Film reżyserki Grety Gerwig i Noaha Baumbacha (współtworzył scenariusz), pary nowojorskich artystów, przykuł uwagę do lalki, której czasy kontrowersji już minęły. Barbie z hasłem reklamowym „Możesz być, kim chcesz” na ustach przebiła wszystkie szklane sufity, a poprawność polityczna, choć godna pochwały, sprawiła, że stała się przewidywalna. W kolejnych wcieleniach odhaczała pozycje z długiej listy grup marginalizowanych lub pomijanych w przestrzeni publicznej. Barbie na wózku inwalidzkim (kontynuacja Becky z połowy lat 90., która wówczas nie mieściła się w windzie domku, więc ją wycofano), z trisomią, bielactwem, ale wciąż nieskazitelną cerą i uśmiechem błąkającym po twarzy. Hulające po sieci trailery „Barbie” (w kinach od 21 lipca), w których Margot Robbie jako blond lala i Ryan Gosling – jej gapciowaty chłopak Ken – opuszczają plastikowy raj, na nowo dodały rumieńców ikonie popkultury.

Niektórzy wyrazili przy tej okazji nadzieję, że wreszcie dowiedzą się, dlaczego wykonując tyle interesujących zawodów (w tym astronautki od 1965 roku), mając willę, kamper i garderobę z rzeczami od Donny Karan, Barbie zadaje się z kimś, kogo dorobek życiowy to para seledynowych rolek. Sam Gosling, siedząc na kanapie u Jimmy’ego Fallona w „The Tonight Show”, pokusił się o odpowiedź. Ken, nazywany lalką niczyją (bo nikt nie chce się nim bawić), ma po prostu status jednego z wielu akcesoriów Barbie, jak toaletka czy piesek Taffy. Gorzka puenta, na której dowód aktor ujawnił zdjęcie ze swojego ogrodu – towarzysz lalki leży na nim twarzą do ziemi obok zgniecionej cytryny.

W przeciwieństwie do niego Barbie to petarda wrzucona w konserwatywne amerykańskie społeczeństwo końcówki lat 50. Dziewczynki bawiły się wtedy niemowlakami, socjalizując się do ról przyszłych mam, co zabawnie pokazała Gerwig, umieszczając małe aktorki w pustynnym krajobrazie nawiązującym do „2001: Odysei Kosmicznej” Stanleya Kubricka. Pojawienie się monumentalnej urody (i postury) Teenage Fashion Model Barbie w kostiumie kąpielowym w czarno-białe pasy, bo tak wyglądała w 1959 roku, sprawia, że bobasy idą w odstawkę.

I tak już zostało. Barbie nigdy nie urodziła dziecka i nie wyszła za mąż za Kena, a raz nawet rzuciła go dla australijskiego surfera. Oficjalny powód, dla którego ceni sobie osobistą wolność, brzmiał: jest wieczną nastolatką. Jednak będąc nią metrykalnie, wykonywała ponad 200 zawodów, a żeby kandydować na fotel prezydentki (po raz pierwszy w 1992 roku), musiała skończyć 35 lat. Jej zabawkowe życie zawsze było pełne paradoksów, niedomówień, oscylowało na granicy fantazji i realności, rozbudzając emocje zarówno dzieci, jak i dorosłych. A może nawet bardziej tych drugich.

Od sekszabawki po strażaczkę 

„Barbie od momentu pojawienia się na rynku pozostaje obiektem łatwej krytyki – głównie ze strony publicystów, często także artystów” – pisze Marcin Kluczykowski w pracy doktorskiej „Lalka Barbie w kulturze polskiej” obronionej na poznańskim UAM. „Samo wprowadzenie lalki do utworów wiąże się z ryzykiem schematycznego przetwarzania kliszy kulturowej do postaci, której to, co złe, ma przede wszystkim blond włosy, duże piersi i różowe ubranie, a to, co dobre i niewinne, jest uznawane za nieatrakcyjne” – uważa. W rozmowie potwierdza jednak, że w ostatnich latach Barbie nie jest już przedstawiana wyłącznie jako postać „bierna i szkodliwa”. – Z jednej strony uruchamia stereotypowe skojarzenia, propagując wzorzec kobiety skupionej na zakupach, przedstawicielki konsumeryzmu w wersji hard. Z drugiej bywa postępowa i wyemancypowana. Nigdy nie założyła rodziny i wykonywała zawody tradycyjnie uznawane za męskie, jak np. strażak czy architekt. Biorąc pod uwagę, że powstała na bazie Bild Lilli będącej efektem męskiego seksualizującego spojrzenia, pokonała długą drogę – mówi dr Kluczykowski, nawiązując do „grzechu pierworodnego” Barbie, która narodziła się w Niemczech jako frywolna bohaterka komiksów w popołudniowej gazecie i gadżet na wieczory kawalerskie. Dopiero Ruth Handler, twórczyni Mattela, odkupiła do niej prawa i dała nowe życie.

Wszystkie te fakty są dobrze znane kuratorce wystawy „Barbie – nieznane oblicza” (poznańskie Muzeum Sztuk Użytkowych w Zamku Królewskim, do 30 lipca). Umawiamy się na kwadrans rozmowy, kończymy po godzinie. – Miałam w głowie stereotyp różowej Barbie z platynowymi blond włosami, a z dużym zaskoczeniem odkrywałam kolejne historie – przyznaje Aleksandra Podżorska. – Barbie od początku wykraczała poza formę lalki (miała dorosłą postać) i rolę, do której wówczas były przygotowywane kobiety: żony, matki, gospodyni domowej – mówi. – Już nawet w jej pierwszej nazwie krył się zawód – modelka. Co oznaczało, że zarabia pieniądze i jest niezależna – dodaje. Co więcej, w 1963 roku, gdy najlepsze amerykańskie uniwersytety, jak Princeton czy Yale, były wciąż zamknięte dla kobiet, Barbie pojawiła się w todze, birecie i z dyplomem uczelni wyższej, uosabiając aspiracje Amerykanek – w tamtych czasach pracowała tylko co trzecia, a 70 proc. marzyło o tym, by wyrwać się z domowego pudełka. I odjechać własnym samochodem – jak Barbie.

Różowa waga

O ile auto mniej lub bardziej leżało w zasięgu ręki – zwłaszcza gdy się już miało pracę – o tyle igranie Barbie z rzeczywistością położyło się cieniem na jej figurze. Porównać ją do naturalnych kształtów kobiety to tak, jakby na kucyku Rainbow Dash uczyć się anatomii konia. Doktor Kluczykowski wyliczył, że pierwsza Barbie miała proporcje „36-20-32”, co w warunkach rzeczywistych oznaczałoby biust dorosłej osoby, talię dziecka i biodra nastolatki. „Byłaby więc, i jest do dziś, postacią niemożliwą – kobieta o takim ciele nie tylko miałaby mnóstwo problemów zdrowotnych, ale nie mogłaby utrzymać się na swoim kręgosłupie” – pisze w swojej pracy doktorskiej. – Gdyby była prawdziwą kobietą – dorzuca Aleksandra Podżorska – miałaby od niej o 30 proc. dłuższe nogi, zbyt drobne ręce, żeby cokolwiek podnieść, i nie mogła stać z powodu miniaturowych stóp. Jej długa i chuda szyja nie utrzymałaby głowy – mówi. Z powodu wąskiej talii zmieściłoby jej się tylko pół wątroby i kilkadziesiąt centymetrów jelita, jak obliczyli blogerzy Crazy Nauka. Skoro Barbie jest tak przerysowana, to dlaczego spadł na nią grad krytyki za narzucanie dziewczynkom wyśrubowanych wzorców ciała i rozbudzanie tęsknot za anorektycznym wyglądem? Wina speców od marketingu!

– Pomysł na promowanie Barbie polegał na pokazaniu, że jest prawdziwą kobietą, nadaniu jej statusu osoby, którą dziewczynki chciałyby zostać. Unikano słowa „lalka”. To była broń obosieczna, bo z jednej strony zadziałała w tym kierunku, że dzieci się przywiązały, postrzegały ją jako marzenie, nawet piosenka w pierwszej reklamie telewizyjnej brzmiała: „Kiedyś będę taka jak ty” – tłumaczy kuratorka wystawy. Z drugiej zastępy wielbicielek pragnęły się upodobnić do swojej idolki, która w jednej z serii miała przy sobie trzy poradniki: jak podróżować, jak dostać podwyżkę i... jak schudnąć. – Co więcej, ten poradnik nosił na tylnej okładce odpowiedź, która brzmiała: „Nie jedz” – mówi Aleksandra Podżorska. – To było absolutnie fatalne zagranie i wyobrażam sobie, że rodzice na pewno nie chcieli, by ich córki – bo tymi lalkami bawiły się głównie dziewczynki, które dopiero budowały swoją tożsamość – dostawały taki komunikat na temat relacji z ciałem – dodaje. A jednak ktoś tym dziewczynkom kupował wypuszczoną przez Mattel różową wagę (można zobaczyć ją na wystawie) ustawioną na 110 funtów, czyli niecałe 50 kilogramów.

Plastikowe ciałko Barbie kształtowało także wizerunek intymny, mimo że Ruth Handler starała się uniknąć drażliwego tematu – kiedy pierwsze zamówione w fabryce japońskiej egzemplarze przyszły z sutkami, odcięła je nożyczkami i odesłała. Temat wracał. W dziecięcym świecie Barbie była pierwszym wyobrażeniem kobiecości. „Gdy dorastałam, uważałam, że waginy powinny być gładkie i niewidoczne jak u tej Barbie” – opowiada jedna z bohaterek książki „Gładko. O polskim wstydzie, obsesji młodości i intymnych operacjach plastycznych” Magdaleny Kuszewskiej (Znak Horyzont). „Kiedy byłam w podstawówce (...) miałam koleżankę, z którą nadal bawiłyśmy się lalkami Barbie, tylko że one uprawiały seks. Mimo że nie mają przecież narządów płciowych: ani Ken, ani Barbie. Pamiętam, że choć wciąż byłyśmy dziećmi, to czułam wtedy straszne zażenowanie tą sytuacją... Narządy intymne jako zakazany owoc”. To już lata, gdy lalka była dostępna w polskich sklepach, choć jeszcze nie 2016 rok, gdy pojawiła się w trzech typach sylwetek, z sześcioma karnacjami i 19 kolorami oczu (seria Fashionistas). Ale wciąż bez sutków i waginy.  

Na zesłaniu w Polsce

Najcięższe intelektualne działa przeciw Barbie wytoczyła Mary F. Rogers w „Barbie jako ikona kultury” (Muza, 2003). Już sam tytuł przedmowy „Plastikowa bogini konsumpcji” wskazywał kierunek narracji tego aktu oskarżenia wymierzonego w materialistyczne przesłanie uosabiane przez lalkę: „Ludzie są tym, co mają”. Autorka wbijała szpilę lalce: „Wydaje się należeć do innego świata: świata »Dynastii« i »Dallas«, gdzie postacie podobne do Barbie mówią: »Tato, nudzę się. Kup mi jakiś butik, żebym miała co robić«”. Dziś tytuł trąci myszką, a i wówczas odezwały się krytyczne głosy. „Z tej książki budzi się z wrażeniem, że mała opalona armia stacjonuje wszędzie, Barbie Skipper i Ken to parazytologiczni terroryści podkładający różowe bomby pod nasze umysły” – pisała Dorota Masłowska w „Dzienniku z krainy pazłotka” („Przekrój”). „Szczególnie jak nagle uświadamia się sobie, że wyznania fanatyków nie są wcale chore, oderwane i abstrakcyjne, tylko samemu przez najlepsze lata życia doznawało się orgazmu na widok Barbie spacerującej na palcach po swoim różowym ranczu przed wieczorynką i chciało się włożyć rękę w telewizor”.

Nasze mamy i babcie miały szmaciane lalki, ale w przeciwieństwie do Amerykanek mogły studiować od końca XIX wieku. My chciałyśmy Barbie. Wprawdzie od lat 70. była dostępna w Peweksie, ale kogo było na nią stać? Oficjalnie w Polsce zadebiutowała, podobnie jak w USA, w reklamie telewizyjnej, wdzierając się do masowej wyobraźni. „Już pierwsze reklamy opowiadały historie, wedle których Barbie nie była zwyczajną zabawką, ale posiadała swoje konkretne życie ze stałymi wartościami, pasjami i przede wszystkim innymi osobami-zabawkami, którym firma Mattel także pisała odpowiednie, choćby najkrótsze, biografie” – wspomina w swojej pracy dr Marcin Kluczykowski. – Mam wrażenie, że Barbie bardziej błyszczała w Polsce niż w USA w takim sensie, że ze swoim nadmiarem, przepychem, przesytem produktów, wokół których się obracała, uosabiała wszystko to, czego przeciętna polska rodzina nie miała i o czym dzieci mogły tylko pomarzyć – mówi. Z tamtego czasu pochodzi praca „Ciotka Kena” (1994) Zbigniewa Libery, seria dojrzałych barbiepodobnych lalek w wyszczuplającej bieliźnie. Rewers amerykańskiego stylu życia.

 „Barbie odarta ze świata przedstawionego, pozbawiona konika, Kena, domu. Bez łazienki, bez mycia, bez wakacji, bez rancza, bez butiku, w dwóch niekompatybilnych do klimatu sukienkach, w tym jedna z firan, niezdejmowalna. Barbie na wygnaniu, Barbie zesłana do mrocznej Polski, podróżująca w nieproporcjonalnych, klaustrofobicznych samochodach naszych braci na drugi koniec wykładziny koloru gówna. Barbie sypiająca z misiem, prującym się komunistą” – to kolejne wspomnienie z krainy pazłotka. – Myślę, że ona faktycznie trafiła z jednej strony do kraju, który z jej perspektywy był dużo gorszy, więc się „zdegradowała”, a jednocześnie ci napotkani tubylcy bardziej adorowali ją jako kogoś ze świata, do którego nie mieli dostępu. Kto pokazuje im normy kulturowe, których dopiero muszą się nauczyć, nie do końca je rozumiejąc – mówi Marcin Kluczykowski. Gdy przywołuje swoje emocje z lat 90., kiedy bawił się podróbkami Barbie, którymi były zarzucone kioski i sklepy papiernicze, wiązało się to z podróżą do odległej krainy, która na pewno nie jest Polską. Chłopcy nie występowali wówczas w reklamach lalek (pierwszy pojawił się w 2014 roku w serii Moschino Barbie). Ale się nimi bawili, co nie było społecznie akceptowane. Barbie Kluczykowskiego spotkał marny los na polskiej ziemi – zostały spalone. Odrodziły się jak feniks z popiołów w postaci pracy doktorskiej, a on sam, ganiony za dziewczyńskie zabawy, został pierwszym w rodzinie absolwentem studiów wyższych.

– Czeka pani na film Grety Gerwig? – pytam Aleksandrę Podżorską. – I to bardzo! – nie kryje entuzjazmu. – Tak myślałam, że w końcu dojdzie do sytuacji, gdy Barbie zderzy się z prawdziwym światem. Może w tym filmie jakaś postać będzie chciała uwięzić ją w roli słodkiej idiotki ograniczonej do szerokiego uśmiechu, blond włosów i koloru różowego. Coś czuję, że Barbie nie da się tak łatwo zamknąć w tym schemacie.