Tekst: Julia Lachowicz / Traveler

 

Na stolik w restauracji Noma w Kopenhadze czeka się cztery miesiące. A minuta spóźnienia w wysłaniu e-maila rezerwacyjnego przekłada wizytę o kolejne tygodnie. Od dawna smakosze z całego świata przyjeżdżają do stolicy Danii tylko po to, by zjeść tu kolację. Od trzech lat dołączyły do nich rzesze turystów, którzy na swojej liście chcą odznaczyć kolejny punkt: odwiedziny w najlepszej restauracji świata według rankingu S.Pellegrino „The World’s 50 Best Restaurants”. Pieczę nad potrawami sprawuje tu sam René Redzepi, najlepszy szef kuchni na świecie. Posiłek dla jednej osoby kosztuje tysiąc złotych, ale chętnych nie brakuje. Nie spodziewajcie się jednak marmurowych wnętrz, porcelanowej zastawy czy kelnerek na wysokich obcasach. W Nomie usadzą was przy prostym drewnianym stole. Nad głowami będą wisieć stare portowe belki, a surowe ściany będą wyglądać, jakby nigdy nie były malowane. Zaskoczenie nie kończy się na wystroju. Zamiast krewetek, małży, gęsich wątróbek i modnej ostatnio posypki z jadalnego złota w menu prężą się śledzie, halibuty, marchewki i leśne borówki. Wszystko sezonowe, podane z wyczuciem i prostotą, ekologiczne i na wskroś skandynawskie. Takie jak sama Kopenhaga. Po udanej kolacji z siedmiu dań u Redzepiego pora na spacer lub przejażdżkę rowerem. Sztucznie usypana wyspa Christianshavn, na której mieści się Noma, pełna jest domów wyrastających nad samymi kanałami. Dzielnica słynie z barokowego kościoła Najświętszego Zbawiciela. Z jego wieży można podziwiać panoramę miasta. I Christianii. Tę ostatnią, zwaną też Wolnym Miastem, znają wszyscy hippisi Europy. Powstała w 1971 roku na terenie byłych koszar jako niezależna dzielnica. Nie podlegała więc prawu duńskiemu ani europejskiemu. Przyciągała squattersów i artystów, ale także narkomanów i prostytutki. Stanowiło to coraz większy problem dla duńskich władz. Dlatego wolność mieszkańców Christianii jest od kilku lat ograniczana. Działki w dzielnicy są sprzedawane inwestorom, a mieszkańcy przesiedlani. Z dzielnicy graffiti i blaszanych domów pozostało już tylko wspomnienie.

 

Zakupy z królową

Strøget znaczy „prosty”. Taki jest jeden z najdłuższych deptaków Europy, który nosi tę nazwę. Taki jest też wystrój tamtejszych sklepów i kawiarni. Zawsze zatłoczona Café Norden to idealne miejsce na spróbowanie rozgrzewającego glöggu czy æbleskiver, puszystej naleśnikowej kulki. Kopenhaga to także zakupowy raj. Galerie handlowe, takie jak Illums Bolighus przy Strøget, wyglądają jak muzea. Można w nich usiąść na fotelu „mrówce” projektu Arnego Jacobsena, docenić doskonałość wykonania zabawek drewnianych Kaya Bojesena czy pomysłowych lamp Normann Copenhagen. Na luksusowe zakupy najlepiej iść do słynnego domu towarowego Magasin du Nord, duńskiego krewnego Harrodsa czy Galeries Lafayette. Wybudowano go w 1870 roku. Można tu dziś znaleźć ubrania z kolekcji duńskich projektantów – suknie Jespera Høvringa, apaszki Becksöndergaard czy T-shirty Day Birger et Mikkelsen. Kto od mebli i ubrań woli porcelanę, odnajdzie się w firmowym sklepie Royal Copenhagen. Markę powołała do życia królowa Juliana Maria brunszwicka w XVIII wieku. Jeżeli skusicie się na zakup zastawy z logo trzech fal, nie przejmujcie się kurczącą zasobnością portfela. Na tej porcelanie jada duńska królowa. I niekoniecznie są to tradycyjne modele z XIX wieku. Monarchowie są bowiem nowocześni. Po stolicy jeżdżą na rowerach, dzieci posyłają do państwowych szkół i sami robią zakupy. Jeżeli dopisze wam szczęście, na Strøget spotkacie następczynię tronu, księżną Marię Elżbietę.

 

Czytaj dalej >>>