Christian Cieślak: Jak się idzie po drodze ku odpuszczaniu? 

Wojtek Sarnecki: Szczerze to odnoszę wrażenie, że już ją przeszedłem. Cała produkcja „Toward Not Caring”, czyli jakieś dwa lata wspólnego komponowania z moim producentem, było takim właśnie przerabianiem tego tematu i wydaje mi się, że mam to już za sobą. Teraz jesteśmy już na trochę innym etapie, bo też bardzo wiele się o sobie dowiedzieliśmy. Poza tym przekonałem się o tym, że odpuszczanie jest kluczem do sukcesu i wszyscy powinni się tego nauczyć. 

Skoro mowa o Patricku Multanie, producencie twojego debiutanckiego krążka, to jak doszło do waszej współpracy? 

Generalnie pomysł nagrania albumu pojawił się w mojej głowie już parę ładnych lat temu, jednak nie wiedziałem jak się za to zabrać, potrzebowałem więc kogoś do pomocy. Ponad dwa lata temu ktoś polecił mi w Warszawie pewien inkubator muzyczny, „Delphy Records”, i napisałem do nich. Okazało się, że faktycznie współpracują oni ze sztabem producentów i tekściarzy, a skoro miałem gotowy pomysł na piosenkę, włącznie z tekstem i melodią, potrzebowałem więc kogoś wyłącznie od aranżacji / produkcji. I tak przydzielili mi Patricka jako producenta mojego debiutanckiego singla „Adrift”. Tak jakoś się fajnie złożyło, że od pierwszych chwil złapaliśmy wspólny język, zaprzyjaźniliśmy się ze sobą i stwierdziliśmy, że może fajnie by było zrobić coś więcej. Zaproponowałem mu więc wyprodukowanie mojej przyszłej płyty. Jako, że słuchamy na co dzień podobnej muzyki, tym bardziej była to dla nas czysta przyjemność móc razem tworzyć, czego efektem jest mój debiutancki krążek. 

Powiedz zatem jak powstawał „Toward Not Caring”. 

Samo nagrywanie albumu trwało dwa lata, jednak pierwsze teksty powstały już ponad dekadę temu. „Toward Not Caring” jest efektem moich bardzo różnych życiowych perypetii, które inspirowały mnie do napisania poszczególnych piosenek, również tych, które ostatecznie nie znalazły się na nim. Choć album ten powstawał w bólach i cierpieniach ostatniej dekady, tak realnie pracowałem nad nim kilkadziesiąt miesięcy. 

Czym jest zatem dla ciebie ten album, o czym on ma nam opowiadać? 

Dla mnie jest to przede wszystkim próba rozliczenia się z przeszłością. Może i jest to dość banalne, ale inspirują mnie właśnie takie trudniejsze doświadczenia, których w pewnym momencie nagromadziło się w moim życiu całkiem sporo. Pisząc teksty moich piosenek, a później pracując nad nimi w studiu, udało mi się po prostu te tematy przerobić, co pozwoliło mi zamknąć pewne wątki z przeszłości, które gdzieś mnie do tamtej pory nawiedzały. „Toward Not Caring” zrobiłem głównie dla siebie, żeby móc ruszyć dalej z życiem, co okazało się mi niezwykle potrzebne, a później niezwykle pomocne. 

Abstrahując od emocji, trudno było ukończyć tobie ten album jako artyście de facto nie będącego pod skrzydłami żadnej większej wytwórni płytowej? 

Prawdą jest, że pokryłem wszystkie koszty związane z jej wydaniem, przy stosunkowo niewielkim wsparciu mojego wydawcy, choć nie czuję się z tym źle, że wydałem swoje oszczędności właśnie w ten sposób. Czy było to trudne? Nie, bo współpraca z Patrickiem była na tyle fajna, że w pewnym momencie zaczęliśmy się wspólnie bardzo uzupełniać. Okazało się, że gramy na tych samych instrumentach, a Patrick na jeszcze kilku innych. Po prawdzie „Toward Not Caring” powstawał bardzo organiczne – siadaliśmy po kolei do każdego utworu, tworząc najpierw jego bazę, by potem nadbudowywać kolejne dźwięki. Gdy powstawały wersje, które nas zadowalały, dogrywaliśmy później moje wokale i w zasadzie kończyliśmy produkcję takiej piosenki. 

W jednej z naszej prywatnych rozmów, wspominałeś, że niedługo zamierzasz opublikować piosenki, które nie znalazły się na finalnej wersji „Toward Not Caring”. 

Tak, tego materiału jest o wiele więcej, bo w ciągu tej dekady napisałem przeszło kilkaset piosenek. W ramach pierwszej selekcji, okazało się, że mniej więcej trzydzieści jest naprawdę godnych opublikowania, z czego czternaście ostatecznie trafiło na album. Stwierdziliśmy więc, że fajnie będzie to zrobić parę miesięcy po premierze krążka, choć nie wiemy jeszcze ile ich realnie trafi do publiczności. Zawsze mi się podobało, gdy ktoś publikując swój singiel, dołączał do niego utwór „B-Side”, który nierzadko uważałem za lepszy od tego singla. Odnoszę trochę wrażenie, że w moim przypadku będzie tak samo, bo bardzo podobają mi te nowe-stare piosenki. Myślę, że to kwestia najbliższych miesięcy, by trafiły one na platformy streamingowe, czego nie mogę się już doczekać. 

Nieco już o tym wspomniałeś, ale jak przebiega proces powstania twojej piosenki? Czy inspiruje ciebie coś jeszcze, oprócz twoich własnych przeżyć? 

Rzeczywiście, najpierw potrzebna mi jest jakaś konkretna emocja albo coś, co mnie po prostu zainspiruje. „Toward Not Caring” zdecydowanie bazuje na moich przeżyciach. Może gdzieś podprogowo zainspirowałem się czymś co usłyszałem – jakąś muzyką, filmem, czy sztuką, ale głównie to są moje odczucia. Nie wygląda to jednak tak, że coś się wydarza i od razu siadam z kawałkiem papieru i piszę – wena musi przyjść. Zazwyczaj przychodzi do mnie, kiedy kompletnie nie mam nic pod ręką, więc wtedy telefon w dłoń i albo apka do notatek, albo dyktafon. Często wygląda to tak, że mruczę coś pod nosem, jakiś kawałek melodii, a później do niej siadam. Nie ma tu jakiejś większej filozofii, zazwyczaj to jest dość spontaniczne. Mało stworzyłem tekstów do który wielokrotnie wracałem – jak mam wenę to siadam i tekst powstaje w ciągu jakichś dwóch godzin, co tyczy się również samej melodii. 

Zapewne to zauważyłeś, ale jesteś trzydziestodwuletnim debiutantem. Jak to jest?

Łatwo nie jest. Przez bardzo długi czas nie wiedziałem, czy rzeczywiście chcę wyjść ze swoją muzyką do ludzi, ale w końcu zorganizowałem pewnego dnia swoją serię koncertów akustycznych w warszawskich klubokawiarniach. Jako, że odbiór był pozytywny, to stwierdziłem, że chcę to kontynuować. No i później były próby dołączenia do różnych zespołów – raz lepiej, raz gorzej, bo każdy miał swoje życie, pracę, dzieci, więc postawiłem ostatecznie na formułę ‘ja i producent’. Wydaje mi się, że każdy wiek jest dobry, żeby zadebiutować, choć nie jest to proste, bo to branża dość hermetyczna. Jeśli chcesz osiągnąć pewien poziom rozpoznawalności, to musisz się przygotować, że będzie ciężko. Ja próbowałem przebić się do większych wytwórni i mimo pewnego odzewu, tak nie czułem się do końca zrozumiany. W pewnym momencie przestałem się tym przejmować i czekać na jakiś znak, czy sygnał. Stwierdziłem więc, że trzeba postawić na jakieś mniejsze wydawnictwo, co się ostatecznie udało i bardzo mnie to cieszy. 

Masz zatem nadal ambicje, by znaleźć się w tym symbolicznym mainstreamie? 

Na pewno byłoby miło, bo chciałbym, żeby moja muzyka zataczała coraz to szersze kręgi. Wiadomo – liczę, że mi się uda, ale na nic się nie nastawiam. Myślę natomiast, że przy drugiej płycie, ponownie spróbuję swoich sił w kontakcie z dużym wydawcą. Jak się uda, to będzie mi bardzo miło, ale na razie to tylko takie gdybanie. 

Napotykając zatem na tą symboliczną ścianę, jak sobie wyobrażasz swoją dalszą drogę w tym muzycznym biznesie, gdzie tak trudno o to sprzężenie zwrotne? 

Po prostu się na nic nie nastawiam. Zawsze jest mi bardzo miło, gdy ktoś, kto kompletnie mnie nie znał, znalazł moją muzykę, bo to znaczy, że jakoś ona do ludzi dociera. Natomiast nie myślę o tej przyszłości, bo póki co skupiam się na tym, co się nadal dzieje wokół „Toward Not Caring”. Jestem też w tej komfortowej sytuacji, że mam normalną pracę, więc nie klepię biedy. Jednak gdybym był teraz na etapie życia wyłącznie z muzyki, mogłoby być bardzo ciężko. Fajnie by było, gdyby się to kiedyś udało, bo sprawia mi to ogrom radości i na pewno jest to lepsze od pracy w korporacji. 

Jaki jest zatem ten odzew? Czy odbiorcy znają twoją historię „korposzczura"? 

Moi bliscy to wiadomo, bo to oni te kilka lat temu sprawili, że chciałem dalej pociągnąć to moje granie i śpiewanie. A tak bardziej generalnie, jak do tej pory otrzymywałem głównie pozytywne sygnały. Jak już się ktoś trochę zagłębił w moje teksty, to jest w stanie się utożsamić z tym o czym ja śpiewam. To są dość uniwersalne sytuacje, które każdemu z nas się gdzieś tam przydarzają. Ważnym jest rozmawiać o takich rzeczach jak relacje międzyludzkie, choć wiadomo, że te społeczne, czy polityczne tematy też są istotne. Mam nadzieję, że moi fani odebrali mój przekaz i coś wynieśli z tego albumu dla siebie. 

Skoro jest więc tyle pozytywnych głosów, tak sam również doceniasz swoją pracę? 

W jakiś stopniu na pewno tak – jestem z siebie dumny. Dla mnie ta płyta to z pewnością urzeczywistnienie moich marzeń, które stopniowo realizowały się przez ostatnie dziesięć lat. Nawet pomimo sytuacji pandemicznej, a zatem tego, że nie mogę w pełni jej wypromować, to nie chciałem z tym już dłużej zwlekać. Potrzebowałem zamknąć ten etap i ruszyć dalej, zrobić coś nowego. Cieszę się, że udało mi się doprowadzić ten projekt do końca, pomimo wielu, bardzo dziwnych przeszkód, które stanęły mi na drodze.

Co więc właśnie z twoimi potencjalnymi koncertami? 

Plany są, ale kiedy je zrealizujemy, to się jeszcze okaże. Na pewno chciałbym występować wspólnie z Patrickiem – ja, on, gitary, klawisze i jakiś komputer. Już nawet zaczęliśmy przygotowywać utwory z płyty w wersji live, co nie jest wcale takie łatwe, gdy na scenie tylko dwie osoby, a warstw instrumentalnych na płycie z milion. Pracujemy nad tym, żeby to brzmiało na tyle ciekawie, by przyciągnąć ludzi na nasze występy, gdy już będzie to możliwe.

Jak zatem postrzegasz kontakt z odbiorcą? Jak według ciebie powinna działać ta relacja?

Nie lubię podawać gotowych interpretacji na tacy, bo dla mnie najważniejsze jest to jak ktoś inny odbierze moje utwory. Na koncertach właśnie istnieje taka możliwość – kiedy widzę twarze publiczności, która odbiera w jakiś sposób moją emocjonalność i zastanawiam się wtedy co siedzi w głowie każdego słuchacza. Bardzo też lubię po koncercie porozmawiać z publicznością i dowiedzieć się jaki był ich odbiór, zwłaszcza jeśli nie czytali tych tekstów, bądź pierwszy raz byli wystawieni na moją twórczość. Jest to dla mnie bardzo ciekawe i inspirujące. W ogóle kontakt z publicznością jest jedną z najważniejszych rzeczy dla mnie, jeśli chodzi o to, co artystycznie robię. 

Jaki zatem będzie ten twój drugi album? Będzie po polsku – to wiemy, ale co jeszcze? Nowy gatunek? Nowa historia? 

Nie chce za dużo zdradzać na jego temat, bo to wszystko jest jeszcze w powijakach. Na pewno chciałbym, by pojawili się na niej jacyś goście, więc postaram się kogoś do siebie przyciągnąć. Natomiast mam już kilka gotowych tekstów i pomysłów, jeśli chodzi o jego brzmienie. Na pewno chciałbym, żeby był prostszy i uszczuplony, jeśli chodzi o warstwę muzyczną – troszkę mniej rockowy, bardziej oparty na klawiszach, dużo pianina, troszeczkę elektroniki. Na pewno znajdzie się na nim coś charakterystycznego dla mojej muzyki. 

Co więc dalej, bo plany muzyczne są, ale czy coś poza nimi?

Życiowo sytuacja jakoś nie napawa mnie chwilowo optymizmem – perspektywa roku w przód jest dla mnie jakimś absurdem. W tym momencie chciałbym się dalej rozwijać – wrócić na lekcje śpiewu i pójść na kurs produkcji muzycznej, by stać się bardziej niezależnym i nie polegać na drugiej osobie, jeśli chodzi o moją twórczość. Po prostu zainwestuję w siebie i to jest mój główny plan na przyszłość. 

Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.

Wielkie dzięki.