O tym filmie jest głośno już od kilku miesięcy. Zanim trafił do konkursu głównego Festiwalu Filmowego w Gdyni, "Sweat" został wyróżniony przez organizatorów Cannes 2020 (jako jedyny film z Polski!) i znalazł się na liście razem z 55 tytułami z całego świata. W tym samym zestawieniu wyróżniono mi.in. "The French Dispatch" Wesa Andersona czy "Another Round" Thomasa Vinterberga. To niejedyne wyróżnienie dla tej produkcji. "Sweat" dostał też sporo pozytywnych recenzji poza granicami naszego kraju, np. w prestiżowym "The Hollywood Reporter" oraz IndieWire. Za scenariusz i reżyserię filmu odpowiada Magnus von Horn. Kilka tygodni temu film zdobył też główną nagrodą jury, Gold Hugo, na Festiwalu Filmowym w Chicago.

"Sweat" to opowieść o gwieździe serwisów społecznościowych, trenerce Sylwii Zając. Widz ma okazję śledzić jej losy przez kilka dni. Co nią kieruje? Jak naprawdę wygląda życie celebrytki? W roli głównej wystąpiła Magdalena Koleśnik, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie (możecie ją teraz oglądać w nowych odcinkach serialu BrzydUla).

Atrakcyjna, ze świetną figurą i motywuje tysiące dziewczyn do ćwiczeń. Nie, to nie jest opis Ewy Chodakowskiej czy Anny Lewandowskiej (choć pewnie częściowo inspirowano się tymi polskimi celebrytkami przy tworzeniu scenariusza) tylko Sylwii Zając. Nowej gwiazdy instagrama, promującej swój program treningowy "Sweat". Jest aktywna na instagramie, spotyka się z fankami w centrach handlowych i walczy o upragniony występ w telewizji, który będzie trampoliną do jeszcze większej sławy. Pierwsza myśl na temat blondynki? Nie rozstaje się ze swoim smartfonem, a sformułowanie "Kochani" powtarza się wielokrotnie w trakcie filmu. Skądś to znacie? Wielu lokalnych influencerów tak właśnie zwraca się do swoich obserwatorów. Chcąc być ich bliżej, zacierając granice, nie mówią zwykłego "Cześć" czy "Dzień dobry". Podobnie robi właśnie główna bohaterka drugiego filmu pełnometrażowego Magnusa von Horna. Sylwia wszystko uwiecznia i publikuje na insta - nawet robienie koktajlu białkowego, śniadanie pochodzące z cateringu dietetycznego, zawartość paczek od sponsorów... Na dodatek mieszka w apartamencie na nowym osiedlu. Od razu rzuca się w oczy, że Sylwia osiągnęła też sukces ekonomiczny, dzięki trenowaniu Polek. Jednak nie chodzi tylko o spalanie kalorii i idealną sylwetkę. "Pamiętaj, pracuj nad ciałem, które masz, a nie z tym, które chcesz mieć. Zaakceptuj siebie" - mówi Sylwia swoim fankom. Wydawałoby się, że kobieta wiedzie idealne życie. Prawda wygląda jednak zgoła inaczej. 

"Fascynują mnie emocjonalni ekshibicjoniści, prawdopodobnie dlatego, że sam znajduję się po drugiej stronie. Ze strachu przed oceną, trzymam emocje wewnątrz siebie, rzadko dzieląc się nimi z otoczeniem. Kiedy więc spotykam się z ludźmi, którzy lekko i bez wstydu wyrażają siebie, czuję zazdrość" - przyznał Magnus von Horn opisując "Sweat". "W mediach społecznościowych jestem biernym obserwatorem. Podglądam tych, którzy aktywnie eksponują siebie i swoje uczucia, fantazjuję o ich życiach. Ile z tego to prawda? Jacy są, gdy ich telefon jest wyciszony? Czy widać różnicę?". Trudno się nad tym nie zastanawiać, gdy spojrzymy na ilość komunikatów wysyłanych dziennie przez najpopularniejszych influencerów. Kiedy mają czas na normalne życie czy odpoczynek? Czy naprawdę wszystko jest pokazywane na socialach? Ile w tym prawdy a ile wyreżyserowanej płatnej promocji? Tego z pewnością nigdy się nie dowiemy, ale spojrzenie na świat i rzeczywistość Sylwii trochę wyjaśnia tę instagramową rzeczywistość. Mimo uwielbienia i poklasku Zając tak naprawdę jest bardzo samotna. Pragnie bliskości i to za wszelką cenę, bo przecież ile można scrollować ten instagram i lajkować posty fanów? Dlatego na jej stories pojawia się dosyć kontrowersyjne (w idealnym świecie instagrama) wyznanie o tym, że chce się zakochać i mieć w końcu obok siebie kogoś bliskiego. A to niezbyt podoba się jej sponsorom. Podrywa również kolegę z branży, choć podświadomie wie, że to nie będzie relacja długodystansowa. I tak naprawdę nie ma to sensu. To nie wynika tylko z tego, że koleżanki są szczęśliwe i znalazły tego jedynego, idealnego narzeczonego. Sylwii po prostu brakuje stabilnej relacji z drugim człowiekiem. Nawet jej własna matka jest bardziej zaabsorbowana nowym związkiem niż karierą córki, a blondynka chcąc zwrócić na siebie uwagę za wszelką cenę kupuje na urodziny rodzicielki ogromny prezent i pojawia się w sukience dobrej na bankiet niż na urodziny w gronie najbliższych. Dalsza rodzina nie rozumie nawet tego, co robi na życie. Dla nich Zając jest kimś, kim mogą się pochwalić przed znajomymi. Anegdotą. 

W życiu celebrytki pojawia się nawet stalker, który mógłby zmienić nie tylko całą opowieść, ale i życie głównej bohaterki. W Sylwii budzi się nawet chęć pomocy (ktoś mógłby stwierdzić, że przejaw człowieczeństwa), ale co z nagraniem na żywo w telewizji? Ważniejsza okaże się kariera? 

Film Magnusa von Horna to bardzo współczesna opowieść w dobie internetu i zarabiania na postach sponsorowanych. To ważny głos w momencie, kiedy coraz więcej z nas pragnie mniejszej lub większej sławy w serwisach społecznościowych. Każdy z nas ma przynajmniej jednego znajomego, który "postuje" kilka razy dziennie. I to o wszystkim. Już nie rozmawiamy, tylko wrzucamy zdjęcia oraz zabawne filmiki, mające zwrócić uwagę innych. Powód? Tak naprawdę nikt z nas nie chce być samotny. Jednak reżyser tego nie ocenia. Nie daje nam poznać, czy takie życie jest dobre czy złe. To widz ma to stwierdzić i przemyśleć.

Magdalena Koleśnik, którą zachwycają się zagraniczni dziennikarze, brawurowo wcieliła się w rolę Sylwii. Aktorka znana do tej pory z małych ról filmowych i serialowych (jak to możliwe?), po tym filmie z pewnością zacznie dostawać o wiele lepsze propozycje i to pierwszoplanowe. Jest magnetyczna i zawsze przyciąga oko widza. Nawet jeśli nie interesuje was temat dzisiejszych relacji międzyludzkich czy "ekscibicjonizmu emocjonalnego" to musicie obejrzeć "Sweat" chociażby dla Koleśnik. 

Centrum handlowe. Hałas, pot i endorfiny. Fit influencerka, której konto na Instagramie śledzi ponad pół miliona obserwatorów, właśnie prowadzi warsztaty z grupą kobiet zdeterminowanych, żeby zmienić swoje życie. Ona to Sylwia Zając. Dziewczyna z klasycznego blokowiska w niewielkiej miejscowości, która dziś zajmuje modny apartament z widokiem na skyline Warszawy. Po treningu obowiązkowo nagrywa story: „Kochani, w takich chwilach jak dzisiejszy dzień czuję, że jesteśmy jednością…”. Czy na pewno? W ciągu trzech dób, przez które obserwujemy jej idealne życie, jesteśmy świadkami załamania Zając, która po mowach motywacyjnych, przez łzy wyrzuca do telefonu, do tych ponad pół miliona obserwatorów, że bardzo chciałaby, żeby „ktoś wziął ją za rękę i powiedział: Sylwia, kochanie, wszystko będzie dobrze”. 

Magnus von Horn w nowym filmie zajął się swoim pokoleniem – tym, które najlepiej zna, przygląda się mu uważnie. Jest świetnym obserwatorem, punktującym bolączki, wskazującym pamięć naszą, naszych rodziców, z której często mamy ochotę się otrzepać. My i oni. Widać to, gdy von Horn wchodzi z kamerą do niewielkiego mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Urodziny mamy Sylwii. Stół zajmuje właściwie cały pokój gościnny. Gdy przychodzi rodzina, miejsca już nie ma. Żeby zrobić krok trzeba nie lada zwinności. Na stole sałatka z majonezem, a przy nim niezręczne rozmowy. Bardzo niezręczne. Tu Sylwia nie nagrywa. Pewnie obserwatorzy by nie zrozumieli. Nie zrozumiałaby też rodzina. Poskakać przed telefonem? Też mi praca.

Potem, w charakterystyczny dla siebie sposób, von Horn stopniuje napięcie w lirycznym prowadzeniu obrazu. Elementy miejskiego krajobrazu, budowy nowych osiedli, kolejnych wieżowców rosnących na tle nieba w kolorze indygo wcale nie wprowadzają jednak spokoju. To most. Przejście. Długie. Może za długie czasami, ale w dłużyźnie tkwi urok. Tę samą technikę stosuje z ciałem. A konkretnie z Sylwią Zając, w którą fenomenalnie wcieliła się Magdalena Koleśnik, aktorka na co dzień związana z Teatrem Powszechnym w Warszawie. 
Gdy myślę o „Sweat”, pierwsze skojarzenie to jedna konkretna scena: Koleśnik na bieżni i zastygająca kamera. To ruch maluje tu abstrakcyjny, surowy obraz. Mocne. Ale Magdalena robi rzecz niezwykle trudną – gra ciszą. Emocje, tak skrajne, oddaje wzrokiem, napięciem ciała, ledwo wyczuwalnym drgnięciem mięśni twarzy, uśmiechem – zawsze smutnym. W rozmowie z ELLE Koleśnik przyznała, że jest perfekcjonistką i ten perfekcjonizm czasami nie daje jej spokoju, a nawet trochę przeszkadza przy budowaniu roli. Jednak w „Sweat” go opanowała, choć nie uwolniła się od niego – bo stworzyła postać precyzyjnie, emocjonalnie, a przede wszystkim skutecznie. Nie powinno to absolutnie dziwić, bo Koleśnik, rocznik 1990, udowodniła już nie tylko na ekranie, ale przede wszystkim na wymagającej scenie teatralnej, że jest jedną z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. 

„Sweat” dzięki Koleśnik zyskał. Bardzo. To wyważony obraz, bez fajerwerków – co uważam za ogromny atut. Nie ma wybuchów. Jest solidnie prowadzona narracja, która być może czasami nagle się urywa. Niekiedy wydaje się, jakby von Horn chciał się zmieścić w narzuconym przez siebie czasie, pływając tylko na powierzchni problemów, bojąc się w nich zanurkować. Motyw stalkera ma zadatki na świetną historię, ale zamyka się jakby w odrębnej bańce. Podobnie jak samotność influencerki, problem mediów społecznościowych, albo relacja z matką (znakomitą w tej roli Aleksandrą Konieczną). Z drugiej jednak strony to właśnie dotykanie, a nie wyciskanie problemów, jest siłą reżysera. Jest w jego obrazach skandynawski duch kina. Minimalizm formy. Magnus von Horn zaciekawia spokojem, ale podskórnie podszytym napięciem. Oczekujemy momentu rozładowania, ale nie nadchodzi. Brak czułości? Absolutny. Nie mam więc po seansie ochoty na nic. A jednocześnie mam na wszystko. Tak działa szwedzko-polskie kino. Wychodzimy poturbowani, choć nie wiemy dlaczego. Dojdziemy do tego. Powoli.

Live z twórcami filmu "Sweat":