Nowoczesny apartamentowiec w centrum Warszawy. Tam zmierzam na spotkanie z Karoliną Richter – bohaterką naszego cyklu „Szafa”.

Wjeżdżam windą na ostatnie piętro. Drzwi otwiera mi delikatnie opalona, uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka. Ma na sobie sięgający ziemi gruby, dzianinowy kardigan (później dowiaduję się, że to projekt polskiej marki Ocha Knits), dżinsy typu boyfriend z dziurami na kolanach (z  lumpeksu) i czarny, dopasowany top na ramiączka.

Penthouse, w którym mieszka, zajmuje dwa poziomy.

Mateusz Tyszkiewicz

– U mnie nietypowo salon znajduje się na piętrze. Na dole są sypialnie i garderoba – mówi Karolina.

Jej szafa jest wielkości niedużego pokoju. Wokół wieszaki, po środku komoda z przeszklonymi gablotami na biżuterię. Mimo sporej ilości rzeczy, panuje tu absolutny porządek. Ubrania są posegregowane tematycznie i według wzorów. Ale mój wzrok pada na torebki.

– Nie kupuję klasyków. Dla mnie są zbyt nudne. Inwestuję w te z limitowanych kolekcji. Mam kilka białych kruków – zdradza.

Wśród nich jest Book Tote Dior w etniczny wzór, Ophidia Gucci zdobiona aplikacjami z motywem fauny i flory (jeden z pierwszych wzorów zaprojektowanych dla marki przez Alessandro Michele), modele Louis Vuitton, których nie ma już w sprzedaży, i wyjątkowa torba Chanel. Ma kolorowe, patchworkowe łaty, które sprawiają, że wygląda jak zdobycz z pchlego targu albo second-handu w Nowym Jorku.

Mateusz Tyszkiewicz

– To egzemplarz vintage. Ma chyba 12 lat, ale po raz pierwszy zobaczyłam ją dawno temu u dziewczyny, która siedziała obok mnie, kiedy w salonie robiłam paznokcie. Od tamtej pory marzyłam o tej torbie, ale upolowałam ją dopiero kilka lat temu – opowiada.

LUKSUS VS. LUMPEKS

Kokieteryjnie mówi, że nie zna się na modzie.

– Nie śledzę trendów. Wszystko kupuję intuicyjnie, kierując się swoim gustem. Kiedyś próbowałam zbudować szafę według panujących tendencji i to nie zdało egzaminu – mówi.

Bezsprzecznie ma jednak smykałkę do mody, która zakiełkowała już w dzieciństwie. Mimo że wywodzi się z rodziny prawniczej, w jej domu panował artystyczny klimat. Ojciec, który jest sędzią, od lat hobbistycznie maluje obrazy. Zresztą wiele z nich wisi na ścianach jej mieszkania.

– Moi rodzice uwielbiali ciuchy. Od małego zabierali mnie na zakupy do Berlina. Miałam może 15 lat, kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy do Montevarchi. To mała miejscowość w Toskanii, w której znajduje się fabryka Prady i Miu Miu, a przy niej ich sklepy. Można było tam kupić torby i buty Prady za kilkanaście euro, które dzięki temu nosiłam już w podstawówce – mówi.

Karolina nie tylko w kwestii mody poszła w ślady rodziców. Ukończyła prawo tak jak jej mama. W zawodzie pracuje do dziś, ale czasem lubi przetestować swoje umiejętności w innych obszarach.

Kilka lat temu chciała sprawdzić zdolności aktorskie i poszła do dwuletniej szkoły kształcącej w technice Meisnera. Te artystyczne fascynacje przekładają się na jej szafę, która tonie we wzorach: orientalnych, etnicznych, malarskich. Dwa wieszaki zajmują zwiewne sukienki (nosi je z klapkami lub kowbojkami). Kolejne trzy – wełniane swetry i kardigany. Następny to kurtki, m.in. modne obecnie lekkie katany bez kołnierzyka. Tę w printy z metką Isabel Marant kupiła na facebookowej grupie „Drzwi do stylu”.

Z morza nadruków wyróżnia się jedna czarna, motocyklowa kurtka ze skóry, którą upolowała w second-handzie na warszawskiej Woli. Wiele rzeczy to fasony od Isabel Marant i Etro. Ale są i te bardziej niszowe.

– Uwielbiam projektantkę Ullę Johnson, bo ona kocha Afrykę. Często wykorzystuje tkaniny, które wyglądają jak ręcznie robione przez tamtejsze plemiona – uśmiecha się.

Mateusz Tyszkiewicz

Ale choć ma naprawdę pokaźną szafę, wcale nie kupuje często.

– Wszystkie te ubrania kolekcjonowałam przez lata. Często to przemyślane decyzje. Potrafię upatrzyć sobie jakąś rzecz i długo jej szukać w sklepach czy na forach – mówi.

Do swoich ubrań ma sentyment i rzadko się ich pozbywa. W szafie wciąż ma małą czarną na ramiączka, którą dostała od rodziców w szóstej klasie podstawówki (i ją nosi) czy beżową sukienkę z cekinami à la Marilyn Monroe, którą włożyła na studniówkę.

WBREW PERFEKCJI

Wystrój mieszkania Karoliny odpowiada jej stylowi ubierania.

– Gdybyś rzucił tu gdzieś jedną z moich sukienek, okazałoby się, że pasuje do przepierzenia na schodach, a kurtka zagrałaby z tapicerką fotela – stwierdza.

Te wszechobecne wzory boho, paleta beżów, brązów, miedzi i ochry sprawiają, że wnętrze ma przytulny charakter. Można poczuć się jak w modnym concept storze na Ibizie. Nie brakuje też smaczków. Jest obraz Edwarda Dwurnika i dzieła wziętego polskiego malarza Jakuba Ziółkowskiego. Folkowe wazony tuż przy wejściu to projekty ukraińskiej projektantki Wiktorii Jakuszy, a maski pochodzz Ghany.

– Wszystko urządzałam sama. Potrzebuję kreatywnych wyzwań – mówi.

Niedawno kupiła folwark na Podlasiu, który zaaranżowała i umeblowała tym razem z pomocą swojej przyjaciółki Martyny Nowak-Wodzińskiej, architektki. Rok temu założyła własną markę biżuterii – Tilsam.

Mateusz Tyszkiewicz

– Zaczęło się od pierścionka mojej babci z akwamarynem, wykonanego według starego radzieckiego wzoru. Gdy go dostałam, uświadomiłam sobie, że biżuteria jest bardziej intymna niż ubrania i to dlatego przekazuje się ją z pokolenia na pokolenie. Chciałabym, by taką biżuterią było właśnie Tilsam – mówi.

Nazwa marki wywodzi się od słowa „talizman”. Wszystkie pierścionki, naszyjniki czy bransoletki są wykonywane ręcznie w  manufakturze w Łodzi i wysadzane surowymi kamieniami szlachetnymi sprawadzanymi z Afganistanu i Pakistanu (turmaliny), Brazylii (topazy) czy Sri Lanki (kamienie księżycowe). Ich kształty nie są idealne, ale to właśnie ich znak rozpoznawczy.

– Odnoszę wrażenie, że wszyscy chcą być w trendach i wyglądają podobnie. Moja biżuteria to zaprzeczenie unifikacji. Nie trzeba być idealnym. Mój dom, moja szafa, moje projekty nie są idealne. Ale unikatowość jest lepsza od perfekcji.