Dusza ciągnie tam, skąd płynie ukojenie

Podróże są bardzo ważnym elementem mojego życia. Już od dziecka rodzice zaszczepiali we mnie chęć do zwiedzania świata i poznawania innych kultur. Tańcząc w zespole ludowym Algi, miałam przeogromną, jak na tamte czasy, możliwość eksplorowania świata. Za każdym razem, kiedy czuję, że to nie jest to, że... nie mogę się odnaleźć - wyjeżdżam. Ale nie traktujcie tego jako ucieczki przed światem czy problemami. Paradoksalnie to właśnie spotkanie się sam na sam ze swoimi emocjami pozwala poukładać w głowie wiele rzeczy, również tych najbardziej osobistych. 

Ostatni rok nie był łatwy pod względem zawodowym. W życiu aktora nie ma czegoś takiego, że... zrobiło się już wszystko. Zresztą - nigdy w takim miejscu nie chciałabym się znaleźć. Dlatego kiedy spadła mi produkcja filmowa, na którą naprawdę czekałam, nie ukrywam... nie mogłam się odnaleźć. A mój zawód, choć niekiedy ciężki, niepewny i frustrujący, daje ogromną możliwość dłuższego oderwania się od jakiś niedogodności. Zapakowałam więc plecak (i swoje emocje), kupiłam bilet i... wyleciałam. Zawsze interesowały mnie dalekosiężne wyprawy i tak było też tym razem. Uważam, że podróże kształcą na każdej płaszczyźnie i potrafią uleczyć duszę, otworzyć oczy i pokazać świat z innej zupełnie perspektywy. Często również dzięki na pozór obcym kulturom, które nagle okazują się tak bliskie sercu. Tym oto sposobem trafiłam najpierw do Peru, a następnie do Kostaryki.

Podróże mają terapeutyczny wymiar. Kiedy jesteśmy wyciągnięci z kontekstów, w których żyjemy codzienne, czy z tego, kim jesteśmy w danym miejscu, pozwalają nam otworzyć się na nowe możliwości i na nowo odkryć swój potencjał. Bardzo potrzebowałam w taki symboliczny sposób zakończyć 2022 rok. Dlaczego wybór padł na Peru i Kostarykę? W Nepalu usłyszałam kiedyś, że dusza człowieka zawsze ciągnie tam, skąd na dany moment może uzyskać pewnego rodzaju ukojenie. Zawsze kieruję się tym, wybierając destynację. I nigdy mnie to nie zawodzi.

Od czego zacząć wyprawę do Peru?

Od chęci! Przed wylotem opracowałam sobie wszystkie potencjalne bazy noclegowe, miejsca do których chcę jechać. A jak wyszło? Dużo bardziej spontanicznie i tak naprawdę wszystko działo się na bieżąco, więc zaczęłam i właściwie poprzestałam na rezerwacji hotelu w Limie, zaraz po przylocie. Zdecydowanie polecam rozglądanie się "tu i teraz”. Wśród obecnych możliwości i technologii nie ma z tym praktycznie żadnego problemu, a daje to człowiekowi szansę poznania jakiegoś miejsca bardziej. Podróżny nie jest zobowiązany wtedy wcześniejszą rezerwacją i może eksplorować. Nie ma się też co martwić o ewentualny nocleg, ponieważ infrastruktura dla turystów w Peru jest dosyć bogata, więc nie ma problemu ze znalezieniem różnych opcji, i to na każdą kieszeń. 

Peru pod każdym względem oferuje też dostęp do natury (tak mocno kojącej akurat moje serce) - od oceanów po góry i jeziora. A miłośnicy natury? Cóż... odkryją pewne rzeczy na nowo. Peruwiańczycy mają inny stosunek do natury, tworząc z nią relacje polegające na  wymianie, na traktowaniu przyrody globalnie jako żywej istoty, co jest tam mocno osadzone kulturowo, społecznie. I totalnie oczyszczające! 

Miejsca, które warto zobaczyć w Peru


1. ŚWIĘTA DOLINA INKÓW

Uprzedzam, że to zestawienie bardzo subiektywne, ale będzie zawierać też miejsca popularne. Takie jak Święta Dolina Inków, która zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Dlaczego? Odwiedzenie jej było dla mnie jednym z nieosiągalnych marzeń, o których czytało się w książkach od historii. Tam prowadziły mnie też dziecięce fantazje i legendy, które mi kiedyś opowiadano... czysta magia! Dla mieszkańców Peru to miejsce jest święte, pielgrzymują do niego, celebrują tam przeróżne święta. Miejsce totalnie uświęcone i namaszczone - czuć to z każdej strony. Dlatego samo bycie tam jest fascynujące i można w nim doświadczyć pewnego rodzaju mistycznej drogi, jednocześnie uprawiając trekking i stykając się z historią, miejscem kultu i czci.

Biura turystyczne, które oferują wycieczki na Machu Picchu czy zwiedzanie Świętej Doliny Inków oraz różnego rodzaju trekkingi są tutaj naprawdę na dobrym poziomie. Odbierają turystę z hotelu, oferują jedzenie w pakietach wycieczkowych, jest się zaopiekowanym również pod względem przewodnika, który wszystko wytłumaczy i pięknie opowie. 

Oczywiście, tak jak wspomniałam, jest to dosyć popularne miejsce. Największą ofertę lokalnych biur podróży można znaleźć w Cuzco, czyli w bazie wypadowej do Świętej Doliny. I pomimo popularności tego kierunku, uwierzcie - nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaszyć się tam na dłużej. Z pewnością będziecie mieć co zwiedzać i czym się zachwycać - gdziekolwiek się nie odwrócicie. Stąd można udać się, np. do ruin Sacsayhuamán na zachód słońca czy odwiedzić świątynię Księżyca, która częściowo zlokalizowana jest w jednej ze ścian po drodze. Zdecydowanie polecam także zobaczyć świątynię słońca, czyli Coricancha. Wśród lokalnych wierzeń jest ona poświęcona najwyższym bogom inkaskiego panteonu. Wędrując w stronę Machu Picchu, podziwiać będziecie widoki, które są nie do opisania. Po drodze można odkrywać też klimatyczne miasteczka, takie jak Pisac czy Ollantaytambo. Ale tutaj uwaga na czas - jeśli na tę wycieczkę macie przewidziany jakiś limit. Urok tych miejsc jest tak ogromny, że można tam przesiadywać godzinami.

2.    JEZIORO TITICACA

fot. archiwum prywatne Kasi Zawadzkiej

Na własną rękę udałam się na wyprawę do jeziora Titicaca, które też tak bardzo mnie pochłonęło, że zmieniłam plany i  4 dni, które miałam tam spędzić zmieniły się w ponad tygodniową wycieczkę. Otworzyłam się na wskazówki, które zauważałam po drodze i na ludzi, których poznałam na łódce kierującej mnie do hostelu na Isla del Sol, czyli najważniejszej dla Indian wyspie. Poczułam tam wyjątkowość tego miejsca, z której chciałam jak najwięcej się nauczyć. Komfort podróży, na którą przeznaczyłam sobie łącznie trzy miesiące, dał mi niesamowite poczucie, że mogę robić to co chcę, gdzie chcę i zwiedzać w totalnie spontaniczny sposób. 

A to jezioro jest bardzo wyjątkowe i traktowane jako święte, zwłaszcza dla zamieszkujących Boliwię i Peru Indian Ajmara i Keczua. Tak też traktują wyspę słońca, czyli wspomnianą Isla del Sol. Ludzie żyją tam w symbiozie ze zwierzętami i roślinami. Mają ogromny szacunek do Pachamamy, czyli Matki Ziemi. I muszę przyznać, że to jedno z tych miejsc, gdzie turystyka niemal nie dociera. Na wyspie nie mam ani jednego samochodu czy motocykla, obowiązuje tylko ruch pieszy. Poczułam tam harmonię, której chyba nigdy w życiu nie zaznałam aż w takim wymiarze. Do tego jezioro emanuje spokojem, mogłabym opisać, epatującym jakąś świętością. Dla rdzennych mieszkańców Peru wszystko zaczęło się właśnie na jeziorze Titicaca. Można tam znaleźć wiele miejsc poświęconych ich bogu, który się wyłonił z tego jeziora. Tam też ponoć powstała cała cywilizacja, która według lokalnych wierzeń rozeszła się dalej i stworzyła wielkie imperium. 

A że kocham zachody słońca (a te na jeziorze Titicaca szczególnie - jest w nich coś mistycznego), to będąc tam, nie ominęłam ani jednego takiego momentu! To mój podróżniczy rytuał. Podczas jednego z nich wzięłam udział w przepięknej ceremonii Despacho, która jest bardzo popularna w tamtych rejonach. Na czym polega? W szamańskiej tradycji ta ceremonia pomaga nawiązać właściwą relację człowieka ze światem natury, pogłębić wspólnotę i jedność. I choć dla Europejczyków tego typu rytuały mogą wydawać się pogańskie, to, podchodząc do nich z otwartą głową, możecie poczuć się po takim procesie po prostu lżej. Niezależnie od tego, w co wierzycie, a co wydaje Wam się “nie z tej ziemi”.

3.    Podróż po lesie amazońskim

Wybierając się do Peru, wiedziałam, że muszę poznać chociaż cząstkę dzikiej natury w postaci choć fragmentu lasu amazońskiego. Do tej pory niezbadane są tam wszystkie rośliny. Dla mnie las jest takim miejscem, w którym wypoczywam i ładuję swoje baterie. Przebywanie z roślinami bardzo dobrze na mnie wpływa. Poczułam tam niesamowitą energię a już samo obserwowanie, jakie rdzenni mieszkańcy mają z nimi relacje, było czymś, czego w Europie raczej się nie dozna. Peruwiańczycy traktują rośliny jak żywe istoty. Dostarczają im pożywienia, pomagają leczyć schorzenia, dają im to, czego potrzebują ich organizmy. Poznawanie tego aspektu ich kultury sprawiło, że poczułam ogromną chęć na zgłębienie, co z tego zakresu najlepiej wpływa na nas - Słowian. 

W tym miejscu spędziłam dwa tygodnie. I uważam, że każda poprzednia część mojej wyprawy przygotowywała mnie na to, aby odkrywać las amazoński. Na tyle, ile pozwalał nam na to przewodnik i... sam las. Bo jest to miejsce, które zachwyca, ale jednocześnie budzi pewien niepokój. Zwłaszcza w nocy, kiedy przebywając w bungalow miałam wrażenie, że coś zaraz mnie odwiedzi. Trzeba się do tego przyzwyczaić i docenić to, że w tym miejscu to ludzie są gośćmi. Nigdy na odwrót. 

Należy docenić też sam fakt tego, że dżungla jest takim organizmem, w którym jest dużo dobrego, ale też sporo niebezpieczeństw, które naprawdę mogą Cię zabić. I to na każdym kroku. To budzi ogromny respekt przed największym lasem tropikalnym na świecie. Przewodnicy, z którymi się tam jedzie, mają ten szacunek wypracowany. Wielu z nich składa specjalne ofiary (w postaci kawy, tytoniu czy jedzenia), aby las dobrze przyjął odwiedzających. To naprawdę inny wymiar doświadczania. Nawet tubylcy zdają sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństwa, które tam czyha i mają do tego ogromne poszanowanie. 

4. Marcahuasi, czyli Kamienny Las

Zdecydowanie miejsce godne polecenia! Choć jest to lokalizacja jedynie dla wytrawnych turystów, którzy nie boją się survivalowych warunków i są żądni przygód. 
Ten kamienny las wzbudza wiele kontrowersji – dla jednych jest to dzieło natury, która stworzyła w skałach, tzw. antropomorficzne wizerunki, a dla innych... pozostałość po dużo starszej “cywilizacji – matki” zwanej Masma, którą podejrzewa się o kontakt z obcymi. I jak niektórzy twierdzą, istnieje tutaj wiele doniesień o lokalnych wizytach UFO. Inna legenda związana z tym miejscem wskazuje na to, że płaskowyż to dawna siedziba bogów.

Najbardziej charakterystycznym punktem Kamiennego Lasu jest tzw. Pomnik Ludzkości. Jednocześnie to najbardziej rozbudowana gra w złudzenia. Z jednej strony zobaczyć można człowieka Zachodu, z drugiej – Bliskiego Wschodu. Wyróżniają się rysami i wielkością. Cały monument ma w sumie aż czternaście twarzy, z czego niektóre widoczne są tylko w świetle księżyca... W tym skalnym lesie można też ujrzeć Sfinksa czy lwy morskie, wielbłąda a nawet afrykańską królową. A jaka jest prawda co do postaci? Może sami przekonacie się na własnej skórze...

Wspominałam o survivalowych warunkach, ponieważ spanie pod namiotami, długa i wymagająca wędrówka z pewnością nie sprawdzi się dla każdego, choć nawet niewprawionym turystom może dać sporo radości, a także poczucie wolności. A niebo... niebo tam jest totalnie rozgwieżdżone i spektakularne. Chyba najpiękniejsze gwiazdy, jakie w życiu widziałam są właśnie nad Marcahausi.

Jeśli ktoś z Was planował podróż do Peru, to myślę, że jest to miejsce godne uwagi, zwłaszcza, że nie jest takie komercyjne i turystyczne. Robi wrażenie i na pewno rozbudza wyobraźnię.

Co dało mi Peru?

Niewyobrażalny spokój ducha. I rutynę dnia, w której stawiam siebie na pierwszym miejscu. Co dzień miałam takie założenie, że faktycznie jadę tam też po to, żeby jednak do tego swojego życia wciągnąć na stałe rytuały związane z jogą czy z medytacją. Gdziekolwiek bym nie była, zaczynałam dzień od jogi, praktykowałam także medytacje wieczorne. To było dla mnie bardzo ważne, bo wiedziałam, że taka rutyna pomoże znaleźć mi to, po co do Peru się udałam. Najlepsza joga? W Świętej Dolinie Inków!  A najlepsza medytacja? Nad jeziorem Titicaca! 

Kostaryka, która okazała się moim wytchnieniem

Wiedziałam, że dwumiesięczną wyprawę po Peru zakończę odpoczynkiem ciała i ducha w Kostaryce. Nie ma co ukrywać, że podróż z plecakiem po wymagającym fizycznie terenie Peru była bardzo aktywną formą spędzania czasu. Chciałam tę całą podróż zakończyć nad oceanem, który kocham całą sobą. 

Kostaryka zawsze była moim podróżniczym marzeniem. Ciągnął mnie tam też aspekt natury, bo pod tym względem Kostaryka jest spektakularna. Na tak małej przestrzeni znajdziecie aż 72 parki narodowe!

Pełne dwa tygodnie spędziłam w miejscu, w którym zakochałam się od razu. Była to Zunya, czylimiejsce niedaleko miasteczka Santa Teresa. Ludzie, którzy przyjeżdżają tam, zdecydowanie robią to w konkretnym celu. Można tam naprawdę odnaleźć siebie. Dlaczego? Ponieważ miejsce ma w ofercie bardzo bogatą opcję różnych aktywności od jogi po pracę z głosem, pracę z dźwiękiem czy oddechem. To praca z energią i z ciałem. I mam poczucie, że jest to miejsce właśnie takie, w którym człowiek odradza się na nowo i łączy z powrotem do jakiegoś centrum zasilania. Ludzie, których poznałam tam są piękni - i duchowo i fizycznie. I jeśli miałabym wyprowadzić się zagranicę, nie tylko po to, aby co jakiś czas zdobyć nowe doświadczenie, ale aby po prostu gdzieś żyć... to byłaby to właśnie Kostaryka!

Must haves i must try Peru i Kostaryki

Jedzenie:

Choć kocham jedzenie wegetariańskie, muszę zaznaczyć, że w Peru nie jest z tym najłatwiej. Jednak, jeśli na nie natraficie... to przepadniecie! Ciekawostka: w jednym z lokalnych bistro zamawiając wegetariańskie danie dostałam danie z kurczakiem. To częsta praktyka, ponieważ drób nie jest tam uważany jako “święte mięso” i je się go naprawdę dużo. Owoce, warzywa - to zupełnie inny wymiar smaku. Próbujcie lokalnych dobrodziejstw, a jeśli jecie mięso - z pewnością będziecie mieć jego ogromny wybór.
Z Kostaryki nie wracajcie bez kawy. To, jaki ma aromat, smak, jest naprawdę na wagę złota. To moje odkrycie!

Pamiątki:

Niezależnie od wewnętrznych wierzeń, spróbujcie użyć aqua de florida. Czym jest ten specyfik? To szamańska mieszanka ziół i olejków eterycznych, która pomaga oczyścić aurę i wyrównać energię. Dla większych sceptyków - pachnie to po prostu obłędnie, więc będzie genialną teleportacją do wspomnień z podroży.

Pochylcie się także nad kryształami, które zawierają w sobie tę niesamowitą energię świętych miejsc. Polecam także olejek kakaowy, który stosuje się do medytacji, do pracy z czakrą serca i wspierania stanów depresyjnych, związanych z pogodą, brakiem słońca i po prostu gorszym samopoczuciem.  A dodatkowo... to afrodyzjak! 

I oczywiście last but not least - sweter z wełny alpaki, który w zimowe miesiące porządnie Was ogrzeje!


Po podróży z dużo większym spokojem nastrajam się na to, co przyniesie życie, również to zawodowe. Mam nadzieję, do zobaczenia niedługo na dużych ekranach! Może nawet tych w... Peru? 😉 Na koniec wyprawy dostałam tam pewną propozycję, trzymajcie kciuki!

A jeśli macie ochotę poznać nieco bliżej Amazonię, Peru i Kostarykę, zapraszam gorąco na mojego Instagrama, gdzie dostępne są nie tylko moje podróżnicze wspominki: