Zbuntowany minimalista dyrektorem paryskiego domu mody, który od lat lansuje kobiecość? Gdy Raf Simons obejmował stanowisko dyrektora kreatywnego domu mody Christian Dior, dziennikarze nie kryli zaskoczenia. Belgijski projektant, który dopiero co skończył 40 lat, znany był przecież z ubrań bardzo awangardowych, wręcz konceptualnych. Szczególnie z kolekcji mody męskiej i współpracy z sieciówkami, takimi jak Eastpak czy Fred Perry. Simons, z wykształcenia projektant mebli, mody uczył się sam, zafascynowany kolekcjami Helmuta Langa i Margieli. Inspiracji dostarczały mu muzyka i subkultury młodzieżowe. Stworzył kolekcje nawiązujące m.in. do stylu gabba, lansowanego przez holenderskich fanów techno, oraz do lat 80. i muzyki Joy Division. Na jeden ze swoich pokazów zaprosił muzyków elektronicznego zespołu Kraftwerk, by wystąpili w roli modeli. Raf Simons był idealnym kandydatem na dyrektora domu mody Jil Sander, którego stery objął w 2005 roku. Dla Jil Sander projektował minimalistycznie. Ubrania były konstrukcyjne, jednokolorowe, surowe. Akcesoria oparte na najprostszych formach, bez zbędnych ozdób, draperii, aplikacji.

W czasie gdy Simons projektował dla Sander, na szczycie Diora stał ekstrawagancki Brytyjczyk John Galliano. Jego kolekcje były synonimem maksymalizmu. Falbany, pióra, brokaty, bogate inkrustacje. Dior pod rządami Galliano był esencją przepychu, szyku godnego raczej karnawału w Rio niż paryskiej elegancji. Poszukiwania następcy po odejściu Galliano w atmosferze skandalu trwały prawie rok. – Nie będę kłamał. Moje przejście do Diora to był kilkumiesięczny proces, setki rozmów z zarządem, z których równie dobrze mogło nic nie wyjść. Czułem się bardziej jak u psychiatry niż na rozmowie o pracę – powiedział później w wywiadzie dla australijskiego „Vogue’a”. Simons wydawał się kontrowersyjnym wyborem. Czy za jego panowania Dior stanie się minimalistyczną marką? Czy Simons zdoła zainteresować klientki przyzwyczajone do ekstrawaganckiego bogactwa? – zastanawiali się eksperci.

Na pierwszym pokazie Simonsa dla Diora (haute couture jesień–zima 2012/2013) obok dziennikarzy pojawili się najwięksi projektanci. Marc Jacobs, Donatella Versace, Diane von Fürstenberg, Alber Elbaz i dyrektor kreatywny Givenchy Riccardo Tisci. Pokaz oglądali w całkowitej ciszy. – Uważałam, że Simons nie nadaje się do Diora – przyznała później Donatella Versace. – Teraz widzę, jak bardzo nie miałam racji. – Jesteśmy świadkami idealnego mariażu talentu projektanta i tradycji domu mody Dior – napisał na Twitterze Alber Elbaz z Lanvin. Pierwsza kolekcja Simonsa dla Diora zawierała w sobie istotę stylu lansowanego przez samego mistrza Christiana, była kwintesencją stylu New Look. Pudełkowe żakiety, rozkloszowane sukienki i spódnice. Simons trzymał się wszystkich zasad krawiectwa haute couture. Każdą suknię uszył z kilkudziesięciu metrów najwyższej jakości jedwabiu, wszystkie koronki i aplikacje były wykonywane ręcznie przez setki godzin w paryskich atelier. – Przez lata tworzyłem bardzo intelektualną modę, teraz chcę działać na emocje, bo tych w modzie zaczyna brakować. Wszystko staje się zbyt konceptualne, przekombinowane. Czas, by kobiety mogły wyglądać po prostu pięknie i kobieco – mówił po pokazie Simons. – Moją misją było też przekonanie kobiet, że haute couture to nie tylko krawiectwo dla księżniczek i gwiazd na czerwony dywan. Nie musi być teatralne, może nadawać się na co dzień – tłumaczył w wywiadzie dla portalu Style.com.