Filmy dokumentalne o muzykach i muzyce to gatunek, który od lat ma się dobrze. Regularnie dołączają do niego nowe tytuły – na początku marca do oferty Netfliksa dołączył chociażby „Biggie: I Got a Story to Tell” o jednej z legend rapu lat dziewięćdziesiątych. Dzięki takim filmom możemy zajrzeć za kulisy sceny i zobaczyć to, czego nie da się dostrzec oglądając koncert czy teledysk (o ile oczywiście dany film jest zrobiony rzetelnie, a nie jest jedynie PR-ową laurką).

Oto kilka filmów dokumentalnych związanych z muzykami i muzyką, które naszym zdaniem warto obejrzeć.

Sugar Man (2012, reż. Malik Bendjelloul)

Film, o którym trudno mówić, bo praktycznie każde zdanie na jego temat może komuś zepsuć frajdę z seansu. Mówiąc jednak ogólnie: obraz opowiada historię amerykańskiego muzyka folkowego Sixto Rodrigueza, który po fiasku komercyjnym swojej drugiej płyty postanowił zerwać z muzyką. Nie wiedział jednak, że jego twórczość stała się niezwykle popularna w Republice Południowej Afryki, gdzie powszechnie uważało się, że Rodriguez… nie żyje. Fascynująca historia, która zdobyła uznanie w oczach Amerykańskiej Akademii Filmowej i została laureatem Oscara w 2012 roku. I choć niektórzy recenzenci słusznie zwracają uwagę na to, że reżyser pominął niektóre fakty z życia Rodrigueza, to sam film nadal wart jest bliższego poznania.

Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła (2019, reż. Chris Smith)

Założenia festiwalu muzyczne Fyre były ambitne i nietuzinkowe. Miała to być impreza „na bogato” i dla bogatych. Na lokalizację wybrano jedną z wysp należącą do archipelagu Bahamów, a atrakcjami dla uczestników miały być nie tylko występy największych gwiazd światowej muzyki, ale też możliwość spotkania między innymi Belli Hadid, Emily Ratajkowski i Kendall Jenner. Najtańsze bilety na festiwal kosztowały 1,5 tysiąca dolarów, najdroższe 12 tysięcy. Co poszło nie tak? Wszystko. Tuż przed startem imprezy swoje występy odwoływali kolejni wykonawcy a ci festiwalowicze, którym udało się dotrzeć na miejsce zastali widok zgoła inny, niż im obiecywano. Dostępny na Netfliksie świetnie pokazuje, jak zapowiadany na najważniejszą imprezę roku festiwal był skazany na porażkę od samego początku.

Woodstock (1970, reż. Michael Wadleigh)

Żadne zestawienie dokumentów muzycznych nie mogłoby powstać bez uwzględnienia tego tytułu, i to z kilku powodów. Po pierwsze, bo traktuje on na temat jednego z najważniejszych (jeśli nie najważniejszego) festiwalu, jaki kiedykolwiek się odbył, czyli Woodstocku z 1969 roku, na którym wystąpili między innymi Janis Joplin, The Who, Jimi Hendrix, Joan Baez i Carlos Santana. Po drugie, bo sam film jest świetnie zrobiony. Po trzecie, bo znakomicie oddaje ducha ówczesnej epoki, czyli czasów hipisów, dzieci-kwiatów i pragnienia pokoju i szczęścia. Pozycja obowiązkowa, która przez lata w ogóle się nie zestarzała.

Będzie głośno (2008, reż. Davis Guggenheim)

Film nieco inny od wymienionych wyżej i niżej, bo nie opowiada o konkretnym wydarzeniu ani nie skupia się na konkretnej osobie. W „Będzie głośno” (oryginalny tytuł „It might get loud”) trzej uznani gitarzyści – Jimmy Page z Led Zeppelin, Jack White z The White Stripes i The Edge z U2 – opowiadają o swojej życiowej pasji, czyli o grze na gitarze. Przedstawiciele trzech pokoleń gitarzystów mówią zarówno o samych instrumentach, jak i zdradzają sporo tajemnic na temat swojego grania. Nie jest to jednak film tylko dla gitarowych zapaleńców (choć ci z pewnością wyniosą z niego najwięcej), ale dla wszystkich, którzy cenią różne brzmienia tego właśnie instrumentu.

Buena Vista Social Club (1999, reż. Wim Wenders)

Film, który oprócz doznań muzycznych oferuje też nieprzeciętną lekcję historii. Obraz Wima Wendersa opowiada o grupie kubańskich muzyków, którzy grali ze sobą jeszcze w przedrewolucyjnych czasach. Od zapomnienia uratował ich producent Ry Cooder, który namówił ich do nagrania wspólnej płyty – 40 lat po tym, gdy zagrali ze sobą ostatni raz! Wenders dopisuje do tej historii szerszy kontekst – odwiedza z kamerą miejsca, w których doświadczeni muzycy występowali przed laty, rozmawia z samymi zainteresowanymi, a momentem kulminacyjnym jest koncert weteranów w nowojorskim Carnegie Hall.

Oto Spinal Tap (1984, reż. Rob Reiner)

Obraz Roba Reinera u swoich podstaw miał być swoistym żartem z dokumentów muzycznych, a stał się produkcją kultową. „Oto Spinal Tap” udaje dokument – w rolę rockowych muzyków wcielają się tutaj aktorzy. Film celnie punktuje przywary gwiazd rocka, a przy tym nabija się z tego wszystkiego, co kojarzy się z latami osiemdziesiątymi. Robi to w tak zabawny sposób, że trudno się dziwić temu, co stało się po jego premierze. Aktorzy, którzy wcielali się w role gwiazd rocka rzeczywiście tymi gwiazdami zostali – jeździli w trasy koncertowe i nagrywali płyty. Ciekawostka – to jedyny film w popularnym serwisie IMDB, któremu można przyznać ocenę w skali nie od 1 do 10, a od 1 do 11.