Spotkamy się w mokotowskiej kafejce, w środku tygodnia, w pełni lata. Jeszcze zanim Justyna się pojawia, przysiada się do mnie mała dziewczynka – uważnie bada fotel, na którym za chwilę usiądzie aktorka. Retro mebel ma nowiutkie, zielone obicie. „Przepraszam, ona lubi zaczepiać ludzi”, odciąga dziewczynkę ojciec. Wychodzą. Za to Justyna przychodzi z psem – jest totalnym zwierzolubem. Na co dzień nie zwraca na siebie uwagi, choć jej niezwykła uroda przyciąga spojrzenia. Ona sama – faluje. Raz jest silna i decydująca, raz krucha, jakby uruchamiały się w niej różne postacie – na dźwięk dla innych niesłyszalny, albo gdy mignie gdzieś odbite światło. Podziwiam jej niepodważalną wiarę w to, że o własną wolność trzeba walczyć za wszelką cenę, że być może nic innego nie ma. Aktorka znana z filmów: „Sztuka kochania” (grała siostrzaną przyjaciółkę Michaliny Wisłockiej), „Serce miłości” (tu była artystką Zuzanną Bartoszek”), czy ze spektakli Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa (w każdym, w którym nie gra – czuć jej brak), nagle zrobiła sobie przerwę. Wycofała się, żeby pooglądać swoje życie z boku. To nie jest łatwe. Ale przyda jej się na przyszłość. Co zobaczyła?

Dwie godziny później, kiedy Justyna Wasilewska już pognała dalej – powoli zbieram się do wyjścia. Zaczepia mnie jednak kolejna mała dziewczynka, która bardzo chce mi opowiedzieć o swojej nowej parasolce w kokardki. To wszystko wydaje mi się bardzo spójne z postacią aktorki – która świadomie dba o dwie strony swojej duszy: kobiety i dziewczynki. Albo po prostu otaczają ją anioły…?  

Anna Luboń