akurat kampania z 1997 roku, której hasło, często wyśmiewane, weszło do życia codziennego – „Bo zupa była za słona” – trafiła w punkt przemocowej relacji. Wybór: ratować siebie czy związek, bywa pozorny. Sprawcy mają najczęściej silne zaburzenia w obszarze emocji i wykazują cechy socjo- lub psychopatyczne. Do tego są podatni na nałogi, bo żeby poradzić sobie z rozładowaniem napięcia, sięgają po używki. Żeby to zmienić, potrzebna jest psychoterapia, często leczenie psychiatryczne, ale przede wszystkim chęci i determinacja ze strony sprawcy. Ani partnerka, ani nikt z otoczenia nie jest w stanie zahamować jego wybuchów złości i zmodyfikować wzorca zachowań, nawet chodząc wokół przemocowca na palcach, gotując mu pyszne zupy i współczując trudnego dzieciństwa.

Gasnący płomień
Marta – dziś z kilkunastoletnim stażem w związku, już sama nie wie, co robić, żeby Adam przestał się czepiać. Stara się, ale chyba musi być jeszcze uważniejsza. Przecież wszyscy widzą, jaki jest wspaniały – żegluje z ich córeczką po Mazurach, organizuje dla przedszkolaków imprezę na Halloween, a przy znajomych wręczył jej kluczyki do nowej skody, czule głaszcząc po głowie i żartując, że w końcu przestanie „robić syf” w jego SUV-ie. Tylko ona się nie śmiała. Przed oczami stanęło jej wspomnienie, gdy na tylnym siedzeniu znalazł odkręcony mus owocowy niedojedzony przez córkę. Szarpnął Martę za włosy, zabrał kluczyki i za karę zabronił wozić dziecko samochodem. Przez cały listopad jeździła o siódmej rano do żłobka na rowerze, wożąc w foteliku opatuloną trzylatkę. Wtedy było jej przykro, ale dziś to rozumie – przecież w każdym związku zdarzają się ciężkie chwile. Takie czasy, tłumaczy, wszyscy jesteśmy bardziej nerwowi. – „Jestem ofiarą przemocy” – trudno powiedzieć to głośno, np. stając przed lustrem. Ale żeby przerwać spiralę krzywd, konieczne jest zrobienie pierwszego kroku, czyli nazwanie sprawy po imieniu – uważa Katarzyna Nowakowska. Według szacunków Centrum Praw Kobiet około 800 tysięcy Polek doświadcza przemocy ze strony partnera lub męża. Wiele z nich przez lata znosi szyderstwa, wyzwiska, krytykę, nie wierząc, że może być inaczej. Pozbawione poczucia własnej wartości i bezpieczeństwa, winy szukają w sobie. Skoro czują, że cierpią, dlaczego nie zerwą związku? Winny jest tzw. gaslighting, stosowany nie tylko przez samego sprawcę, lecz także otoczenie. Termin został zainspirowany sztuką teatralną z lat 30. o tytule „Gasnący płomień”. Główny bohater próbował doprowadzić żonę do obłędu, zwiększając bądź zmniejszając płomień lamp gazowych w domu, jednocześnie wmawiając jej, że w mieszkaniu jest co dzień tak samo jasno, a ona ma halucynacje. Od tamtej pory niewiele się zmieniło – sprawcy przemocy wciąż rujnują psychikę swoich ofiar. „Przesadzasz”, „histeryzujesz”, „tylko ci się wydaje” – dziś także słyszą kobiety, gdy odważą się opowiedzieć swoją historię. Trudno się dziwić, że w końcu zaczynają wierzyć, że problem tkwi w nich. 

Bombardowanie miłością
Tarapaty zaczęły się wtedy, gdy Marta zaszła w ciążę. To częsta sytuacja, kiedy agresja drugiej strony przybiera na sile, bo kobieta jest na słabszej pozycji. Adam wyrzucił Martę z domu, a po trzech dniach, przepraszając, tłumaczył, że wybrała zły moment na ogłoszenie nowiny – miał w pracy stres, a wiadomość o dziecku była szokiem. Kilka dni po porodzie z całej siły pchnął partnerkę na fotel. Potem znowu się usprawiedliwiał, że niemowlę płakało przez klika godzin, a ona nie umiała go uciszyć – kto by to wytrzymał? Czy Marta chciałaby odejść? Sprawy zaszły za daleko 
– dziecko, kredyt mieszkaniowy. Poza tym jest całym światem dla męża – tak przynajmniej mówi, gdy przeprasza za kolejną awanturę. Bo po burzy wychodzi słońce. I dla tych dobrych chwil jest gotowa przeczekać każdy sztorm. Bombardowanie miłością, czyli miesiąc miodowy w tzw. kole przemocy, na zmianę z poniżeniem, pogardą i złością – to klasyczne metody działania sprawców. Sprzeczne sygnały, które dostaje partnerka, powodują dysonans poznawczy i dezorientację. Badania naukowe pokazują, że nie tylko ludzie, ale w ogóle ssaki nie radzą sobie emocjonalnie ze świadomością, że ta sama osoba, która kocha i dba, za chwilę może skrzywdzić. Ofiary przemocy, skupiając się na pozytywach, wypierają złe wspomnienia. I zaklinają rzeczywistość, myśląc, że jeśli tylko on przestanie bić, pić lub zdradzać (tu można wstawić dowolne tłumaczenie), nic złego się więcej nie zdarzy. Aż do następnego razu. Kamila dawała narzeczonemu „ostatnią szansę” nieskończoną liczbę razy. Na przykład wtedy, gdy na wakacjach podczas kłótni zamknął ją na noc na balkonie. Albo gdy kupiła nową sukienkę, którą kazał zwrócić, bo uznał, że wygląda w niej jak dziwka. Zresztą od zawsze był zazdrosny – o kolegów z pracy i zdjęcia na Instagramie, nawet te, na których miała kask narciarski. Dla świętego spokoju skasowała konto. Ale nie skasowała znajomości – wyszła za Jacka za mąż. Gdy krótko po ślubie pijany wpadł na imprezę świąteczną w jej firmie i chciał pobić szefa, twierdząc, że z nią flirtuje – pękła. Spakowała walizkę, zerwała znajomość. Nie na długo. Kilka dni później interweniowali rodzice i znajomi, a brat męża pytał z wyrzutem, kim trzeba być, żeby nie wesprzeć partnera w walce z nałogiem? I Kamila wróciła. – „Żałuję, że nie odeszłam wcześniej” – większość moich klientek powtarza to zdanie – mówi prawniczka Izabela Lech z warszawskiej kancelarii Synergia Adwokaci, specjalistka od prawa rodzinnego i karnego. Bicie, straszenie i stalking to w spornych sprawach niechlubny standard. Ofiary nękania z reguły nie opowiadają o swoich doświadczeniach. Wstydzą się, obawiają zemsty oprawcy. I słusznie, bo badania mówią, że do największej liczby morderstw dochodzi w ciągu kilku tygodni od zerwania przemocowej więzi. Poza tym sprawcy często robią wszystko, żeby odseparować ofiarę od otoczenia – skłócają z rodziną, nastawiają negatywnie do przyjaciół. Skutek jest taki, że nie ma świadków, którzy widzieliby albo chociaż słyszeli, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Dlatego Izabela Lech radzi, żeby zbierać dowody przemocy. Choćby pisać mejle lub pamiętnik – łatwiej dzięki temu uzyskać obiektywny wgląd w to, co się dzieje w związku. Czy Kamila chciałaby się rozwieść? Oczywiście, ale nie teraz, nie dziś, jeszcze trochę wytrzyma. Nieraz groził, że jeśli to zrobi, zabije najpierw ją, potem siebie. Zresztą dokąd ma uciec? A jeśli znowu nie wytrwa? Lepiej nie próbować. Przeczekać najgorsze i żyć nadzieją, że pewnego razu jakimś cudem się od niego uwolni. Żałuje tylko, że się z nim w ogóle związała.
 

Telefon przeciwprzemocowy Feminoteki, poniedziałek–piątek, godz. 11–19, 888 88 33 88

Niebieska Linia, całodobowo, 800 120 002