Misia Furtak: piękny umysł, fot. Bartek Wieczorek


W Twoim życiu jest tyle miejsc, doświadczeń i dziedzin, że starczyłoby na kilka osób. Jestem ciekawa, czy żeby to wszystko pogodzić, trzeba planować, czy przeciwnie: iść na spontan?
Umiem dobrze planować. To czasem dochodzi do absurdu: rozrysowuję plany na kartkach, koloruję, robię mapy działań. Ale decyzje o przeprowadzkach podejmowałam spontanicznie. Tak było z wyjazdem do Danii. Szukałam tam szkoły dla brata, ale znalazłam też dla siebie. W wiele rzeczy w życiu weszłam z biegu, z ciekawości, żeby zobaczyć, co się wydarzy. Ale od trzech lat jestem w Polsce i na razie mi się wydaje, że tu zostanę. Może dlatego zaczęłam planować.

Co musiało się stać, żebyś pomyślała: „Zostaję w Warszawie”? Jesteś zakochana?
Jestem zakochana, też. Ale to, że chcę zostać, poczułam, zanim się zakochałam, przez zespół, przez muzykę. Widzę, że mam tu dobry odbiór, że jest energia zwrotna. Warszawę znam z czasów, kiedy dorastałam. I lubię patrzeć, jak się zmienia. Urodziłam się w Zielonej Górze, ale kiedy miałam dwa lata, moja rodzina przeniosła się pod Warszawę, do Grodziska Mazowieckiego. To był wielorodzinny dom z ogródkiem, jako dzieci chętnie się tam bawiliśmy z moim bratem i kuzynką. Układaliśmy kompozycje z kwiatów pod szkłem, nazywaliśmy to „szkiełka”.

A oprócz zabaw musiałaś ćwiczyć gamy na fortepianie?
Niekoniecznie. Oboje rodzice grali w młodości na instrumentach, ale nie zawodowo, ja w ogóle długo myślałam, że każdy człowiek potrafi śpiewać. Jako dziecko chodziłam do szkoły muzycznej, ale naprawdę źle to wspominam i niewiele się tam nauczyłam. Najwięcej chyba, ćwicząc w domu z tatą, który ze mną grał: on na akordeonie, ja na skrzypcach.