Seniorka” i „małolata” – mówiły o sobie złośliwie. 44-letnia Dorota i 23-letnia Lena na początku unikały kontaktu. – Niby grałyśmy do jednej bramki, pracowałyśmy nad wspólnymi projektami, ale trudno nam było o wspólny język – opowiada Dorota, PR-owiec, od 17 lat w jednej korporacji. – Wkurzała mnie jej asertywność, buta, przekonanie o własnej wartości. Jednocześnie podpatrywałam z zazdrością, jak odważnie zgłasza pomysły na zebraniach, nie boi się rozmów z szefem, uwija z zadaniem dwa razy szybciej ode mnie – wspomina. Szef zlecił Lenie i Dorocie organizację konferencji „na wczoraj”. „Termin jest zabójczy, ale w naszej firmie niemożliwe jest możliwe” – motywował. 24 godziny później Lena miała już zarys scenariusza. „Rano usiadłam w kafejce, dobrze mi się tam myśli. I voilà…” – uśmiechnęła się małolata. Kolejne pomysły też powstały „na mieście” , potem w kawalerce Leny przy chińskich pierożkach i winie. – Wcześniej tak nie pracowałam – opowiada Dorota. – Ona pokazała mi, że tak można, i to skutecznie. Trochę było mi wstyd, że na początku traktowałam ją jak gniewnego millennialsa, który ustala nowe reguły gry w pracy. Okazało się, że to właśnie ona dała mi lekcje, które okazały się lepsze niż niejedno profesjonalne szkolenie. Efekt? Zaskakujący! Nie czuję, że praca kradnie mi życie jak wcześniej.


Lekcja pierwsza. 
Najpierw duże kamienie – czyli o zarządzaniu czasem

Jeszcze rok temu Dorota spędzała w biurze 45 godzin w tygodniu, a resztę pracy zabierała do domu. – Żonglowałam zadaniami: czytałam e-maile z komórką przy uchu, jednocześnie bazgrząc na kartce listę rzeczy do zrobienia – wspomina. Według psychologów pracy modny swego czasu multitasking, czyli zajmowanie się kilkoma sprawami naraz, nie jest narzędziem dla każdego. Mózg nie koncentruje się w pełni na żadnym z działań. Zdolność słuchania spada o połowę, gdy mózg analizuje obraz. – Niczego nie robiłam do końca, czułam się przytłoczona, jakbym miała umysłową zadyszkę – przyznaje Dorota. – Dla relaksu robiłam przerwy na kawę albo oglądałam sukienki w internecie. Z biura wychodziłam po 17, żeby i tak w domu dokończyć pracę. 
 Lena wpada do firmy na 10.00, wychodzi często o 16.00, bo biegnie na zajęcia crossfitu. Oczywiście wyłącza wtedy komórkę. – Ludzie podejrzliwie patrzą, czy aby nie migam się od roboty, gdy ubieram się do wyjścia – opowiada. – „Tu jest obiecany raport, masz dla mnie jeszcze jakieś zadanie?” – mówię wtedy otwarcie. W przeciwieństwie do niektórych koleżanek nie marnuję minut na gadanie o niczym przy trzeciej kawie.

– Młodzi z pokolenia Y, Z skupiają się na jednym, najważniejszym projekcie do końca, nie biorą na siebie innych drobnych zadań jak ich starsze pokolenie. Dzięki temu są skuteczni – mówi Karolina Rybus - Przeniosło, coach doradzająca w dużych firmach, gdzie pracują ludzie z różnych pokoleń. – Dla młodszych priorytetem jest swoboda pracy. Wykonują ją na czas, ale wtedy kiedy chcą, a nie gdy muszą. Kierują się zasadą – im szybciej dopną najtrudniejsze zadanie, tym wcześniej mają wolne – dodaje. Zresztą wszystkie badania naukowe dowodzą, że większość trafionych pomysłów powstaje poza firmą. Nic dziwnego, że w ciągu dnia kafejki są zapełnione ludźmi z laptopami. Wydajniej działają w ulubionej, komfortowej scenografii. A dla szefostwa coraz częściej liczą się efekty, a nie droga do celu. Pracodawcy słyszą młode pokolenia, dla których elastyczny tryb pracy jest dużą wartością. Dlatego coraz więcej firm gwarantuje przynajmniej jeden dzień  „home office”, czyli możliwość pracy poza biurem. Za granicą korzysta z niego nawet 70 proc. pracowników. W Polsce – 30.

Dorota ma na biurku słoik z kamieniami, kamyczkami i żwirem. Dostała go od Leny, by lepiej organizować sobie czas pracy. Żwir i kamyczki oznaczają mniej istotne i łatwiejsze do załatwienia sprawy. Duże otoczaki to priorytety, czyli niekoniecznie przyjemne, ale wymagające zadania. Od nich trzeba zacząć. – Załóżmy, że moje obowiązki na poniedziałek to: dyskusja z marudnym szefem. pomysł na konferencję, 30 pomniejszych e-maili, kilka telefonów. Przyznaję. Wcześniej uprawiałam prokrastynację, traciłam czas na duperele, a potem w panice próbowałam zmierzyć się z największymi wyzwaniami. W domu nie mogłam się skupić na dziecku, mężu, rozmowie telefonicznej z mamą, nie mówiąc o chwili dla siebie, bo cały czas z tyłu głowy miałam temat pracy. Wiecznie zirytowana, napięta, z poczuciem winy, że za mało z siebie daję. W piątek już myślałam o poniedziałku w biurze. „To chore” – oceniała małolata. – Wystarczą drobne zmiany kolejności działań. Gdy wykonamy najważniejsze obowiązki, drobne ogarniemy z poczuciem, że dobrze spożytkowałyśmy dzień – przypomina coach Karolina Rybus-Przeniosło. Dorota: – Teraz nie wstaję od biurka, zanim nie zamknę choć jednego tematu. A gdy najdzie mnie na to ochota, spoglądam na słoik z kamieniami, na którym Lena napisała:  „Dupogodzina – jednostka czasu mierzona dla czynności bezsensownej… Masz na to czas?”. No nie mam. 

Lekcja druga. 
Pytaj, pytaj, pytaj – za to cię nie wyrzucą! 

Lena kilka razy w tygodniu z uśmiechem snuje pomysły w obecności dyrektora. – Chcę być wysłuchana i zawsze dostać, choćby nawet krytyczną, informację zwrotną. Dzięki bezpośredniej, szczerej rozmowie czuję, że mam wpływ na pracę. Nie trzeba mieć wielkiej wiedzy, żeby awansować, ale pracodawca doceni moje zainteresowanie i dyskusję – wyznaje. Według Karoliny Rybus-Przeniosło młodzi pracownicy potrzebują częstej informacji zwrotnej. – Żyją w sieci, na portalach społecznościowych, gdzie wzajemne ocenianie to norma. Mają grubszą skórę, krytyka nie frustruje ich tak mocno jak starszych. Badania Google’a pokazały, że relacje w firmie i sposób komunikacji są kluczowe dla młodych – wyjaśnia coach. Co ciekawe, osoba postawiona wyżej w hierarchii nie jest z marszu autorytetem dla pokoleń Y i Z. Młodzi śledzą rynek, wiedzą, że mentorów w ich branżach nie brakuje. Oczekują od szefa, by wprowadził ich w projekt, podpowiedział, zdobył ich zaufanie – wtedy dopiero stanie się autorytetem. A jeśli nie dogadują się z kierownikiem, pójdą rozmawiać z dyrektorem albo prezesem. Bez lęku. Dorota wcześniej rzadko prosiła szefa o wskazówkę. Kojarzyło jej się z „byciem na dywaniku”. – To okropne samobiczowanie, które prowadzi do frustracji, złości, depresji – twierdzi Karolina Rybus-Przeniosło. – Dojrzalsi ludzie nie nawykli do otwartej komunikacji. Surowa ocena i kij były dla nich „motywacją”. Dla młodych jest nią „marchewka”, czyli doping i rzeczowa krytyka. „Paraliżuje cię rozmowa z bossem? Dyskutuj z nim e-mailowo! Najwyżej cię zwolni” – kiedyś żartowała ze starszej koleżanki Lena. Dorota otworzyła się dopiero w firmowym projekcie charytatywnym, którym zarządzała. – Szef podał mi kawę, słuchał, prosił o wskazówki – mówi. – Dziś nie boję się pytać, jestem bardziej sprawcza. 


Lekcja trzecia.  
A czego ty pragniesz? 

– Bałam się stracić etat w firmie, bo przecież kredyt hipoteczny, rodzina na utrzymaniu, no i… pracy się nie zmienia, zresztą jestem na to za stara. – Dorota przyznaje, że lęk przed zawodową woltą pokutuje w jej pokoleniu. Dla Leny to niewyobrażalne, bo zakłada podobnie jak jej rówieśnicy wiele zmian pracy. – Kariera millennialsów i pokolenia Z rozwija się zupełnie inaczej niż poprzednich generacji – tłumaczy coach. – Są skłonni zmieniać nie tylko miejsce zatrudnienia, lecz także zawód. Stanowisko powinno być atrakcyjne, a projekty mają być wyzwaniem, bo dzięki temu człowiek rozwija się intelektualnie i emocjonalnie. Właśnie rozwój i doświadczanie to priorytety dla igreków i zetek. Kiedyś praca była koniecznością. Dla nich ma być przyjemnością, tylko wtedy przekłada się na dobrą jakość i efekt. Młodzi ludzie patrzą na rodziców, którzy poświęcali się pracy i zapłacili za to wysoką cenę. Rozwody, depresje, wypalenie, nałogi. Dlatego pilnują zdrowych proporcji. Nie żyją, żeby pracować. Pracują, żeby żyć. Chcą mieć czas na swoje pasje i odpoczynek. „Kręci mnie fotografia” – wyznała kiedyś Dorota. „Ale wstyd mi pchać się na afisz, zresztą za co? Ledwo starcza mi na wydatki” – tłumaczyła się. „Możesz zebrać kasę w internecie, słyszałaś o fundraisingu?” – powiedziała jej młodsza koleżanka. – Najbardziej wkurzał mnie w Dorocie jej brak wiary w siebie – wspomina Lena. – Jej zdjęcia były obłędne! Zrobiłam z nich kolaż, napisałam chwytliwy tekst z prośbą o zrzutkę na wystawę. Musiałam błagać Dorotę, żeby zgodziła się udostępnić. Efekt? Na koncie są trzy tysiące, starczy na wielkoformatowe wydruki i wernisaż. – Wstyd i lęk zastąpiła adrenalina – cieszy się Dorota. – Pasja działa jak antydepresant. Dodaje skrzydeł. I otwiera głowę, że może praca w PR nie musi być całym moim światem.


Lekcja czwarta. 
Nie zapłacę krwią, czyli o pieniądzach

– Obserwuję, jak różnią się dziś rozmowy rekrutacyjne 45- i 25-latki – mówi Karolina Rybus-Przeniosło. – Dla pierwszej nadal najważniejsze będzie wynagrodzenie. Druga zapyta o możliwość rozwoju. Millennialsi i zetki nie gromadzą zasobów materialnych. Pieniądze są tylko narzędziem, które ma zaspokoić ich krótkofalowe potrzeby – kolejne studia, hobby, podróże, smartfon. Dla starszych pokoleń dom z ogrodem, SUV i lokaty oznaczały sukces. Lena deklaruje stanowczo: – Nie będę płacić krwią za kredyt, żeby postawić dom i kupić ekstrafurę. Wynajęłam kawalerkę na przedmieściach i jeżdżę do pracy rowerem. Odłożę sobie za to na wspinaczkowy wyjazd do Gruzji. Karolina Rybus-Przeniosło: – Życie na kredyt, ponad stan – to dla wielu młodych „dulszczyzna”. W dodatku okupiona ogromnymi wyrzeczeniami. Po co im kajdany kredytu, gdy nie wiedzą, gdzie będą za kilka lat. Może w Londynie, może w Kapsztadzie? Prawda jest jednak taka, że nie dorabiają się od zera, najczęściej wchodzą w życie z materialnym zapleczem „wyharowanym” przez rodziców. Trudno zatem porównać ich start do poprzednich, starszych pokoleń. 

Doroty nie przekonuje takie krótkowzroczne podejście. – A co zrobisz, gdy będziesz odpowiedzialna za dziecko, rodzinę? – dopytuje Lenę. – Do tego czasu awansuję, zarobię, a kiedyś odziedziczę mieszkanie po rodzicach… Żadnych hipotek! – A ja? Cóż,  mogę tylko żałować, że podpisałam cyrograf z bankiem na kilkaset tysięcy – przyznaje Dorota. – Przecież mogłabym mieszkać na 50 mkw., ale bez nieludzkich obciążeń finansowych. Byłam zachłanna. Teraz już tak nie chcę. Zmieniam się. Kupiłam nawet książkę „Sztuka minimalizmu w codziennym życiu”. Jako „retropokolenie” X mogę tylko liczyć, że dam radę. Praca nie jest już dla mnie niewolnictwem. Mam też inne rzeczy w życiu. W kilku sprawach małolata miała rację.