Trzeci sezon „Białego Lotosu” ma z satyrycznym zacięciem zgłębiać temat duchowości. „Club Zero” traktować można więc jako przystawkę. Czy zjadliwą? To zależy. Z pewnością nie dla wszystkich będzie to lekkostrawny seans. Jeszcze przed pierwszą sceną na ekranie pojawia się ostrzeżenie o niepokojących treściach. I słusznie, bo po premierowych pokazach na canneńskim festiwalu na nagłówki trafiła głównie nastolatka jedząca własne wymiociny. Jessica Hausner położyła wszystkie radykalne idee trawiące współczesny świat na talerzu. Opowiadanie o słabych punktach społecznego systemu z perspektywy zaburzeń odżywiania naraziło austriacką reżyserkę na zarzut promowania anoreksji czy wyśmiewania lęków klimatycznych. Ze zbliżonymi oskarżeniami nie spotkała się z kolei pani Novak.

Postać grana przez Mię Wasikowską („Stoker”, „Jane Eyre”) zostaje zatrudniona przez radę rodziców prywatnej szkoły dla utalentowanej młodzieży. Z nauczycielki „świadomego jedzenia” szybko przechodzi do roli liderki kultu. Jeden po drugim wciąga uczniów elitarnej placówki do króliczej nory. Tam, podobnie jak w Krainie Czarów, serwuje się herbatkę, ale z całą pewnością nie ciastka opatrzone nęcącym napisem „zjedz mnie”. Wtajemniczeni nastolatkowie z rosnącą pogardą spoglądają na automat z przekąskami, symbol konsumpcjonizmu, do cna złego przemysłu żywieniowego i utraty samokontroli. Nakładają coraz mniejsze porcje na wściekle żółte tace w stołówce i odmawiają domowych obiadów. Choć w większości kierują się słusznymi przesłankami – troską o zdrowie, środowisko i dobrostan zwierząt lub chęcią kontynuowania nauki – szybko popadają w przesadę. Czyste intencje ma też ich przewodniczka. Na drogę samodestrukcji sprowadza ich w dobrej wierze.

Jawi się jako zbawicielka gotowa uwolnić swoich naśladowców od niepewności, strachu i ciężaru oczekiwań. 

Kadr z filmu „Club Zero” (2023)mat. prasowe Nowe Horyzonty

Podopieczni stanowią łatwy cel dla pani Novak. Nauczycielka praktycznie nie ma konkurencji. Rodzice są w najlepszym wypadku nieporadni, w najgorszym zupełnie nieobecni.  Zależy im na tym, aby ich dzieci „sięgnęły gwiazd”, czy to skacząc na batucie, ucząc się mandaryńskiego czy tańcząc balet. Sukces jest najważniejszy, nawet jeśli aby go osiągnąć, trzeba zrzucić kilka kilogramów. A kiedy już dostrzegają sedno problemu (tak jak mniej zamożna mama Bena), brakuje im siły przebicia. Pani Novak traci w końcu posadę, ale z niewłaściwych pobudek. Sidse Babett Knudsen („Borgen”, „Westworld”), stojąc na czele rządu w Kopenhadze, widziała, kiedy źle się działo w państwie duńskim. Jako dyrektorka szkoły polega w starciu z samozaparciem nastolatków.

Kadr z filmu „Club Zero” (2023)mat. prasowe Nowe Horyzonty

Akcję osadzono gdzieś poza czasem i przestrzenią. Liceum nie przypomina zabytkowych gmachów brytyjskich szkół z internatem. Nie jest też kalką amerykańskiego kampusu, jaką wykreowali twórcy „Sex Education”. Uczniowie mają co prawda do dyspozycji laptopy, ale jak na adeptów sztuki świadomego jedzenia przystało, nie są przyklejeni do smartfonów w porze posiłków. Nie potrzebują zmieniających się jak w kalejdoskopie nagrań z TikToka. Wystarczą im statyczne plansze z pobieżnym wyjaśnieniem, że jedząc mniej, będziemy de facto silniejsi, bystrzejsi i zwyczajnie wolni. Uczniowie łykają głoszone na lekcjach idee niemal bezrefleksyjnie. Z czasem dla niektórych stają się zbyt ekstremistyczne i trudne do przetrawienia. Inni czują tylko wszechogarniający haj – są gotowi pójść za panią Novak wszędzie. 

Mia Wasikowska w filmie „Club Zero” (2023)mat. prasowe Nowe Horyzonty

O czym opowiada więc „Club Zero”? Jest to historia o ułomnościach dzisiejszego systemu edukacji. O gronie pedagogicznym, na którego barkach lądują obowiązki beztrosko realizujących się w Ghanie rodziców. O kulcie szczupłego ciała. Podobnie jak w przeboju „W trójkącie” obrywa się tu odklejonym klasom wyższym, które opiewając w luksusy, głoszą górnolotne hasła i nie dostrzegają własnego zagubienia. Wpędzające w zaburzenia odżywiania teorie są niejako odbiciem fake newsów, jakie pochłaniamy każdego dnia. W przerysowanym świecie Jessiki Hausner, tak jak i wokół nas, wybrzmiewają problemy z komunikacją. Zamiast być uważnym na drugiego człowieka i podejmować rozmowę, przymykamy oko. Pozwalamy, aby kiełkujące idee urosły do niebezpiecznego ekstremum, nie szukamy złotego środka. Wszystkie te przemyślenia są podlane sosem sennego surrealizmu. Być może dlatego nie przyjmują ostatecznej, jednoznacznej formy. Bohaterowie wydają się powściągliwi i wyzuci z emocji (wyjątkami są tutaj wpadający w złość ojciec Elsy i pani Novak płacząca po nieumyślnym ujawnieniu się przed dyrektorką). Z głośników dobiegają apatyczne głosy, chóralne dźwięki i bębny jakby zaczerpnięte ze wschodnich religii. Z drugiej strony na ekranie przewijają się precyzyjnie urządzone wnętrza wypełnione mundurkami w wyrazistych kolorach. Pewne jest, że przemyślana warstwa wizualna i  hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa znajdą licznych zwolenników. Więcej niż samo przesłanie, które koniec końców można odczytać na wiele sposobów – także tych budzących etyczne wątpliwości. Czy, aby zostać wysłuchanym, rzeczywiście musimy posuwać się o krok za daleko?