Lata 90. można zintepretować banalnie. Pójść w tandetę, kolory, przepych, dekoracje. Dużo trudniej przywołać klimat "en vogue" - minimalizmu i konstrukcji, które oglądamy w edytorialach archiwalnych magazynów mody. Od czego jednak mamy Michała Szulca. Projektant po mrocznym, świetnym pokazie kolekcji "HOLD THE RIVERS", funduje nam sentymentalny powrót do kultowej dekady, która w Polsce miała bardzo silne tło "tekstylne". 

"Sirtet" (czytany wspak "Tetris") to więc piękne płaszcze stylizowane na retroprochowce Próchnika, trencze z tkanin, z których szyto mundury wojskowe, ultrakrótkie topy, męskopodobne koszule i marynarki, jakie Szulc kojarzy z garsonkami nauczycielek, które pamięta z dzieciństwa. Wehikuł czasu na wybieg przeniósł też ciekawe aplikacje i detale z przeszłości - tapicerskie guziki czy harcerskie patki. Ten patchwork to też wynik wspomnień projektanta:

To dla mnie bardzo wyjątkowa kolekcja, ponieważ stała się subiektywną wyprawa do czasów nastoletnich. Z obrazów, które mam zapisane w głowie wybrałem te, które były dla mnie pod różnymi względami bardzo istotne, ale większość z nich wiąże się bezpośrednio ze mną, moją rodziną i najbliższym otoczeniem. Do lat 90. mam duży sentyment, ale są niestety coraz bardziej odległe. Wtedy żyło się zupełnie inaczej, bliżej ludzi. Dziś gnamy za pracą, sprzedażą, popularnością, a chodzi przecież o to, by robić to, co jest zgodne z nami - mówi Szulc.

Michał może nie gna więc za sprzedażą, sentymentalnie patrzy w przeszłość, ale wychodzi mu z tego kolekcja bardzo użytkowa, od razu do noszenia. Z wybiegu najchętniej ściągnęłybyśmy taliowane, kobiece ciuchy (tak, tak, Szulc zdradza z nimi od poprzedniego sezonu oversize). Sukienki i spódnice są dopasowane, mają geometryczne wycięcia, kontrafałdy, pęknięcia zapinane na rzędy guzików i wszyte pasy trzymające konstrukcje w ryzach. Jest seksownie! Drapeżności dodają kolekcji faktury skór i zestawienie kolorystyczne nasyconej czerwieni, czerni, czekolady i granatu. Dla równowagi balansują je biele, beże i militarne khaki. Szulc wraz z Marcelą Stańczyk, odpowiedzialną za stylizację pokazu, dobrali do tego wszystkiego świetne, zgodne z trendami dodatki - długie skórzane kozaki za kolano, które Michał zaprojektował wspólnie z marką Wojas, biżuterię Anny Orskiej i lustrzane okulary JOOP.

Na koniec - żarty, do których projektant już nas przyzwyczaił, puszczając oko do publiczności właściwie w każdej kolekcji. Lata 90. nie obyłyby się bez swoich quasi-ikon: Pameli Anderson, Britney Spears i dziewczyn z Beverly Hills 2010. To im Szulc zadedykował sylwetki kompletnie oderwane od całego pokazu (i trochę od rzeczywistości). Na wybiegu zobaczyliśmy np. obcisły komplecik z denimowej, błyszczącej tkaniny wyglądający jak coś prosto z fanpage'y typu Faszyn from Raszyn. Za kulisami żartował z niego nawet sam projektant. A my tupaliśmy nogą w rytm numerów granych do pokazu przez Lily Hates Roses