Sztuczna wyspa z butikiem Louis Vuitton. fot. Fotolia.

Masz chwilę wolnego? Idź na zakupy. Chcesz się spotkać z przyjaciółmi – idź na zakupy. – Let’s go shopping! – rzuca po angielsku, który razem z malajskim, tamilskim i chińskim jest tu językiem urzędowym, mój singapurski kumpel Dong. – Wszystko jedno, co się kupuje, byleby miało metkę. I najlepiej, żeby to była torebka! – śmieje się Dong. Na potwierdzenie tych słów zabiera mnie na Orchard Road, ulicę, która jest Piątą Aleją i Polami Elizejskimi w jednym. Prosta jak strzała, ocieniona drzewami o rozłożystych koronach, a na niej sklepy wszystkich wielkich marek: Chanel, Bottegi Venety, Cartiera z fontanną przed wejściem, luksusowe galerie handlowe, jak Ngee Ann City, z marmurami i klimatyzacją, którą w tym lepkim upale naprawdę się docenia. Przy Orchard Road są aż cztery butiki Diora. No i jest oczywiście ukochany przez Azjatki Louis Vuitton, którego witryna lśni pod fasadą z podświetlonej na niebiesko fali giętego szkła. – Jeszcze do niedawna, gdy pojawiała się nowa kolekcja, kolejka wiła się wzdłuż ulicy! – opowiada Dong. Klienci nie mieścili się w środku, mimo że butik jest piętrowy. I można było kupować tylko po dwie torebki naraz.

Problem się rozwiązał, gdy rok temu z wielką pompą LV otworzył… swoją wyspę. Najnowszy sklep wygląda jak wynurzający się z wód zatoki czarny, szklany kryształ, który nocą, podświetlony, lśni niczym szlachetny kamień. Do tej świątyni LV prowadzi drewniany pomost i podwodny tunel.