O Meli Koteluk:

Tomasz Krawczyk "Serek" (gitarzysta, na zdjęciu drugi od lewej): Podstawowa różnica między zespołem całkowicie męskim a koedukacyjnym to żart, które w męskim gronie bywają po prostu garnizonowe, choćby nie wiem, jak intelektualne towarzystwo sie zebrało. Jak wchodzisz w męski świato, to jednocześnie wkraczasz w konwencję rubasznego dowcipu. Jeśli w zespole są kobiety, to faceci trochę bardziej kontrolują swój język. Ale akurat w przypadku wulgaryzmów lubię równowagę i raczej nie oszczędzam dziewczyn. Jeśli mam coś ochotę powiedzieć, to mówię, żeby nie było, że nagle robimy dwór księżniczek.

Gdybym miał opisać Melę, powiedziałbym, że to prawdziwa artystka obdarzona charyzmą. Potrafi nawiązać bardzo silną więź ze słuchaczami. Mela bardzo dba o detale - od etapu wymyślania piosenek, po aranżację, scenografię i oprawę świetlną.

Jest wiele rodzajów wokalistów, ale z grubsza dzielę ich na dwie grupy: takich, których rozumiem, ale ich przekaz do mnie nie trafia i tacy, którym wierzę. Mela należy do tych drugich. Zdarza się, że poetyki niektórych jej tekstów nie rozumiem, ale i tak za nią idę. Po prostu".

Miłosz Wośko (instrumenty klawiszowe, na zdjęciu pierwszy od prawej): Eteryczność, która przejawia się w muzyce i scenicznym wizerunku Meli, pojawia się także w relacjach zespołowych. Każdy facet w tej grupie jest ojcem, co może nie odbiera nam rockandrolla, ale na pewno ma wpływ na nasz spokój, dystans i umiejętność rozwiązywania problemów. To idealnie łączy się z tym, jak Mela prowadzi nasz zespół. Jest świetną organizatorką, potrafi przewidzieć długofalowe skutki swoich artystycznych decyzji. A może to nie jest umiejętność przewidywania, tylko intuicja?

Mela Koteluk z zespołem, fot. Karol Grygoruk