Czy znasz wszystkich w branży?

Śmiało mogę powiedzieć, że z pewnością 98%. A jak kogoś nie znam, to mam znajomych, którzy pomogą mi dotrzeć do danej osoby. 

Zacznijmy w takim razie od początku. Zawsze chciałeś pracować w modzie? 

Wydaje mi się, że to zawsze było moim marzeniem. A na pewno od momentu, kiedy zobaczyłem pokaz Arkadiusa na Fashion TV, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Pamiętam, że był to pokaz „United State of Mind" -  po prostu przepadłem. Przez chwilę nawet myślałem, czy nie zostać projektantem, ale okazało się, że za grosz nie mam talentu manualnego. Na początku była to jedynie sfera marzeń. Wychowałem się w Łowiczu, a w mojej szkole były klasy m.in. o profilu rolniczym. Było ciężko, zwłaszcza, że mocno odróżniałem się od innych. Za swój "inny" wygląd zostałem kiedyś obrzucony burakami. I choć wielokrotnie czułem się wyszydzany przez innych, ten moment pamiętam bardzo dokładnie. Do dziś. Chciałem jak najszybciej wyjechać stamtąd.

Długo szukałem swojej drogi, zacząłem od podawania kabli na planach teledysków i szybko zauważyłem, że bardzo ciekawi mnie część produkcyjna. Niedługo potem miałem szansę zobaczyć Kasię Sokołowską w akcji. Byłem wtedy wolontariuszem na Gali Dyplomowej w Łodzi. To był 2007, może 2008 rok. 

Wtedy branża nie była tak rozwinięta, jak dziś. Gdzie zaczynałeś?

Zacząłem od pracy przy łódzkim Fashion Weeku. Wszystko zaczęło się od wolontariatu, ale szybko dostałem tam stałą pracę. Współorganizowałem 10 edycji przez 5 lat. Najpierw zajmowałem się główna przestrzenią Designer Avenue, następnie koordynacją wolontariuszy.

Ile miałeś wtedy lat?

Tydzień po osiągnięciu pełnoletności zacząłem pracę przy Fashion Philosophy Fashion Week w Łodzi. Pamiętam, że bardzo cieszyłem się z tego, że dostałem uniform z metką Big Star. Nie byłem świadomy, że można dostać dżinsy i T-shirt za darmo. Lata później pracowałem dla tej marki tworząc jej strategię PR.

Pamiętasz emocje związane z pierwszym dniem pracy?

Nie wiedziałem co mnie czeka. Wszystko się wtedy kształtowało, poznałem ludzi, z którymi do tej pory mam kontakt, mimo że niektórzy mieszkają w innych częściach świata. Nawet pamiętam w co byłem ubrany pierwszego dnia. Miałem na sobie czerwony sweter w romby marki Kappahl. Bardzo się cieszyłem, że mogę wytrzeć krzesło z kurzu, które przyjechało z magazynu, a na nim usiądzie znana osoba.

archiwum prywatne

Czy wiele z tych poznanych osób nadal pracuje w "modzie"?

Bardzo dużo. Dziś są stylistami, dziennikarzami, PR-owcami. Nawet jeśli ktoś wybrał prawo, to specjalizuje się w gałęzi z branży kreatywnej. Przyznam wprost, wszystko zawdzięczam temu Fashion Weekowi. Uważam, że wiele się tam nauczyłem i praca tam otworzyła mi wiele drzwi. 

Niestety Fashion Week to już tylko odległe wspomnienie.

Moje serce nadal krwawi z tego powodu. Potem nie było tak dużego i cyklicznego wydarzenia w polskiej modzie. Był pewne inicjatywy, ale koniec końców nic z tego nie wychodziło na dłużej. Część projektantów zakończyła działalność, inni poszli do sieciówek. Zostały tylko te największe nazwiska.

Po Łodzi przyszedł czas na Warszawę?

Tak, chociaż nigdy nie chciałem tu mieszkać czy pracować. Mam ogromny sentyment do Łodzi i cieszę się z każdego budynku tam, nawet najbrzydszego. Ale to w stolicy jest całe "centrum dowodzenia". Praca trochę sama do mnie przyszła. Pewnego dnia zadzwonił do mnie chłopak, który był jednym z producentów Fashion Weeka. Okazało się, że organizuje pokaz BIZUU w Łazienkach Królewskich i zapytał mnie czy nie chciałbym tam pomóc i pousadzać gości. To było 10 lat temu. 

I jak Wam poszło?

Finalnie wyszło to fatalnie. Zrobiliśmy co mieliśmy zrobić, ale byłem bardzo niezadowolony. Nie spodziewaliśmy się, że przestrzeń będzie tak trudna i duża. To nas trochę przerosło. Ale stwierdziłem, że skoro ktoś się odzywa z tej "słynnej" Warszawy to warto iść za ciosem i spróbować. Któregoś dnia, będąc w trasie, wymyśliliśmy nazwę - WHITE NOISE i gdy potem w lutym duet MMC organizował swój pokaz w Muzeum Etnograficznym to już pracowaliśmy oficjalnie pod tą nazwą. Oprócz nas była tylko jedna firma, która zajmowała się podobnymi rzeczami. 

Zaczęliście od bardzo dużych imprez, potem też tak było? 

Małymi kroczkami wypracowywaliśmy swoje zasady. Nikt w kraju nie znał specyfiki tej pracy, czy nawet jak nazwać ten zawód. Pamiętam swój pierwszy wywiad do ELLE, to był mniej więcej 2012 lub 2013 rok. Zostałem wtedy nazwany "sadzaczem", bo nie było oficjalnego określenia. Nadal mam ten numer w swoim archiwum.

W kolejnych miesiącach pracowaliśmy przy mniejszych pokazach, tak do 100 osób, były to prezentacje kolekcji Michała Szulca, czy Natalii Jaroszewskiej. Większe wydarzenia obsługiwała firma konkurencyjna, ale z biegiem czasu klienci tamtej agencji zaczęli się do nas zgłaszać, bo słyszeli same dobre opinie. Dzięki temu mogliśmy się szybciej rozwijać, zaczęliśmy przyjmować nowych ludzi i dziś jesteśmy jedyną firmą tego typu na rynku. 

Chcąc nie chcąc wygryźliście konkurenta. 

Delikatnie mówiąc tak. Ale to nie stałoby się, gdybym nie spotkał też odpowiednich ludzi na swojej drodze. Wiele zawdzięczam wspólniczce Roberta Kupisza, Ani Borowskiej. Zaprosiła mnie na spotkanie, po którym wprost przyznała, że nie będziemy pracować, jeśli nie poprawię pewnych rzeczy. To był pierwszy tak merytoryczny feedback, który dostałem od kogoś z zewnątrz. I zawsze będę jej za to wdzięczny. Pół roku później Ania zadzwoniła ponownie i na koniec naszego kolejnego spotkania uścisnęła mi dłoń i powiedziała: "odrobiłeś pracę domową, pracujmy razem". Od tamtej pory współpracujemy. 

Cieszę się, że ktoś mi pokazał błędy, bo w Polsce nie było za bardzo na kim się wzorować. Mamy firmy produkcyjne czy agencje z hostessami. Ale my proponujemy usługę typu "concierge" i to na bardzo wysokim poziomie. Nasi przedstawiciele nie tylko znają języki obce, ale rozpoznają też osoby z branży. Pracownik WHITE NOISE nie zapyta Gosi Baczyńskiej o to kim jest, czy znanej polskiej aktorki o nazwisko przy wejściu na wydarzenie. 

A co z dziennikarzami czy stylistami? Najczęściej nie są to osoby znane przez wszystkich.

Tak samo jak w przypadku celebrytów, czy projektantów, wiemy kto kim jest i dla jakiego tytułu pracuje. Sam zaczynałem od segregatora ze zdjęciami osób i wypisanymi ich nazwiskami oraz funkcjami. Instagram dopiero raczkował, a TikTok jeszcze nie istniał. Wyglądało to niczym w filmie "Diabeł ubiera się u Prady" - trzeba było znać stopki redakcji, albo umiejętnie wygooglować dane osoby. Teraz nowi pracownicy przechodzą nasz wewnętrzny kurs i poznają wszystkie tajniki. 

Zawsze doceniałam to, że dla wszystkich jesteś tak samo miły i profesjonalny. Bez względu na popularność, czy funkcję danej osoby.

Uważam, że każdy kto otrzymał zaproszenie na pokaz jest ważny dla projektanta i powinien zostać odpowiednio ugoszczony. Nie jestem gospodarzem, bo tę rolę pełni projektant czy dana marka, ale jestem ich oficjalnym wysłannikiem. Mam kogoś przywitać, ugościć czy powiedzieć, że jest mile widziany. Miło też porozmawiać po pokazie, wymienić się refleksjami na temat każdego szczegółu, nie tylko kolekcji, bo na tym akurat znam się najmniej, ale czy światła zapaliły się/zgasły w odpowiednim momencie, jaka była muzyka, ustawienie krzeseł, scenografia i tak dalej.

Masz za sobą tyle pokazów mody czy innych imprez. Zawsze pojawiają się problemy organizacyjne?

Zawsze. Czasem chodzi o brakujące krzesła, innym razem goście zamieniają kartki i siadają zupełnie gdzie indziej. Niestety mam doskonałą pamięć i nawet gdy w pierwszym rzędzie jest 200 osób, to dokładnie wiem, kto gdzie siedzi. Choć czasem niektórzy próbują mi wmówić, że jest inaczej. Obojętnie jak ważna jest ta osobistość - musimy zwrócić jej uwagę. Po to są te kartki.

Kolejny problem to brak odpowiedzi na RSVP. Więc nigdy dokładnie nie wiemy, ile osób się zjawi. Możemy zagwarantować miejsca tylko osobom, które potwierdziły swoją obecność. Ale jeśli się zdarzy, że pojawi się gość, który musi usiąść z przodu to zrobimy wszystko, aby tak się stało. I choć mamy dostęp do listy gości to nie wpisujemy na imprezy naszych znajomych. Klienci cenią nasz profesjonalizm. I to od lat.

Wzorujesz się dziś na kimś?

Bureau Betak. Firma, która jednocześnie tworzy kreatywne koncepcje, jak i je produkuje. Alexandre de Betak jest dla mnie ikoną i zawsze marzyłem o tym, żeby chociaż zmyć wybieg po pokazie Victoria's Secret, który on reżyserował od początku.

Nie Dior, Isabel Marant, Gucci czy YSL?

Bo to czysta komercja. Koncert i pokaz w jednym. Niezwykły, ale i trudny spektakl do zgrania logistycznie. Kiedyś marzyłem też o tym, żeby być "świetlikiem" na koncertach, czyli osobą zajmującą się programowaniem światła i wizualizacji. Oczywiście, muszę też powiedzieć, pokazy Jacquemus są przepiękne. Zwłaszcza te na polu czy plaży. Ale zachwycają mnie też te czysto komercyjne rzeczy. 

A co w samej modzie cię zachwyca?

To, że może być też traktowana jak wysoka sztuka. Byłem na paryskiej wystawie Elsy Schiaparelli - nie widziałem chyba piękniejszych rzeczy na żywo. Zachwyca mnie to, ile w haute couture można przekazać odniesień do literatury, sztuki czy w ogóle kultury. Jestem też fanem mody konceptualnej. Do dziś wspominam kolekcje Odio Pieczarkowski, które duet prezentował w Łodzi, czy Pauliny Ptasznik. Lubię to drugie dno. To dodaje szlachetności modzie.

Gdybyś miał propozycję pracy przy zagranicznych pokazach - o jakich markach marzysz?

Acne, Schiaparelli, Vetements, Gucci, Jacquemus. Jeśli chodzi o tę ostatnią markę, to mógłbym kupić każdą rzecz z kolekcji Francuza.  

White Noise to niejedyna twoja praca. 

Tak, prowadzę dział produkcyjny w The Icon Agency. Koordynuje wszystkie eventy, sesje zdjęciowe, czy projekty kreatywne, w tym wysyłki.

Doba nie jest dla Ciebie za krótka?

Wciąż zadaję sobie to pytanie. Wracam do domu i często pracuję dalej, ale nie określiłbym siebie jako pracoholika. Lubię robić to, co robię, ale wiem, kiedy powiedzieć sobie "stop". W White Noise mamy rozwiniętą strukturę, teraz jako CEO jedynie kontaktuję się z klientami, a organizacją zajmują się inne osoby.

Muszę o to zapytać: praca to nadal twoja pasja?

Tak, ale z drugiej strony, totalnie nie zgadzam się z powiedzeniem: "zamień swoja pasję na zawód, a wtedy nie przepracujesz ani jednego dnia". Niech pasja będzie pasją, a praca pracą, bo w pewnym momencie zaczniesz tracić miłość do tego, co uwielbiasz. Pracuję przy tylu wydarzeniach, że czasem nie mam już ochoty oglądać kolejnego pokazu, czy prezentacji. Momentami jestem jednocześnie zmęczony i zajarany nowymi projektami. Ze skrajności w skrajność. Dlatego muszę się "odłączyć", szukać odskoczni dla mózgu. Jeśli jednak postanowimy robić biznes z naszej pasji to polecam znaleźć kolejne hobby. Dziś bardzo doceniam "simple life" - w weekend często wyłączam telefon i skupiam się na tym, co ważne. 

Nadal myślę o tym, jak dalej rozwinąć WHITE NOISE, np. o wydarzenia korporacyjne, ale w mojej głowie coraz częściej pojawia się też idea wyjazdu z Polski. Gdzieś, gdzie będę wiódł spokojne życie. Z drugiej strony, życie pokazuje, że w dzisiejszych czasach trudno tworzyć plany na kilka lat wprzód. Trzeba wyciskać tyle, ile się da. Tu i teraz, jak te cytryny na lemoniadę. Każdy w swoim tempie, wyciągając lekcje z porażek i sukcesów. I nie patrzeć na propagandę sukcesu innych na instagramie.