Zastanawiam się, czy świat, który nas otacza, sprawia Ci ból? I filmy, i muzyka o tych trudnych sprawach traktują. Nie mają litości.

Nie ma co ukrywać, że ten świat nie do końca przystaje mojemu wyobrażeniu. Ale mam wrażenie, że jeszcze bardziej boli to, co dzieje się w mojej głowie. To, co robię w filmie, a jeszcze bardziej w muzyce, która jest ode mnie bardziej zależna. Planeta pod nazwą „muzyka” jest dla mnie o tyle wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, że to na niej panuje całkowicie artystyczna wolność. To jest to miejsce, gdzie nie mam nad sobą żadnego reżysera, producenta, kogoś mądrzejszego, kto wie, co powinniśmy grać, jak to robić i o czym śpiewać piosenki. To jest zależne wyłącznie ode mnie. Zamykamy się z przyjaciółmi z Dr Misio czy - jak było w wypadku solowej płyty - z Kubą Galińskim, producentem muzycznym i robimy to, co nam gra w duszy, co siedzi w bebechach i nikt nie mówi nam, co mamy robić. Ta muzyczna podróż, począwszy od pierwszej płyty (a mam za sobą pięć różnych albumów) to jest podróż w głąb siebie: szukanie odpowiedzi, skąd się biorą różne strachy, lęki i inne depresyjne sytuacje.

Jednym słowem poruszasz się w świecie melancholii?

Wszystko zależy od tego, w jakim jestem momencie swojego życia. Ktoś mi ostatnio zwrócił uwagę, że najnowsza płyta - „Szatan na Kabatach” - jest strasznie smutna. Ale widocznie taki miałem czas. Widocznie te swoje smutki, lęki musiałem uzewnętrznić w postaci muzyki i tekstu. To zapis myśli w mojej głowie, moich emocji. Ja raczej nie wierzę w człowieka, mam do niego sceptyczny stosunek. Trochę się boję, że łatwo może skrzywdzić, zranić. Piosenki są moim sposobem na komunikowanie się z ludźmi, z fanami, słuchaczami, ale też z tymi, którzy przypadkowo wpadają do tego świata. Jeśli mają podobny rodzaj wrażliwości jak ja, to zapraszam ich do naszej bandy.

Jaki jest kościół katolicki w nowym filmie Wojtka Smarzowskiego

„Kler” nie jest próbą zdefiniowania tego, jak funkcjonuje dzisiaj kościół, nie tylko w Polsce. Bo kościół ma wiele różnych barw, kolorów tęczy. Są te fajne, przyjazne, ale są też te barwy, które nie do końca mi pasują. Postać księdza, w którą się wcielam, jest tego najlepszym dowodem. To nie jest film wymierzony przeciwko wierze i ludziom, którzy potrzebują kontaktu z Bogiem czy też jakimś innym Absolutem, z kimś kto „siedzi na górze” i ogląda to wszystko. To film przeciwko temu, co wydarzyło się w ciągu ostatnich lat z instytucją, z jej najwyższą hierarchią. Instytucją, która zapomniała o misji, do której została powołana, czyli bycia komunikatorem między ludźmi, którzy potrzebują Boga i wiary.

A ty jej potrzebujesz?

Byłem osobą wierzącą do 18. roku życia. Potem odsunąłem się od Kościoła. Dzisiaj jestem poszukującym agnostykiem. Taką drogę przeszedłem. Ostatnia płyta Dr Misio, który w tym roku obchodzi dziesięciolecie działalności i za którą dostaliśmy nominację do Fryderyków za najlepszą rockową płytę roku, nieprzypadkowo nosi tytuł „Zmartwychwstaniemy”. Z mojego punktu widzenia, z perspektywy agnostyka, to ksiądz powinien być osobą, która pomaga w skontaktowaniu się z tą Górą. Uważam, że tak się nie dzieje. Oczywiście, są chwalebne wyjątki, ale myślę, że instytucja zaczęła zajmować się zupełnie innymi rzeczami. Zaczęła zajmować się sama sobą.

I chyba przymyka oko na to, co dzieje się dookoła.

Tak. Zrobiliśmy film o pedofilii w kościele. O temacie wciąż nie załatwionym. Cały czas konsekwentnie zamiatanym pod dywan, o ciągłym pozorowaniu walki z tym zjawiskiem. Kościół oficjalnie mówi o tym, że zaczął działać, że wdrożył procedury… Ale za tymi słowami nie idą żadne konkretne czyny. Wystarczy spojrzeć na Irlandię - tak samo mocno religijny kraj jak Polska, gdzie kościół katolicki ma mocną pozycję, gdzie ma większość społeczeństwa za sobą, ale który stać było na to, by rozliczyć się z swoich szeregach z pedofilią. Potem był Boston czy Australia. My nie możemy zapomnieć, że te dziesiątki tysięcy ofiar pedofilii cały czas czekają, żeby ktoś zabrał głos w ich sprawie, żeby wymierzyć tym bandytom zwykłą, ludzką sprawiedliwość.