Karol Górski: Poradników jeszcze nie pisałeś…

Artur Górski: No, ale to nie jest poradnik typu: jak gotować, żeby było smacznie i zdrowo. Nie jest nawet z kategorii „100 sposobów, jak być szczęśliwym”.

Chyba niezupełnie. Skoro piszesz poradnik „Jak uwieść żonę bossa”, to chyba chodzi o to, żeby ten, któremu to się uda, był z nią szczęśliwy. Ona zresztą też.

Masz trochę racji, przy czym nie o szczęście tu chodzi, ale o emocje, które przeżyje Kowalski zbliżając się do owocu bardzo zakazanego. O to, jak polizać ogień i za bardzo się nie poparzyć. Wracając do twojej uwagi: rzeczywiście, poradników jeszcze nie pisałem i prawdę mówiąc w tym gatunku nie czuję się mocny. Ale to nie jest poradnik z prawdziwego zdarzenia – to raczej próba opisu dwóch odmiennych środowisk i pokazania miejsc, w których te przeciwieństwa mogą się spotkać. Opis ubrany w formę poradnika. 

W sumie po co ci ta zabawa z formą? Pisałeś książki reporterskie, wywiady-rzeki, z tym kojarzyłeś się czytelnikom, to dało ci jakąś rozpoznawalność. Źródło zaczęło wysychać?

Zaczęło, nie zaczęło – zawsze lepiej mieć dwa źródełka niż jedno. Poza tym, zawsze ciągnęło mnie do - jak by to powiedzieć? - form antropologicznych. Przecież nawet seria „Masa o polskiej mafii” to bardziej portret zbiorowy dość specyficznego środowiska niż ujawnianie zdarzeń o charakterze kryminalnym. Oczywiście, tych drugich nie mogło zabraknąć, ale jednak o wiele bardziej interesowało mnie to, kim jest gangster, kim jest kobieta gangstera, co ich pociąga w tym świecie, a czego im brakuje w środowisku Kowalskich.

A co ciebie pociągało w tym świecie? Spędziłeś w nim wiele lat, w pewnym momencie nie miałeś właściwie kolegów spoza tego środowiska. A przecież na gangstera za bardzo się nie nadajesz.

Nie, zupełnie nie, choć Masa zawsze tak przedstawiał mnie swoim kumplom: Artur to taki sam gangster, jak my, tylko inaczej. No, ale to inaczej jest na tyle znaczące, że prawdziwego gangusa nie dałoby się ze mnie zrobić. Po prostu traktowali mnie jak swojego, a ja lubiłem przebywać w ich środowisku, bo jeśli uda się zapomnieć, że jest to środowisko ludzi dość… skłóconych z normami prawnymi, to spędza się w nim czas naprawdę wesoło.

Podejrzewam, że jak robi się wesoło, to mówi się rzeczach których pewnie nie powinno się publikować. Zdarzały się jakieś ciekawe relacje, których nigdy nie zamieściłeś w swoich książkach?

Naturalnie! To, co można przeczytać w książkach, to może jedna piąta mojej wiedzy, a i tak przefiltrowana przez moją wewnętrzną cenzurę oraz przez prawników, którzy analizowali to, co idzie do druku. Nie chcę powiedzieć, że to, czego nie napisałem jest najciekawsze, ale… nie jest to nieprawda.

Dlaczego zatem przemilczałeś pewne rzeczy? Bałeś się, ktoś inny się bał? Ktoś ci zabronił?

Z różnych powodów. W wielu przypadkach po prostu zobowiązałem się do zachowania pewnych spraw w tajemnicy.

Wobec kogo: Masy, innych byłych przestępców?

Nie, akurat Masa rzadko kiedy robił z czegoś tajemnicę. Powiedziemy, że prosiły mnie o to obie strony, cokolwiek to znaczy. Ja naprawdę docierałem do ciekawych miejsc i ciekawych ludzi, a tym samym do ciekawych opowieści, ale często z zastrzeżeniem, że mają wzbogacić jedynie moje doświadczenie. 

Były rzeczy, których nie powiedziałeś nawet mnie?

Oczywiście. Zresztą ja nie oczekuję, że ty mi zawsze będziesz wszystko mówił.

I słusznie. Wróćmy zatem do „Jak uwieść żonę bossa”. Czytałem, więc potwierdzam, że ma niewiele wspólnego z twoimi poprzednimi książkami, ale w pewnym sensie też można ją potraktować jako literaturę faktu. Widać, że znasz środowisko gangsterów, także ich relacje rodzinne. To chyba dość wierne odwzorowanie oryginału?

Tak, choć momentami przerysowane. Powiem ci szczerze, zawsze mnie ciągnęło w stronę satyry, wręcz kabaretu, więc postanowiłem w końcu dać upust tej fascynacji. Dlatego książka jest – mam nadzieję – wesoła, choć wiele refleksji ma tonację dość mroczną. No, bo jednak życie z gangsterem to nie tylko szampan. Jak powiedział kiedyś Masa o kobietach związanych z mafiosami: w ich życiu było tyle samo szampana, co łez. I to jest chyba prawda.

Naprawdę uważasz, że skromny Kowalski rzeczywiście chciałby i - co chyba nawet ważniejsze - potrafiłby „wyrwać” żonę bossa? 

W każdym skromnym Kowalskim drzemie tygrys. W jednym nigdy się nie zbudzi, a w innym koniec końców zaryczy. Czy to wystarczy, żeby udowodnić swą atrakcyjność kobiecie, która opływa we wszystko i którą otaczają same przypakowane samce alfa? Niekoniecznie, ale najważniejsze to znać swoją wartość. Jeśli jesteś jej pewien, nie wmawiaj sobie, że jakieś obszary są dla ciebie niedostępne. Pytanie tylko, czy obszar jest wart twojego starania.

A żona bossa to obszar, o który faktycznie warto się bić?

Powiem Ci coś – nie ma czegoś takiego jak żona bossa. Jest rola, którą odgrywa kobieta, która znalazła się w określonej rzeczywistości. Tak naprawdę, nie różni się ona od siostry biskupa czy kochanki tynkarza. Wszyscy odgrywamy różne role – raz lepiej, raz gorzej, raz króciutko, a raz przez całe życie. Ja odgrywam rolę spowiednika mafii, bo… w pewnym momencie to mi się opłacało. Teraz już się aż tak bardzo nie opłaca, ale wierzę, że może karta się odwróci. Więc gram dalej. A co do twojego pytania, czy warto się bić. Każdy przypadek jest inny, nie ma jednej zasady dla wszystkich sytuacji. Ale, generalnie, zawsze warto się bić.

CZYTAJ: Tomasz Sobierajski w ELLE MAN: Aktorzy na tablety i smartfony!

ZOBACZ TEŻ: Klasyk Jarzyny, nowość Szumowskiej, Hania Rani po domowemu i prawdziwe rzemiosło w sieci

ELLE MAN POLECA: Nowy film Scorsesego z Dicaprio i De Niro sfinansowany przez Apple. Szykuje się epickie dzieło