„Jestem taka piękna!” – krzyczy Renee Bennett, grana przez Amy Schumer bohaterka zwariowanej komedii, której tytułem jest właśnie ten cytat. Sęk w tym, że aby wypowiedzieć te słowa, musi najpierw spaść z roweru treningowego i mocno uderzyć się w głowę.  No właśnie, bo na co dzień – w rzeczywistości nieprzemienionej magiczną różdżką czy niezwykłym wypadkiem na siłowni – kobiety mówią o sobie zgoła inne rzeczy. Ostatnio usłyszałam je przypadkiem w restauracji, siedząc przy stoliku obok: „Chyba przytyłam, nie? Okropnie wyglądam” – wyznawała przyjaciółka przyjaciółce, dodając, że źle się czuje, gdy waży więcej niż 47 kilo. „Straszna ze mnie debilka, na niczym się nie znam” – żaliła mi się z kolei ostatnio inna znajoma, ceniona prawniczka mająca za sobą lata praktyki. Słuchając kobiet, można czasem odnieść wrażenie, że uczestniczymy w wyrafinowanym akcie werbalnego samobiczowania. Czy mężczyźni obchodzą się z sobą podobnie? Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszała jakiegoś, mówiącego: „Jestem totalnym kaszalotem, do tego zabij mnie, ale w tej chwili nie przypomnę sobie dokładnej liczby światowych wojen”. Żarty żartami, ale przesadna skłonność kobiet do samokrytycyzmu jest faktem. Kilka lat temu organizacja Weight Watchers przeprowadziła badania, z których wynikało, że 42 proc. uczestniczek nigdy sama się nie chwali, a 46 proc. krytykuje się. Kobiety zwykle narzekają – oczywiście – na wagę, a także na włosy, małą aktywność fizyczną i niskie zarobki. Niezadowolenie z siebie skutkuje nie tylko samokrytycyzmem, lecz także, niestety, odrzucaniem komplementów. Wszystkie to znamy: „Ładna sukienka”. „No co ty, stara już jest”.

Podważanie swojego wyglądu to jedno, a niedocenianie własnych kompetencji zawodowych to kolejna sprawa. Chociaż... Czasem się łączą. Występująca na konferencji TED Meaghan Ramsey – pracująca w świecie biznesu „adwokatka pewności siebie” – przytacza dane, z których wynika, że 17 proc. kobiet nie stawiłoby się na rozmowę o pracę w dniu, w którym czują, że źle wyglądają. Aż sześć na dziesięć dziewczyn rezygnuje w taki dzień z czegoś, co jest dla nich ważne. Może to one, gdy już dorosną, nie przyjmują zaproszeń do mediów, ponieważ boją się, że nie mają nic ciekawego do powiedzenia? A piastując ważne stanowiska, zastanawiają się, czy nie otrzymały ich przez przypadek? I to one ciągle mierzą się z głosem w głowie, który mówi: „Jestem za głupia”, „Na niczym się nie znam”, „Skompromituję się”. Mężczyźni raczej tak się nie katują albo jeśli już – wiedzą, jak się ze swoją niepewnością maskować, i chętnie korzystają z prawa do publicznej wypowiedzi. Skąd się to wszystko bierze?

Na Czarnym Marszu i innych demonstracjach w obronie praw kobiet niektóre z nich trzymały transparenty z napisem „Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie spalono”. Ten piękny i dumny napis ma też drugą stronę – przypomina, że nasze prababcie albo praprababcie żyły w innym świecie. Kobiety, które „wiedziały” – wiedźmy – palono w nim na stosie. Wiedźma jest zagrożeniem nie tylko dlatego, że jest mądra i zbuntowana. Ta stereotypowa jest też przecież brzydka. Ma brudne włosy i wielką brodawkę na nosie. A porządna kobieta ma być piękna i potulna. – Historycznie rzecz biorąc, idea równości jest młoda. Przekonanie, że jesteśmy drugorzędne, że należy nam się mniej miejsca w świecie, ciągle jest w nas żywe. Uczymy się, że jest inaczej, ale wystarczy wejść do tramwaju czy pociągu i zobaczyć rozpartego na półtora siedzenia mężczyznę oraz siedzącą na połowie krzesła kobietę – żeby przekonać się, jak wiele jeszcze przed nami – mówi Natalia de Barbaro, psycholożka, która prowadzi warsztaty dla kobiet „Własny pokój”. Rzeczywiście, kultura, szczególnie polska, przez lata nie wspierała kobiet w budowaniu pewności siebie. Podlegająca silnym wpływom Kościoła, który pozbawiał je podmiotowości i sprzyjał wychowywaniu tak, by odgrywały role podległe i ozdobne, płynnie przeszła we współczesny narcyzm. W efekcie otrzymaliśmy dziwny twór: pozbawioną autonomii i pewności siebie, nauczoną instrumentalnego traktowania ciała użytkowniczkę mediów społecznościowych. Dziewczynom  wrzucającym tam podrasowane, perfekcyjne zdjęcia wydaje się, że ciało to kostium, który trzeba bacznie obserwować – czy się nie zsuwa, nie prześwituje, nie rozchodzi w szwach. 

#thinspiration #proana #skinny #anorexia – te hashtagi Instagram już ukrywa, żeby nie zachęcać kobiet do szkodliwych działań, czyli choćby anoreksji. Ale już #bikinibridge ze zdjęciami przepięknych ciał w kostiumach kąpielowych ma się całkiem dobrze. Pod #selfie są zdjęcia w pełnym makijażu, w „domowych” kreacjach złożonych z nieskazitelnie białych, seksownych fatałaszków czy przylegających do ciała sukienek. Robię test. Sprawdzam #smart. Co wyskakuje na początku? Faceci i… małpa. Jaki z tego wniosek? Niewesoły. Kultura zdominowana przez wizerunek nigdy nie wytworzy mądrych, pewnych siebie kobiet, które będą konstruowały swoją samoocenę wokół innych aspektów tożsamości niż wygląd. Ona kształtuje tylko takie, które przez mówienie: „Jestem gruba, brzydka i nic mi się nie uda”, sabotują swoje wysiłki, czyli po prostu trwają w bezradności i nie podejmują żadnych ciekawych działań. 

Nic dziwnego – wychowywanie dziewczynek na śliczne i grzeczne idzie w parze z pozbawianiem je odwagi. Reshma Saujani, założycielka fundacji Girls Who Code, organizacji non profit, której celem jest zniwelowanie różnic w zatrudnieniu kobiet i mężczyzn w dziedzinie IT, w swoim wystąpieniu na konferencji TED w 2016 roku zauważa, że dziewczynki są uczone, żeby unikać ryzyka i porażek, podczas gdy chłopcy mają grać ostro i odważnie. Już na placu zabaw mogą hałasować i brudzić, a ich rówieśniczki w ciszy lepić babki z piasku. „Nauczyciele i rodzice w najlepszej wierze kierują nas ku dziedzinom, w których celujemy, byśmy mogły błyszczeć, i starają się trzymać nas z daleka od tych, do których nie mamy (ich zdaniem) wrodzonych predyspozycji, by zaoszczędzić nam przykrości. Chłopców zachęca się tymczasem, by próbowali nowych rzeczy, a po kontuzji natychmiast wracali do gry – mówiła. 

Zdaniem Saujani to dlatego kobiety nie piastują potem wysokich stanowisk, są słabo reprezentowane w zawodach ścisłych czy w parlamencie. No i ciągle się kwestionują, nie są wystarczająco pewne siebie. Dowód? Jej anegdota o tym, jak uczeni kodowania chłopcy, napotykając trudności, mówią: „Panie profesorze, coś jest nie tak z moim kodem”. A dziewczynki? „Panie profesorze, coś jest nie tak ze mną”. Saujani przytacza też badanie, z którego wynika, że mężczyźni odpowiadają na ogłoszenie o pracę wtedy, gdy spełniają jedyne 60 proc. wymagań. Kobiety – tylko wówczas, gdy odpowiadają profilowi w 100 proc. „Nagradzane od dziecka za perfekcję, wyrastamy na kobiety, które drżą na samą myśl o porażce. (…) Świadomie lub podświadomie powstrzymujemy się od podejmowania działań, w których nie jesteśmy pewne sukcesu, żeby uniknąć potencjalnego bólu i upokorzenia. Nie przyjmujemy żadnych ról i wyzwań, dopóki nie jesteśmy pewne, że spełnimy lub przekroczymy oczekiwania” – pisze Saujani w swojej książce „Odwagi! Nie musisz być doskonała!”.

No dobrze, sprawy nie wyglądają różowo. Czy jest dla nas jakaś nadzieja? Tak – o ile nauczymy się kwestionować sposób, w jaki mówi się o kobietach, i same zaczniemy aktywnie w tym uczestniczyć. Będziemy doceniać swój temperament i poczucie humoru, a nie długość nóg. Trenować pewność siebie jak mięśnie na siłowni, budować małe, przyjacielskie wspólnoty, z których można czerpać wsparcie. Uczyć córki podejmowania ryzyka. I pozwalać sobie na błędy. – Trzeba zrozumieć, że to nic strasznego. Można się pomylić albo czegoś nie wiedzieć – mówi Agata Szczęśniak, socjolożka i redaktorka OKO.press. – Kobiety muszą nauczyć się reagować w chwilach, gdy ktoś się z nimi nie zgadza czy nawet zaczyna z nich kpić. Nie mogą wtedy tracić pewności siebie. Powinny też zabierać publicznie głos – jeśli nawet na początku się boją. To da się wyćwiczyć. I najważniejsze: trzeba skończyć z tym werbalnym samobiczowaniem się, bo słowa mają sprawczą moc i tworzą rzeczywistość.

Tekst Patrycja Pustkowiak