PŁEĆ
A.D. Nawet nie myślę o literaturze kobiecej rozumianej jako romansidła, ale o tej pisanej przez kobiety. Olga Tokarczuk pisze jak najbardziej poważne książki, ale wydaje mi się, że widać w nich płeć. Nie wiem, na czym to polega, czy to chodzi o podejście do szczegółu?
D.M. Stereotypowo można powiedzieć, że kobiety bardziej koncentrują się na szczególe, emocjach i relacjach, a mężczyźni bardziej na ogóle i celu – na tym z grubsza polega chyba różnica w widzeniu przez nich świata, również w literaturze. Andrzej Kondratiuk powiedział mi kiedyś, że nie miał złudzeń, iż „Wojnę…” pisała kobieta, bo jest za dużo szczegółów ubrań i makijażu, a żaden facet nie zwróciłby na to uwagi ani nie uznałby tego za godne opisywania. Może ten podział najłatwiej jest zobaczyć na przykładzie złych książek – tych z kiosku, do czytania w tramwaju. Te różowo-kolorowe dla kobiet wałkują temat relacji, związków, miłości, domów, a te w czarnych okładkach dla mężczyzn? Zastanawiam się nad tym. Historia, sensacja, zbrodnia, spiskowe teorie dziejów – chyba to jest spektrum tematów. (…) Diagnoza, że jako pisarka jestem obojnacza, jest dość trafna. Utkwiło mi w pamięci, jak kiedyś mi opowiadałaś, że jadąc pociągiem, słyszałaś rozmowę telefoniczną jakiegoś mężczyzny – uderzyło cię wtedy z wielkim impetem, że światy mężczyzn i kobiet są tak inne, tak mało przepuszczalne, że to niemalże jak przynależność do innego gatunku przyrodniczego. Bardzo wiele razy przymierzałam sobie tę myśl, usiłowałam się w nią wczuć i nigdy nie mogłam. Nigdy nie miałam poczucia, że mężczyzna należy do innego gatunku niż ja. Nie chciałabym sobie teraz robić psychoanalizy kosztem czytelników, ale myślę, że duży wpływ na to miało moje dość specyficzne dzieciństwo, to, że w okresie dojrzewania i orientowania się płciowego moim punktem odniesienia był mój starszy brat, że świat kobiet w ogóle mnie nie interesował, nie inspirował. Aspirowałam do świata mężczyzn: świata mojego brata i jego kolegów, ich gier komputerowych, przemocy, brutalności, przekleństw. To był świat, do którego chciałam należeć, który uważałam za wspaniały. Ale abstrahując od wątku dzieciństwa, mam poczucie, że mimo noszenia przeze mnie butów na obcasach, kolczyków i sukienek – umysłowo od zawsze byłam obojnacza, mój mózg nie został zorientowany płciowo.

TECHNIKI WYWIADU I WSPOMNIENIA
A.D. Wyobrażam sobie, że sięgając po tę książkę, widząc, że to rozmowa – czytelnik może pomyśleć, że będą tu Twoje wspomnienia w formie: Dorota Masłowska opowiada o trudnym dzieciństwie, burzliwej młodości, zagranicznych podróżach i piciu szampana z pępka Maria Vargasa Llosy oraz Baracka Obamy.
D.M. To jest akurat prawda, że kiedyś piłam szampana w pobliżu Maria Vargasa Llosy. A także kiedyś w Nowym Jorku piłam kawę w odległości pół kilometra od pępka Baracka Obamy (śmiech). Myślę, że warto zaznaczyć, że we wstępnej fazie produkcji proponowałyśmy tę książkę różnym wydawnictwom. I raczej było takie oczekiwanie, że ta rozmowa rzeka będzie trochę grubszym i ambitniejszym numerem „Vivy!”. Czyli że będzie utrzymana w tej charakterystycznej konwencji: „Byłam gruba – jestem chuda”, „Byłam biedna – jestem bogata”, „Byłam samotna – jestem w szczęśliwym związku”. Słowem – „spełniona artystka opowiada o kamienistej, pełnej anegdot drodze na szczyt”.
A.D. Żeby historia była atrakcyjna medialnie, musi być w niej kontrast: Jako dziecko jadłam obierki z ziemniaków, a teraz zarabiam tyle, że kupuję hurtowo torebki Louisa Vuittona i przerabiam je na tapicerkę w samochodzie… (...)
D.M. Jestem wielką przeciwniczką anegdoty – jako formy literackiej i jako formy towarzyskiej. Nie lubię sztucznie skonstruowanych historyjek, ciętych ripost, które nie padły. I w ogóle nie lubię opowiadać o rzeczach ze swojego życia. Nawet podczas mojego debiutu, kiedy byłam kompletnie niemądra i nieświadoma różnych mechanizmów medialnych – nawet wtedy czułam instynktowną niewygodę i ohydę, gdy naciągano mnie na zwierzenia. I myślę, iż to wynika z faktu, że nigdy nie potrafiłam nazwać swojego życia udanym, spełnionym. Chyba zawsze miałam poczucie, że ta moja osobista historia, którą sama o sobie opowiadałam, nigdy nie była super ani godna pozazdroszczenia. (...) Wydaje mi się, że te wszystkie aktorki, które opowiadają o swoim życiu w wywiadach, muszą mieć dużo pozytywniejszą narrację na swój własny temat niż ja mam na swój. I to nie chodzi o obiektywną historię mojego życia, bo przydarzyło mi się sporo rzeczy ponurych, ale też całkiem sporo wesołych. Chodzi o sposób myślenia i mówienia o tym wszystkim. O słowa, których się używa, opowiadając. Ja potrafi ę to robić tylko w tonie gotyckim albo w tonie prześmiewczym. Albo się upić i biadolić, ale generalnie nie wyobrażam sobie takich publicznych wspominek. (...)
A.D. Tym bardziej że nie lubisz wspomnień.
D.M. Nie lubię wspomnień. To, co było, rozpadło się, przeminęło, zniknęło; jak mawia pan Wojtek, który pracuje przy remoncie mojego domu na wsi: „zniweczało” – po co o tym mówić? To jest moja cecha osobnicza – niechęć do wspomnień, do archiwizacji. Ja niszczę, wyrzucam, ciągle oczyszczam swoje pole z pozostałości. Być może kiedyś będę tego żałować, ale teraz czuję, że zbieranie mnie obciąża, nie lubię mieć wokół siebie dowodów na to, że chwila, w której jestem, nie jest jedyną. (…) Zastanawiam się, czy to nie jest jakoś dziedziczne, wyniesione z domu? Bo kiedy się urodziłam, mojego taty nie było przez długi czas w Polsce i dlatego mam bardzo niewiele zdjęć z wczesnego dzieciństwa – nie robiono mi zdjęć. W moim domu było dużo sprzętu elektronicznego, aparatów fotografi cznych, ale jak przychodziła  komunia, Wigilia, jakieś święta, to koniec końców rzadko robiliśmy zdjęcia. W mojej rodzinie jest mało pamiątek, dokumentacji – tego się nie kumulowało. Z drugiej strony żyłam z osobami, które fotografują niemal wszystko, i kiedy później ogląda się te archiwa, to one robią wrażenie. Bo jest na tych zdjęciach mnóstwo rzeczy, których się nie pamięta, a które – kiedy się na nie patrzy – wybuchają bogactwem szczegółów. Drobiazgami, których się wcale nie zauważyło albo które już zdążyły się zetlić w pamięci. 

A.D. (...) Zjazd absolwentów może generować motywy humorystyczne: ładna dziewczyna zbrzydła, brzydka wypiękniała, ktoś zmienił płeć, ktoś zrobił karierę, a ktoś nie, ale wydaje mi się, że silny może też być motyw tragiczny, brutalna  konfrontacja z marzeniami.

D.M. Mam takie wrażenie, że łatwiej jest budować pozytywną narrację o swoim życiu, jeżeli ono przebiega zgodnie z konwencją. Skończyłaś studia, wyszłaś za mąż, urodziłaś dziecko – żyjesz tak, jak „to się robi” tu, w tym kraju, w tym kontekście kulturowym. A moje życie przebiegało kompletnie inaczej: najpierw nie skończyłam studiów, potem urodziłam dziecko, a na końcu nie wyszłam za mąż (śmiech).

FILMY, SERIALE, TEATR
A.D. Jeszcze à propos przyjemności i rzeczy, które Cię inspirują – mówiłaś, że kiedy się dużo pracuje, to ma się ochotę odciąć od bodźców z działki ,,kultura”, ale z drugiej strony nie jest tak, że nie czytasz książek, nie oglądasz filmów, wręcz przeciwnie.
D.M. Wydaje mi się, że stosunkowo często chodzę do kina i staram się też czytać, do teatru może chodzę rzadziej. Pewnie dlatego wybieram częściej kino, że wydaje mi się najbardziej higieniczne, bezpretensjonalne; w pójściu tam nie ma takiej pompy jak w pójściu do teatru, wszystkiego, co się wiąże z rezerwacją biletów, z przybyciem wcześniej, z założeniem boa. (...) W tym roku widziałam kilka rzeczy, które zrobiły na mnie wrażenie. Na przykład te „Wichrowe Wzgórza”; słyszałam różne opinie, że to nuda, że ciągle zbliżenia na liście. Dla mnie to był kosmos, bo nie widziałam nigdy tak pięknie, stylowo sfilmowanej przyrody. Tempo rzeczywiście jest medytacyjne, ale te pory roku, umierające we wnykach zające – to jest totalne piękno. (...) A co do słynnego „Wstydu”, to mnie zbytnio nie przejął. Taki film o zombie, tylko nie kostiumowy. To zjawisko wydaje mi się takie powszechne – zatracanie się w seksie albo w pieniądzach, splendorze, władzy, po którym trzeba sobie po prostu uciąć rękę siekierą, żeby cokolwiek poczuć. Zdziwiło mnie, że film w co drugim ujęciu ukazujący kopulację jest kompletnie aseksualny, niepodniecający.
A.D. Łącznie z głównym bohaterem, choć grający go Michael Fassbender jest bardzo przystojnym mężczyzną.
D.M. Właśnie, on w tym filmie jest kompletnie nieefektowny: taki nazistowski.