Batumi, ach Batumi

Batumi wyglądam herbacianych pól jak ze starej piosenki Filipinek, widzę jednak lazurowe morze, ośnieżone stoki gór, palmy i drzewa mandarynkowe. Wzdłuż plaży biegnie nowoczesna promenada. Czego tu nie ma: stoi kiczowaty panteon i imitacja krzywej wieży z Pizy, ale dalej piękna czarnomorska architektura z lat 30. Centrum Batumi zachwyca melancholijnymi kamieniczkami z butikami i kafejkami. W lecie są pełne turystów z Azerbejdżanu, Turcji, Armenii. „Kto szuka spokoju, niech lepiej zatrzyma się w jakiejś nadmorskiej wiosce”, rekomenduje Tamara. Batumi ma również swoją dziką stronę. Bazar naprzeciwko portu to miejsce, jakich w Europie już niewiele. Kupisz tu kożuchy, gruzińską herbatę, mandarynki prosto z drzewa, sznur suszonych owoców kaukaskiej hurmy albo kształtem przypominającą sople lodu czurczchelę. Zwą ją „gruzińskim snickersem” – to orzechy nawleczone na nitkę i zatopione w cieście. Na hasło „Polak” sprzedawcy wpadają w euforię „Dlaczego już do nas nie przyjeżdżacie?”, starsi pytają z nostalgią. Młodsi serdecznie nas witają, podkreślając, że Polacy to wielcy przyjaciele Gruzinów, a Lech i Maria Kaczyńscy mają w Batumi nawet swoje rondo!