Kamila Nikonczuk, fot. Maciej Landsberg

SIŁA TRADYCJI

– Jeszcze dwa lata temu, gdyby ktoś mi powiedział, że stworzę własną markę biżuterii, nie uwierzyłabym – mówi Ania, dziś dyrektor artystyczna w firmie Ania Kruk, którą prowadzi z bratem. Dała firmie rodowe nazwisko, stworzyła logo i stronę internetową, projektuje biżuterię i pisze bloga to.my.aniakruk.pl, na którym można zajrzeć za kulisy firmy. Kilka lat temu Ania studiowała wzornictwo przemysłowe na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym. – To oficjalnie. Bo tak naprawdę próbowałam wszystkiego po trochu: projektowałam meble, wnętrza, ciuchy – śmieje się Ania. – Po wyjeździe na stypendium do Lyonu eksperymentowała z grafiką: robiła ilustracje do gazet, projekty stron internetowych, filmy animowane. Przeprowadziła się na kilka lat do Barcelony. Zajęła się projektowaniem krojów pisma, pracowała dla Google. Myślała, że zostanie w Hiszpanii. Wszystko zmieniło się w 2008 roku. Skończył się właśnie długi majowy weekend. Wojciech Kruk był w drodze do pracy, gdy w samochodzie zadzwoniła komórka. Głos dziennikarki: „Co pan na to, że Vistula chce przejąć W.Kruka?”. W pierwszej chwili był tak zszokowany, że nie rozumiał. W kilka dni schudł sześć kilo. Gdy Vistula przejęła większość udziałów, stracił wpływ na decyzje podejmowane w firmie. – Zrozumiałam, że marka, którą od 1840 roku tworzyło pięć pokoleń mojej rodziny, przestanie być nasza. Obudziła się we mnie wola walki o nazwisko. Zapisałam się do małego warsztatu złotniczego w Barcelonie, sama zaczęłam szlifować, piłować, lutować. Z bratem postanowiliśmy założyć firmę. Nowy rozdział tej samej książki – wspomina.

– Moi rodzice nie podpowiadali mi ani mojej siostrze, co mamy robić w życiu – opowiada Magda Jabłkowska. – Nawet gdybyśmy wymyśliły, że chcemy skakać ze spadochronem, zgodziliby się – wspomina. Tłumaczy, że nie chodziło o spełnianie zachcianek rozpieszczonych panienek, ale o to, by spróbowały różnych rzeczy i same zdecydowały, co je interesuje. Magda chciała studiować architekturę, ale po maturze poszła na pedagogikę. Na studiach zaczęła myśleć, że może jednak chciałaby pracować w rodzinnej firmie. – Przeczytałam książkę dziadka o historii rodziny i dowiedziałam się, że firmę braci Jabłkowskich założyła... ich siostra Aniela. W 1884 roku przy ulicy Widok w Warszawie przed maleńki lokalik w suterenie wystawiała starą, drewniana komodę. I sprzedawała z niej sznurówki, nitki, wstążki, guziki. To był początek Domu Towarowego! Bracia zainwestowali w pomysł siostry – opowiada. I dodaje: – Kobiety w naszym przedsiębiorstwie zawsze były silne i niezależne. Chciałam być taka jak one. Teraz prezesem firmy jest jej mama. Na razie.

PRACOWNIK OD WSZYSTKIEGO

Kamila Nikonczuk pracę w rodzinnej firmie rozpoczęła w wieku 17 lat. Niektórzy klienci nie traktowali jej poważnie. – Byli nieufni, nie chcieli ze mną rozmawiać, bo młodo wyglądałam. W takim przypadku umawiałam ich ze swoją mamą. Denerwowało mnie to. Przychodziłam do pracy wcześniej, żeby nauczyć się jak najwięcej. Wszystko sobie zapisywałam, zbierałam materiały. Chciałam być wtedy dorosła.

Kamila studiowała marketing na Politechnice Białostockiej, zrobiła specjalizację z zarządzania przedsiębiorstwem. – Poszłam na te studia, bo mi się podobały. Wiedziałam też jednak, że przydadzą mi się w prowadzeniu rodzinnego biznesu.

Pierwszą w życiu pracę Ania Kruk też dostała w firmie taty. – Mamy taki zwyczaj w rodzinie, że w grudniu, gdy jest największy ruch w sklepach, stajemy za ladą. Dziadek Kruk w Wigilię zawsze ostatni zamykał sklep, potem tak robił mój tata, teraz ja i mój brat – opowiada. Ma okazję porozmawiać z klientami, usłyszeć, co się podoba, a co trzeba by zmienić. Ostatnio, gdy jeden z klientów się zorientował, że to ta Ania Kruk, poprosił ją o autograf.

– Też przeszłam wszystkie stopnie wtajemniczenia – dodaje Caroline. – Byłam kasjerką, kelnerką, uczyłam się, jak robić cappuccino, latte i drinki. Pracowałam w piekarni, w biurze, towarzyszyłam kierowcom w rozwożeniu tortów. – wspomina. To była lekcja pokory, ale i tajników zawodu.

– Zaczynałam jako sekretarka w rodzinnej firmie w czasie studiów – wspomina Magda Jabłkowska. Potem był awans na asystentkę zarządu. – Brzmi dumnie, ale firma zatrudnia niewiele osób, więc do moich obowiązków należało m.in. wysyłanie pocztówek z życzeniami świątecznymi do kontrahentów i robienie kawy – śmieje się Magda. Miała czas, by z pedagoga stać się specjalistką od nieruchomości. Właśnie zdobywa ostatnie potrzebne licencje.