To będzie filmowe show. Bo muzyka zaaranżowana na 65-osobową orkiestrę symfoniczną i kwintet jazzowy pochodzi z filmów, w których wystąpił i które wyreżyserował Clint Eastwood – hollywoodzka legenda. Jego syn, kompozytor i kontrabasista jazzowy Kyle Eastwood z zespołem przyjedzie do Polski już w kwietniu, by zagrać koncerty w Netto Arenie w Szczecinie (15 kwietnia), Arenie Toruń (19 kwietnia), PreZero Arenie Gliwice (21 kwietnia) i na COS Torwar w Warszawie (22 kwietnia).

To wydarzenie nie tylko dla wielbicieli muzyki, ale i kinomaniaków – w nowych aranżacjach (odpowiedzialny jest za nie Gast Waltzing) wybrzmią dźwięki znane z „Gran Torino”, „Co się wydarzyło w Medison County” czy słynnego westernu w reż. Sergio Leone „Dobry, zły i brzydki”.

Trasa koncertowa związana jest z promocją płyty „Eastwood Symphonic”, którą Kyle Eastwood nagrał w hołdzie ojcu. Oto, co o samym pomyśle, ale i relacjach łączących go z Clintem opowiedział w rozmowie z ELLE.

„To hołd dla mojego ojca, muzyki z filmów, w których występował i które reżyserował – mówi o albumie „Eastwood Symphonic” Kyle Eastwood.

I dodaje:

– To również zachwyt nad kompozycjami największych, jak Daniel Marconi, Lalo Schifrin, John Williams czy Ennio Morricone. A wszystko zagrane przez orkiestrę symfoniczną i muzyków jazzowych na jednej scenie. Kyle łączy się ze mną ze swojego paryskiego mieszkania. Mimo wczesnej pory jest już na nogach, bo od porannych godzin komponował. Przypomina ojca, choć nie tak jak jego młodszy przyrodni brat Scott – aktor.

Urodził się w Los Angeles w 1968 roku i odkąd pamięta, w domu częściej niż o kinie mówiono o muzyce. Choć był czas, gdy Kyle zapierał się, że zostanie filmowcem. „Człowiek, który chciał być królem” z Seanem Connerym i Michaelem Cainem zrobił na nim piorunujące wrażenie. Ale zwyciężyła muzyka, bo Clint z żoną Maggie słuchali jej non stop. Przede wszystkim jazzu, a także bebopu, bluesa i klasyki.

– Dorastałem w muzycznym domu – mówi Kyle. – Stosy płyt były tak wysokie, że się przewracały, a wśród nich albumy Counta Basiego, Duke’a Ellingtona, Elli Fitzgerald, Milesa Davisa… To moje najwcześniejsze wspomnienia muzyczne.

Clint Eastwood to legenda kina. Światową popularność przyniosły mu role w spaghetti westernach, w tym „Za kilka dolarów więcej” (1965) czy „Dobry, zły i brzydki” (1966) w reż. Sergio Leone. To zresztą filmy, do których jego syn ma wyjątkową słabość. – Kocham włoskie westerny, choć przez długi czas namiętnie oglądałem „Wyjętego spod prawa” Joseya Walesa. Wkrótce Clint sam zaczął rozwijać się jako reżyser i producent. Ale przez cały czas towarzyszyła mu muzyka. Jeszcze w latach 50. występował jako pianista boogie-woogie i nagrał album z kowbojskimi szlagierami. Utwory śpiewane przez niego pojawiały się w filmach i serialach, m.in. w „Za garść dolarów”, „Złoto dla zuchwałych”, „Bronco Billy”, „Dopóki piłka w grze” czy „Droga do Nashville” z 1982 roku, w którym dużą, równoległą rolę Whita – bratanka Reda Stovalla, w którego wcielał się Clint – zagrał 14-letni Kyle.

Chłopak świetnie radził sobie już wtedy z grą na gitarze akustycznej i pianinie. Jednak coraz bardziej ciągnęło go do gitary basowej i kontrabasu. Fascynowała go sekcja rytmiczna: perkusja i bas. A zaczęło się od występu Counta Basiego na kultowym Monterey Jazz Festival w 1977 roku. To pierwszy koncert, na który zabrał go ojciec.

Mieszkaliśmy nieopodal, w kilkutysięcznym miasteczku Carmel-by-the-Sea na półwyspie Monterey. Miałem dziewięć lat, Basie grał ze swoim big-bandem. Pierwszy raz widziałem coś takiego na żywo. Ojciec nie opuścił żadnej edycji festiwalu od jego początków w 1958 roku – opowiada. Kyle nie mógł jeszcze wiedzieć, że za kilkadziesiąt lat sam będzie występował na tej scenie.

Znając wiele historii hollywoodzkich aktorów i ich dzieci, wiedząc o trudnych relacjach artystów i ich potomków, pytam Kyle’a, czy przeżywał w młodości okres buntu. – No jasne, wiadomo, że jako nastolatek ładujesz się w problemy – odpowiada. Ale gdy chcę się dowiedzieć, w jakie, jedyne, co sobie przypomina, to kłopoty z nauką w szkole. I to przedmiotów, których nie lubił – matematyki, chemii, fizyki. Eastwood chroni prywatność. I wszystko wskazuje na to, że jego relacja z ojcem od zawsze była pełna czułości. – Mamy podobny gust. Podobają nam się w zasadzie te same rzeczy – mówi. Nawet w pracy.

Od lat 70. Kyle występował w filmach ojca, a od 90. pracował nad nimi, pisząc muzykę. Zaczęło się od „Żółtodzioba”. Potem pojawiły się „Rzeka tajemnic” z Seanem Pennem, zdobywca czterech Oscarów „Za wszelką cenę” z Hilary Swank i Morganem Freemanem czy „Gran Torino”. A to tylko część wspólnych produkcji. – Niewiele razy zdarzyło nam się nie zgadzać. Gdy robisz muzykę filmową, musisz iść na kompromisy z reżyserem, czy tego chcesz, czy nie. Albo przekonać go do swojej wizji. Zdarza się, że ojciec komponuje krótką melodię i nalega, by ją wykorzystać. Formuję ją wówczas w taki sposób, żeby pasowała do całości – stwierdza.

Czyli współpraca wcale nie jest taka łatwa? Uśmiecha się. – Ojciec daje przestrzeń do tworzenia, dużo wolności. To dobry balans.

„Eastwood Symphonic” to niejako podsumowanie dekad pracy słynnego aktora. I jego wspólnej drogi z synem. Podróż sentymentalna. – Dorastałem przy tej muzyce. Część powstała przed moimi narodzinami, oglądałem filmy ojca, gdy byłem dzieciakiem. Potem sam nad częścią z nich pracowałem. To momenty emocjonalne, schowane głęboko w sercu – mówi.

Jaka była reakcja Clinta? – Tato usłyszał całość, gdy niedawno odwiedzałem go w Stanach. Wzruszył się. Wiedział, że wykorzystam część kompozycji. O innych nie miał pojęcia, więc czekała go niespodzianka – dodaje. Kyle zmienił aranżacje utworów, chciał, by muzyka brzmiała inaczej niż ta oryginalna, już nagrana. Dostajemy więc klasyki skropione jazzem. Najprzyjemniej pracowało mu się nad fragmentami z „Brudnego Harry’ego” („Gdy nagrywasz te dźwięki na nowo, zupełnie inaczej je rozumiesz”). Innym ulubionym szlagierem jest niedoceniona kompozycja Johna Williamsa z „Akcji na Eigerze”.

Kyle Eastwood ma na koncie dziewięć solowych płyt. Od wydania pierwszej „From There to Here” w 1998 roku przeszedł długą drogę. Kim dziś jest? – Dbam o to, by ciągle się rozwijać. Jestem zadowolony z miejsca, w którym się teraz znajduję. Mogę się utrzymać z tego, co kocham – muzyki. Nie mógłbym chcieć niczego więcej – podsumowuje.

A co jest w muzyce najpiękniejszego? – Wolność. O tym jest jazz. O wygraniu siebie, o interakcji z innymi muzykami. Lubię pracę w studiu, ale co innego jest na scenie, przed publicznością. Wtedy dzieje się magia.

ELLE jest patronem medialnym cyklu koncertów Eastwood Symphonic.