Za Tobą premiera czwartego tomu z serii o komisarzu Bernardzie Grossie. Nie minął miesiąc, a coraz częściej pojawiają się pytania o kolejną część. Jakie emocje Ci towarzyszą? Satysfakcja, zaskoczenie a może strach?

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, czas premiery zazwyczaj jest czasem wypełnionym wieloma emocjami o różnym natężeniu. Jednak niewątpliwie na pierwszym planie pojawia się satysfakcja. Po pierwsze dlatego, że bardzo się cieszę, że wróciłem do tej serii, do tego bohatera i do chełmżyńskiej scenografii. Od jakiegoś czasu tęskniłem literacko za opowieścią o tym moim społecznie wycofanym komisarzu. Ale z drugiej strony, tej tęsknocie towarzyszył lęk, bo po tak długiej przerwie, czyli po niemal czterech latach, nie wiedziałem, czy wciąż będę umiał interesująco i zajmująco pisać o Grossie. Na szczęście, pierwsze recenzje i opinie pozwalają mi spać spokojnie.

Do chwili, kiedy uruchomiłeś plik z drugą powieścią byłeś przekonany, że rzucisz pisanie. Kiedy pojawia się lęk to wracasz myślami do tamtego momentu?

Raczej nie. Chociaż czasami wspominam o tym na spotkaniach autorskich, kiedy odpowiadam na pytanie o to, jakimi cechami powinien się legitymować pisarz. Za każdym razem mówię wtedy o cierpliwości. Bo naprawdę ten zawód wymaga i jednocześnie uczy cierpliwości. I ja się wtedy też jej nauczyłem. Nauczyłem się cierpliwie pracować nad powieścią, zmieniać ją i formować tak długo, aż w końcu będzie zdatna do pokazania czytelnikowi. 

Skoro proces tworzenia jest pełen przeszkód i rozmaitych trudności, to jak nabierasz sił do dalszego działania? Jaki jest Twój sposób na wypoczynek? 

Odpoczynkiem jest spacer z psem, czytanie książki, obiad z przyjaciółmi. Resetuję się też ćwiczeniami na siłowni albo bieganiem. To znakomicie pomaga oczyścić głowę i dodaje energii. Oczywiście lubię też rodzinne wyjazdy połączone ze zwiedzaniem, ale ostatnio – z wielu różnych względów – akurat takiej formy relaksu nam zabrakło. I może to dziwnie zabrzmi, ale praca również bywa odpoczynkiem. Bo weźmy takie spotkania z czytelnikami. One też wnoszą sporo pozytywnej energii.

Czy to znaczy, że nie odczuwasz już tremy?

Martwiłbym się, gdybym przestał tę tremę odczuwać. Uważam, że ona bardzo mi pomaga, bo trzyma mnie w ryzach. Zresztą nigdy nie wiem, co mnie czeka na spotkaniu autorskim, jaka będzie energia po stronie odbiorców, kto i w jaki sposób będzie to spotkanie prowadził. A przecież zależy mi, żeby każda osoba, która zdecydowała się na nie przyjść, wyszła zadowolona i uśmiechnięta. I żeby nikt nie miał poczucia zmarnowanego czasu.

Czy masz jakieś szczególne rytuały, dzięki którym czujesz się usatysfakcjonowany pod koniec dnia?

Mam wrażenie, że jestem niereformowalny, bo wielokrotnie już sobie obiecywałem, że na potrzeby takiego pytania wymyślę jakiś zestaw rytuałów. Niestety, ciągle o tym zapominam. Bolesna prawda jest taka, że tych rytuałów w mojej pracy brak. Po prostu siadam i piszę. Kiedy pracuję w domu, lubię ciszę, a kiedy otwieram laptopa w kawiarni, nie przeszkadzają mi głośnie rozmowy i muzyka w tle. I liczy się tylko jeden parametr: liczba znaków ze spacjami. To jest właściwy pomiar mojej efektywności i postępów w pisaniu. Jeśli udaje mi napisać w ciągu dnia dziesięć tysięcy znaków, to daję sobie powód do zadowolenia.

Piszesz o brutalnych zbrodniach, porwaniach i zaginięciach. Jak dostrajasz się do klimatu, który panuje w Twoich książkach, aby zachować wiarygodność?

Rozpoczynając literacką przygodę najpierw muszę się zastanowić, jakimi kolorami chciałbym opowiadać tę konkretną historię. Albo – przekładając to na język muzyki – zastanawiam się jak moja opowieść powinna brzmieć. Wiem, pomyślisz sobie, że trafił Ci się literacki szaman, ktoś kompletnie odklejony od rzeczywistości. Ale dla mnie naprawdę ważne jest to, czy moja powieść ma mieć w sobie coś z rock’n’rolla, nostalgicznej ballady albo bluesowych rytmów. To zwyczajnie pomaga mi w kreowaniu świata, dobieraniu historii, które chcę opowiedzieć, tworzeniu bohaterów. A na doborze języka opowieści kończąc.

Robert Małęcki, fot. M.Machej

A czy to, co Cię otacza w trakcie pisania ma znaczenie?

Zależy jak na to spojrzeć. Pisanie powieści to w moim przypadku długi i zajmujący proces, więc teoretycznie wszystko, co wokół, ma wpływ na mój pisarski rytm lub jego brak.

Długi i zajmujący proces, który jest jednak Twoją największą namiętnością – kiedy zdecydowałeś, że chcesz połączyć życie zawodowe z pasją?

W zasadzie tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy, jako zapalony czytelnik powieści kryminalnych, pomyślałem o tym, że sam spróbuję je pisać. To był listopad 2009 roku. Od razu pomyślałem też, że skoro inni żyją z pisania, to ja też tak zrobię. I w zasadzie do dziś nie mogę uwierzyć, że udało mi się spełnić oba marzenia. Możesz mnie uszczypnąć?

Zanim to zrobię, zdradź czy jest inny gatunek, po który taki zapalony czytelnik kryminałów sięga z równie dużą przyjemnością.

Bardzo lubię sięgać po literaturę piękną, sycić się innym sposobem opowieści, innym językiem, innym sposobem widzenia świata i człowieka, zanurzonego w uniwersum wartości. Obcowanie z taką literaturą to wielka radość.

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.