Oglądając film zwracamy uwagę na wiele rzeczy. Szukamy między innymi wciągającej, dobrze skonstruowanej fabuły, przekonującego aktorstwa czy po prostu dużych emocji. Ale wartością dodatnią jest też sytuacja, w której możemy docenić ubrania, jakie mają okazję nosić na sobie cenieni przez nas aktorzy. Siódma sztuka unieśmiertelniła nie tylko ikonicznych bohaterów filmowych, ale także ich wyczucie mody. Można nawet pomyśleć, że w niejednym przypadku mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju wybiegu, na którym aktorzy zaprezentowali ponadczasowy wygląd. Oto kilka z tych niezapomnianych przykładów:

James Bond

Nie da się nie napisać artykułu o filmowych ikonach mody, nie wspominając o agencie 007. Owszem, od lat sześćdziesiątych styl męski zmienił się diametralnie. Kolejne kultury młodzieżowe połączyły się, aby stopniowo rozluźnić zasady formalnego stroju i zrewolucjonizować sposób, w jaki ubierają się mężczyźni. A jednak prawdopodobnie najbardziej stylowym mężczyzną w filmie w ciągu ostatnich 60 lat jest ten, który podlega konwencjom z przeszłości. Nawet jeśli Daniel Craig potrafi ubrać divera do smokingu.

W ostatnich trzech filmach z Bondem („Quantum of Solace”, „Skyfall” i „Spectre”) główną część garderoby, czyli garnitury, płaszcze i koszule, dostarczał amerykański projektant Tom Ford. To bez wątpienia dodało świeżości stylowi agenta, ale przy tym w żaden sposób nie odcięło go od tradycji, bowiem styl Forda opiera się na pewnym stonowaniu, bardzo dobrze w tym wypadku pasującym do tej ikonicznej postaci i aktora, który się w niego obecnie wciela. W przypadku Seana Connery’ego garnitury były szyte na miarę przez londyńskiego krawca Anthony’ego Sinclaira. Pierce’a Brosnana ubierał włoski Brioni. Jedno można powiedzieć – nieważne kto go grał, James Bond zawsze prezentował się świetnie na dużym ekranie.

Jim Stark z „Buntownika bez powodu” oraz Caleb „Cal” Trask z „Na wschód od Edenu”

James Dean zdążył zagrać za swojego krótkiego życia w zaledwie trzech filmach, ale każdy z nich jest zaliczany do klasyki kina amerykańskiego, a w szczególności „Buntownik bez powodu” oraz „Na wschód od Edenu”. W wielu scenach w przypadku tego drugiego filmu Dean jest ubrany casualowo – beżowy sweter, pasiasta koszula, szare spodnie i derby, ale działa to jak należy. Styl prosty i zwięzły. Buntownicza osobowość Cala i luźne stroje to idealnie dobrana para.

W „Buntowniku bez powodu” Dean jest nawet bardziej ikoniczny. Choć takie postacie jak Stanley Kowalski („Tramwaj zwany pożądaniem) i Johnny Strabler („Dziki”), obie zagrane zresztą przez Marlona Brando, już na początku lat 50., czyli parę lat przed bohaterami zagranymi przez Deana, pokazały, jaką moc niesie ze sobą prosty T-shirt. Ale tak naprawdę to najsłynniejsza rola Deana spopularyzowała taki styl ubierania się, mając ogromny wpływ na nastolatków w tamtych latach. To też udowadnia, jak niewiele czasem trzeba (biały T-shirt, czerwona kurtka i dżinsy), by stać się legendą. Jeśli szukać archetypicznego wizerunku outsidera, to Dean z „Buntownika bez powodu” jest pierwszym, o czym pomyślimy.

Frank Bullitt z „Bullitt”

Steve McQueen był aktorem o nieprawdopodobnej charyzmie. Nie bez kozery otrzymał przydomek „The King of Cool” – w latach 60. i 70. grał postacie „prawdziwych” mężczyzn, którzy nie tracą czasu na błahostki, wykonując konkretną robotę. I nie zapominają o tym, by świetnie wyglądać. Dobrym tego przykładem jest rola McQueena w filmie „Bullitt” z 1968 roku. Lodowata osobowość porucznika Franka Bullitta idealnie współgra z jego stylem, który jest zwycięską mieszanką schludnego designu a’la Ivy League i ostrości przypominającej styl Modsów. Już same okulary, jakie nosił Mcqueen, czyli Persol 714, to ikona mody męskiej.

Julian Kaye z „Amerykańskiego żigolaka”

Richard Gere gra Juliana Kaye’a, bezmyślnego, aroganckiego i narcystycznego mężczyznę do towarzystwa. Inna sprawa, że Kaye jest też najlepiej ubranym i najbardziej stylowym bohaterem z całego filmu Paula Schradera. Ubrany od stóp do głów w Armaniego, co już wtedy zwiastowało, pod czyim znakiem będzie upływała tamta dekada (film trafił do kin w 1980 roku i mocno przyczynił się do rozsławienia nazwiska Włocha w Hollywood), Kaye jest nie tylko dobitnym przykładem stylu power dressing, ale protoplastą takich postaci jak Gordona Gekko z filmu „Wall Street” oraz Patricka Batemana ze znakomitej powieści „American Psycho” Bretta Eeastona Ellisa (doczekał się adaptacji z Christianem Bale’em w roli głównej).

Gordon Gekko z „Wall Street”

To inny klasyczny look z lat 80. Postać grana przez Michaela Douglasa to wypisz wymaluj uosobienie najgorszych cech nowoczesnego kapitalizmu (słynna maksyma „chciwość jest dobra” najlepszym potwierdzeniem), ale nawet najbardziej oporny człowiek musi przyznać, że Gordon Gekko wygląda stylowo. Bohater na pewno swoje zrobił w kwestii popularyzacji w drugiej połowie lat 80. tzw. power suits, czyli męskich garniturów w prążek (w tym wypadku w wersji z mocno wypełnionymi ramionami, podkreślającymi jego status), kojarzonymi dziś z elegancją biznesowego stylu, urzędników państwowych, czy maklerów z Wall Street. Dorzuć do tego jeszcze koszulę winchester (błękitny korpus i biały kołnierzyk), a otrzymasz styl, który doskonale podkreśla osobowość Gekko – bezlitosnego człowieka sukcesu z wielką władzą i jeszcze większym apetytem na pieniądze.

Tyler Durden z „Podziemnego kręgu”

Moda w latach 90. bywała różna, ale ostało się trochę rzeczy, do których zawsze warto wracać. Jedną z nich jest postać grana przez Brada Pitta w „Podziemnym kręgu” Davida Finchera. Tyler Durden to człowiek z anarchiczną duszą i szalonym wyczuciem stylu. Z jednej strony odnajdziemy w nim coś z niedbalstwa typowego amerykańskiego obiboka, a z drugiej przejaskrawiony, punkowy charakter, co samo w sobie dobrze podsumowuje końcówkę ostatniej dekady XX wieku, która przynajmniej w kinematografii skręcała w stronę apokaliptycznego nastroju. Ikoniczność Durdena podkreśla kurtka skórzana w ostrym kolorze czerwieni, co samo w sobie przypomina ubranie Jamesa Deana z „Buntownika bez powodu”. Durden z powodzeniem łączy vintage z alternatywą.

Dickie Greenleaf z „Utalentowanego pana Ripleya”

Jude Law był uznawany w latach 90. za jednego z najlepiej prezentujących się aktorów na świecie. Stąd wydawał się idealnym wyborem do zagrania Dickiego Greenleafa, człowieka jednocześnie bogatego, przystojnego i o artystycznym usposobieniu. Jak napisano na jednym z portali, Greenleaf jest ucieleśnieniem sprezzatury w środku niekończącego się włoskiego lata. Bohater z chęcią przywdziewa dwurzędową marynarkę, białe lniane spodnie, jak i czarny T-shirt oraz białe tenisówki. Dobrze to wszystko podkreśla rozluźnioną, ale gustowną osobowość Dickiego.

George Falconer z „Samotnego mężczyzny”

To drugi raz, gdy pojawia się Tom Ford. Tym razem nie tylko w roli projektanta, ale także reżysera i scenarzysty. W jego bardzo udanym debiucie z 2009 roku Colin Firth zagrał George’a Falconera, profesora uniwersyteckiego, który stracił swoją wielką miłość. Można śmiało powiedzieć, że mało kto wyglądał tak dobrze na skraju samobójstwa, jak dzieje się to w przypadku postaci Firtha. Aktor miał właściwie nieograniczony dostęp do garderoby jednego z najlepszych projektantów na świecie, co przełożyło się na wspaniały i nienaganny formalnie styl. Wystarczy jedynie spojrzeć na jego brązowy garnitur, białą koszulę z bawełny oksfordzkiej, oxfordy ze szwem w przedniej części butów oraz okulary w grubymi oprawkami, by się o tym przekonać. Równie czarująco i elegancko w ostatnich latach wyglądał tylko Daniel Day-Lewis w roli Reynoldsa Woodcocka z doskonałego filmu „Nić widmo”.

Ta lista równie dobrze mogłaby się ciągnąć i ciągnąć, bowiem trzeba byłoby wspomnieć o Johnie Travolcie („Gorączka sobotniej nocy”), Ryanie Goslingu („Drive” i ta niesamowita kurtka ze skorpionem), Davidzie Hemmingsu („Powiększenie”) czy Marcelo Mastroiannim („Osiem i pół”, „Słodkie życie”). To tylko potwierdza jedną rzecz – męskich ikon mody w kinie nie brakuje. Możemy mieć tylko nadzieję, że tych będzie ciągle przybywać.