Jak wychowywał pan córkę, by zaszczepić w niej ten szacunek wobec kultury? Tak, jak wychowano Pana?

Nigdy nie sądziłem, że zostanie aktorką. Przeciwnie, gdy szła na egzamin, klęknąłem i błagałem, aby tego nie robiła. Tłumaczyłem, że to bardzo ciężki zawód. W repertuarze dramatycznym i filmowym na pięć ról męskich przypada jedna rola kobieca. Kobiety mają na tej drodze szczególnie trudno. Ale przecież przesiąkła w domu kulturą i musiałem brać pod uwagę, że może zechce tę ścieżkę kontynuować. Mama, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, wprowadzała ją w świat sztuki. Ja pracowałem w teatrze. Dziecko było oswojone z kurzem zaplecza teatralnego. Pewnie musiało się to tak skończyć... (śmiech)

Dziś chyba trudniej wychowywać dzieci w kulcie wiedzy, erudycji, kultury wysokiej...

Tak myślę. Główny problem stanowi niebywały rozwój technologii, a ona tworzy iluzję, pozór łatwości. Ostatnio pewien doskonały lekarz powiedział mi, że dużą część czasu, jaki ma dla pacjenta, musi poświęcić na wybijanie mu z głowy teorii, których ten naczytał się w internecie. Internet daje nam łatwo dostępny pozór bycia inteligentem. Klik, klik i już wiem, co stało się na Antarktydzie w latach 60. Wspaniale, ale to nie jest żadna wiedza. Prawdziwa wiedza wymaga cierpliwości, wysiłku, analizy i otwartości.

Z drugiej strony jest cała masa przywilejów płynących z nowych technologii. możemy oglądać słynne spektakle operowe z wielu słynnych scen świata online.

Jasne! I kupić bilet na samolot w sekundę. Świat się zmienił, ale my nie potrafimy selekcjonować wszystkich dostępnych informacji. Jedno sobotnio-niedzielne wydanie „New York Timesa” dostarcza więcej informacji, niż średniowieczny chłop przyswajał przez całe życie. Jak tym zarządzić? Jak wybrać? Kiedyś mówiło się: odsiej ziarno od plew. I to było proste. Było ziarno i plewy. A dziś? Po pierwsze, nie wiadomo, co jest czym. Zacierają się kolory... te podstawowe. A po drugie: istnieją przecież setki tysięcy różnych rodzajów ziaren i plew.

Chciałby Pan, by kultura wciąż jeszcze zmieniała świat? kraj? Tak jak „dziady” w 1968 przeorały Polskę?

Nie jestem aż takim idealistą. Tamten spektakl jedynie wyzwolił coś, co od lat drzemało w tym kraju. A sam proces zmiany społecznej trwał jeszcze ponad dwie dekady. Prawdziwa zmiana dzieje się na gruncie edukacji i kompetencji do aktywnego, rozumnego uczestniczenia w kulturze. Kiedy zostałem ministrem kultury, rozmawiałem z Andrzejem Wajdą. Powiedziałem mu, że w centrum mojej uwagi jest ktoś, kto na przestrzeni pokoleń dziedziczy zaniedbania w dziedzinie kultury; ktoś, komu trzeba pomóc i zbudować mu tejże kultury infrastrukturę. Oswajać, edukować, zapraszać i uwrażliwiać. Chodzi o ideały platońskie, o więcej wiary w dobro i piękno – co nie oznacza eliminowania sztuki krytycznej. Dopiero taki proces buduje fundament społeczny, na którym da się postawić całą resztę. Tak rozu- miem swój patriotyzm. To praca nad rozwojem polskich talentów. Dziś coraz więcej polskich śpiewaków operowych występuje na największych scenach świata. Kilkunastu z nich ma szansę na karierę światową. Taką, jaką osiągnęli już Aleksandra Kurzak, Piotr Beczała, Mariusz Kwiecień, Tomasz Konieczny, ale także Artur Ruciński, Rafał Siwek... dziś u progu takich karier stoją Jakub Józef Orliński czy Andrzej Filończyk – obaj byli uczestnicy naszego Programu Kształcenia Młodych Talentów – Akademii Operowej Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Tak postrzegam moją misję.

Musi pan czuć się spełniony!

Mam ogromną satysfakcję z tego, co za mną, ale też nieustający głód i pragnienie tego, co przede mną.

Wywiad ukazał się w magazynie ELLE MAN nr 2/2019.