fot. Fotolia

KRABOWY IDEAŁ

Z różowym drinkiem Singapore Sling w dłoni siedzę w barze Lantern na dachu hotelu Fullerton Bay, naprzeciwko hotelu Marina Bay Sands. Jego charakterystyczny kształt szybko stał się nowym znakiem rozpoznawczym Singapuru, zastępując tryskającego wodą z lwiego pyska Merliona. Podobnie jak bary na dachach z widokiem na miasto wyparły te klasyczne. Do Long Baru hotelu Raffles, najstarszego w Singapurze, gdzie wymyślono drink Singapore Sling, chodzą już tylko turyści. A Singapurczycy? Gdy tylko się ściemni i upał ciut zelżeje, myślą o tym, co by tu zjeść. A że kuchni w Singapurze jest tak wiele jak typów rysów twarzy, można tu zjeść zarówno doskonałe sushi, jak i indyjskie curry, malezyjską laksę, chińskie pierożki wonton czy kaczkę po pekińsku. Jak wygląda ten róg obfitości, przekonuję się w Lau Pa Sat. Pod stalowym, wiktoriańskim dachem kryje się niemal 50 stanowisk z azjatyckim jedzeniem. W porze lunchu okupują je garniturowcy z okolicznych biur, wielu z nich przychodzi też po pracy. Wieczorem ulice na tyłach są zamykane i pojawiają się na nich grille, rożny, stoliki. W kłębach aromatycznego dymu sprzedawcy podają sataye, maleńkie szaszłyki polane sosem z orzeszków arachidowych, przysmak z Indonezji. Uchodzą za najlepsze w mieście.