Zanim się spotkaliśmy, miałam poczucie, że ich znam. Annę Sasnal – dzięki krótkim filmom i obrazom, na których przedstawiał ją mąż.
Wilhelma – z jego rysunków. Oboje – z autobiograficznego komiksu „Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001”, wydanego z okazji wystawy pod tym samym tytułem galerii Raster. Akcja jest prosta. Para dwudziestoparolatków spędza wakacje w Dębkach. Anka dowiaduje się, że jest w ciąży, Wili po powrocie do domu szuka pracy. Z radiomagnetofonu (!) dochodzą dźwięki Radiostacji. Ona rodzi syna. On maluje. „Uwierzysz, że twoje życie może być fascynujące” – brzmiał ironiczny komentarz na okładce „pierwszej prawdziwie realistycznej książki o pokoleniu urodzonych w latach 70.”. O jej sile decydował klimat dialogów i czarno-białych rysunków.
W tamtym czasie Sasnalowie mieszkali w Mościcach – przemysłowej dzielnicy rodzinnego Tarnowa. Wrócili tam po studiach w Krakowie. On – po malarstwie, ona – po polonistyce.
Pięć lat później włoski magazyn sztuki współczesnej „Flash Art” umieścił Sasnala na pierwszym miejscu listy 100 najważniejszych młodych artystów. Żaden Polak nie zrobił przed nim tak spektakularnej kariery. W 2007 roku „Samoloty” Sasnala ogłoszono najdroższym polskim współczesnym obrazem olejnym. Sprzedano go w nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s za 396 tys. dolarów (wówczas ok. 1,1 mln zł). Obecnie prace malarza znajdują się w zbiorach paryskiego Centrum Pompidou, Tate Modern w Londynie czy Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku. Przez ten cały czas Wili i Anka, jak w komiksie, byli nierozłączni. Od niedawna realizują razem filmy. Trzy lata temu miał premierę „Z daleka widok jest piękny”, a w październiku tego roku „Huba”. To szorstki obraz codziennego życia starego mężczyzny i samotnej matki z dzieckiem, którzy dzielą mieszkanie. Sugestywne zdjęcia, dialogi ograniczone do minimum, brak tradycyjnej akcji. Mimo to film spodobał się podczas festiwalu Nowe Horyzonty, gdzie otrzymał nagrodę publiczności.

W Warszawie słyszałam o Sasnalach: gwiazdy, nieprzystępni, rzadko zgadzają się na wywiady. Ale kiedy spotkaliśmy się w malowniczo odrapanym Miejscu na krakowskim Kazimierzu i usiedliśmy przy niskim stoliku pamiętającym lata 70., rozmowa przypominała bardziej spotkanie towarzyskie rówieśników niż wywiad z realizatorką filmów i malarzem, który zrobił międzynarodową karierę.

Co było pierwsze: Anka czy kamera?
WILI Nigdy nie myślałem o takiej opozycji, więc cokolwiek to znaczy – Anka. Jak „A”, pierwsza litera w alfabecie. Kamerę 8 mm kupiłem w 1997 roku, wtedy już się znaliśmy.

Zapytałam o to dlatego, że w Twoim komiksie „Życie codzienne...” Anka mówi do Wilego z pretensją: „Czy ty nie możesz normalnie? Zawsze musisz filmować?”.
ANKA Kamera nam zawsze towarzyszyła, czasami to było denerwujące. Film nas połączył dopiero po latach.

Przeszłaś w Waszym związku drogę od tworzywa do twórcy?
ANKA W moim wypadku to naprawdę cudowny rejs! Tworzywem byłam niecierpliwym i często złowrogo nastawionym. W naszym duecie twórczyni – twórca mam więcej cierpliwości, również dla twórcy. Myśmy się chyba zamienili przy sterze.
WILI Taaak... Dawniej to ja decydowałem: płyniemy tu i tu – jeśli nawiązujemy już do rejsu. A teraz Anka jest tą osobą, która mówi, jaki jest plan. Myślę, że w pewnym momencie cierpiałem na nadmiar. nadmiar czego?
Wili Oczekiwań.

Ze strony galerii?
WILI Wszystkiego i wszystkich. Wszystko było zbyt „bogate”. Za dużo towarzystwa, środowiska...
ANKA Ludzi, zdarzeń, podróży. Kiedy kilka lat temu przeprowadziliśmy się z Tarnowa do Krakowa, żyliśmy na bardzo wysokich obrotach. Wydawało się, że niczego nie można odmówić, że wszystkiego trzeba spróbować. A teraz przyszedł taki czas też dla Wilego, że wie, co jest dla niego dobre i potrafi to sobie poukładać. WILI Powiedziałaś to jak opiekunka.
ANKA Nie wiem, jak będzie za kilka lat, może znowu się okaże, że potrzebuję spokoju, a Wili się będzie bardziej wypuszczał w życie. Na razie podoba mi się tak, jak jest.
Wili Mnie też.
ANKA Właśnie, tu się uzupełniamy.