W Konkursie Głównym Festiwalu Filmowego w Gdyni pojawiły się aż dwie produkcje rozgrywające się na początku I Wojny Światowej, czyli w momencie gdy Polska wywalczyła sobie niepodległość po latach zaborów. Jak wypadły "Legiony"?

To samo tło historyczne, co więcej, w jednym i drugim pojawia się słynny (późniejszy) Naczelnik Państwa. Jednak w "Legionach" Piłsudski pełni epizodyczną rolę, jako symbol rozgrywających się wtedy wydarzeń. Na dodatek, Borys Szyc pojawia się w obu produkcjach, choć w tej jako rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz. To nie jest też film biograficzny. Głównymi postaciami są osoby fikcyjne, ale otaczają ich bohaterowie tamtych bitew. 

Najpierw poznajemy Józka, dezertera z carskiego wojska, który zostaje uratowany przez Tadeusza, członka Drużyn Strzeleckich. Ten pierwszy pragnie dostać się do Łodzi, nie obchodzą go rozgrywki polityczne. Drugi mężczyzna, oddany jest wielkiej sprawie i chce walczyć o niepodległość kraju. Pomiędzy nimi stanie Ola, agentka wywiadu I Brygady i początkowo narzeczona Tadka. Podobno przedstawione "love story" było częściowo inspirowane historią małżeństwa Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego (osobistego adiutanta Józefa Piłsudskiego), za to postać Oli wzorowano na prawdziwej sanitariuszce Oldze Gnatowicz. Również Józek „Wieża” ma swój pierwowzór – w jednym z ułańskich pamiętników wspomniano pewnego przygarniętego do pułku złodzieja, a ten potem okazał się bohaterem.

"Legiony" to film przygotowany z rozmachem. Setki statystów (a także 550 rekonstruktorów z grup historycznych i 123 aktorów), gwiazdorska obsada, dokładne odwzorowanie kilku potyczek wojskowych (same zdjęcia do filmu trwały od sierpnia 2017 do kwietnia 2019 roku) - to robi wrażenie. Przykład: nagranie szarży pod Rokitną zajęło aż 9 zdjęciowych. Wzięło w niej udział 64 żołnierzy (wcielających się w 64 ułanów), a sama potyczka trwała tyle samo, co w rzeczywistości, czyli 11 minut. 

Niektórzy porównują "Legiony" do "Braveheart" z Melem Gibsonem, jednak tak mocne skupienie na historii miłosnej podobne jest raczej do "Pearl Harbor" w reżyserii Michaela Baya (2001). Zarówno w polskim filmie, jak i amerykańskiej superprodukcji trudno o pogłębioną historię relacji ludzi w tak trudnych czasach, gdy jednocześnie oglądamy perfekcyjnie nagraną bitwę. To sprawia, że widzowie w dużej mierze nie wiedzą czego mają oczekiwać - filmu historycznego o uzyskaniu niepodległości przez Polskę? Niestety nie, bo opowieść nie kończy się w 1918 roku. A może obejrzą produkcję o miłości z początków XX wieku? Też nie, bo ten wątek w pewnym momencie po prostu się urywa... Szkoda.